Świat po omacku

Kamil Pietrowiak

Kiedy mówię różnym ludziom, znajomym i nieznajomym, jakiej tematyki dotyczą moje badania, często słyszę następujące komentarze: To musi być straszna tragedia. Nie ma większego kalectwa niż to. Współczuję takim osobom i ich rodzinie. Chyba wolałbym nie mieć ręki albo nogi. Nie wyobrażam sobie takiego życia. Podziwiam takich ludzi za walkę. Powinniśmy uczyć się od nich odwagi.

Podobne reakcje, pełne emocji i oceny, traktuję jako dodatkowe informacje na temat społecznej sytuacji osób niewidomych, będących głównymi bohaterami pisanej przez mnie rozprawy doktorskiej. Wbrew intencji rozmówców, często wyrażających swą troskę i współczucie, to właśnie wymienione przekonania – a nie jedynie fakt utraty wzroku – realnie ograniczają i utrudniają życie osób niewidomych. Doświadczenie braku wzroku nie sprowadza się bowiem do posługiwania się alfabetem Braille’a, przemieszczania się z pomocą białej laski lub psa asystującego ani też wyćwiczenia wrażliwości innych zmysłów. Niewidzenie oznacza także ciągłą konfrontację z uprzedzeniami i stereotypami podzielanymi przez część „widzących”, którzy kojarzą osoby niewidome z bezradnością, cierpieniem, zagubieniem i zależnością od innych, traktując ich samodzielne działania – jak wyjście z domu, zrobienie zakupów czy podjęcie pracy – w kategoriach bohaterstwa i niezwykłości.

Ciekawość innych ludzi

Moje pierwsze spotkanie z osobami niewidomymi miało miejsce w 2010 roku i wiązało się z udziałem w studenckim projekcie „Fonosfera”, w ramach którego zastanawialiśmy się, w jaki sposób można badać wpływ kultury na odbiór wrażeń zmysłowych. Wspólne poszukiwania doprowadziły nas do uczniów jednego z ośrodków specjalnych dla dzieci niewidomych i niedowidzących, z którymi prowadziliśmy wielogodzinne rozmowy, wspólnie poznawaliśmy miasto, a także uczestniczyliśmy w wydarzeniach kulturalnych. W ten sposób zaczęła się moja badawcza przygoda oraz znajomość z kilkudziesięcioma osobami niewidomymi z całej Polski, z których większość utraciła wzrok we wczesnym dzieciństwie.

Decyzja o podjęciu kilkuletnich, pogłębionych badań etnograficznych na temat życia osób niewidomych, opartych na regularnych rozmowach i współuczestnictwie w różnorodnych sytuacjach, wynikała ze zwykłej ludzkiej ciekawości, rozbudzonej podczas spotkań z uczniami ośrodka, którzy chętnie mówili o swoich pasjach, marzeniach i problemach. Starając się zachować badawczą otwartość i naiwność, podążałem za ich opowieściami, a jednocześnie obserwowałem relacje z kolegami, rodzicami czy wychowawcami. Z czasem zacząłem poznawać także dorosłe osoby niewidome – studiujące, pracujące, szukające swego miejsca w świecie.

Z biegiem kolejnych spotkań stopniowo wyłaniały się najważniejsze zagadnienia i problemy, które były zarówno „życiowe i prawdziwe” dla rozmówców, jak również istotne z perspektywy reprezentowanej przeze mnie dyscypliny – etnografii i antropologii kulturowej. To zatem kontakty z osobami niewidomymi, nie zaś z góry powzięte założenia, zadecydowały o treści poszczególnych rozdziałów pracy. Mówiąc najogólniej, dotyczą one odkrywania własnej odmienności czy „nienormalności”, szkolnej socjalizacji do społecznej roli „niewidomego”, odnajdywania się w gąszczu niezrozumiałych zasad i norm widzialności, kategorii niepełnosprawności i sposobów budowania sprawności na własną miarę.

(Nie)oczywistość widzenia

Jak głosi fundamentalna idea antropologii kulturowej: „badając innych, badamy sami siebie”. Spotkanie z innymi ludźmi pozwala na odkrywanie wzajemnych różnic i podobieństw, poprzez które zaczynamy dostrzegać specyfikę zarówno odmiennej, jak i własnej kultury. Podobnie było w przypadku prezentowanych badań, które dość szybko dowiodły, że rozumienie sytuacji osób niewidomych jest niemożliwe bez poznania ich relacji z „widzącymi”. Analogicznie, nie sposób analizować pojęcia „nienormalności” w oderwaniu od „normalności” czy też „niepełnosprawności” bez odniesienia do kategorii „sprawności” czy „pełnosprawności”.

Tę lustrzaną naturę badań antropologicznych widać wyraźnie na przykładzie zagadnienia szeroko pojętej kultury wizualnej (właśnie: dlaczego „widać”, a nie słychać lub czuć?), w ramach której – podobnie jak my, widzący –funkcjonują także osoby niewidome. Brak wzroku nie sprawia bowiem, że samemu jest się niewidzialnym. Więcej – jest zupełnie przeciwnie. Uczestnicy badań przyznawali, że często czują się wystawieni na widok, obserwowani, nie mając przy tym możliwości kontroli czy ukrycia się przed cudzymi spojrzeniami.

Jednocześnie samo widzenie jest dla nich czymś abstrakcyjnym i niepojętym, na co wskazuje choćby wypowiedź Katarzyny, jednej z bohaterek pracy: „W ogóle nie rozumiem, że się widzi. Czasami mam wrażenie, że wy robicie nas w konia. Jak można iść i kogoś widzieć z drugiej strony ulicy? I widzieć, że to on, nawet jeśli się nie odezwie. Jak to jest możliwe? Mam z tym problem. I dalej nie rozumiem, jak to jest, że leci w telewizji mecz piłkarski i w takim małym pudle widać zawodników, piłkę, widzów i komentatora. Jak oni się tam mieszczą?”.

W ostateczności nieprzejrzystość widzialności może wywoływać w osobach niewidomych jednoczesną fascynację i rezygnację, pragnienie zgłębienia tajemnicy „najważniejszego zmysłu” i potrzebę poprzestania na własnych sposobach poznania, zapewniających poczucie kontroli i względnej samodzielności.

Do zobaczenia

Zależność osób niewidomych od wizualnych norm i zasad ujawnia się w wielu wymiarach ich życia. Jednym z nich jest „naturalne” przyswojenie języka, który zawiera wiele wyrażeń i metafor odnoszących się do wzroku i widzenia, między innymi codzienne „do widzenia”, „zobacz”, „muszę się z nimi zobaczyć” itp. Jak wynika z rozmów i obserwacji, uczestnicy badań nie mają problemów z posługiwaniem się podobnymi wyrażeniami, które rozumieją zgodnie z własnymi doświadczeniami (np. „zobaczyć” oznacza „poznać”, „mieć kontakt”).

Inaczej jest w przypadku „widzących”, którzy często powstrzymują się przed używaniem tych zwrotów w towarzystwie ludzi niewidomych. Opór ten tłumaczy się pragnieniem, aby nie urazić niewidzącego rozmówcy, nie wprawić go w zakłopotanie, nie przypominać o jego kalectwie. W rzeczywistości podobne starania przynoszą zupełnie przeciwny rezultat, podkreślając „nienormalność” osób niewidomych, wobec których nie można stosować zwykłych, powszednich słów.

Jak podsumowuje to Bartek, jeden z uczestników badań: „Używanie słów związanych z widzeniem to jest nawyk. Mówię tak, bo wszyscy tak mówią. A czy ty chciałbyś się wyróżniać, gdybyś nie widział, a wszyscy dokoła ciebie mówiliby w ten sposób: do widzenia, zobacz? Czy chciałbyś być inny i mówić, że słyszałeś w telewizji fajny film? Dla nas to brzmi inaczej, a my nie chcemy aż tak bardzo się wyróżniać. Chcemy być tacy jak inni”.

W konsekwencji „język widzących” stanowi z jednej strony narzędzie emancypacji i przystosowania osób niewidomych do dominującej kultury wizualnej, z drugiej natomiast stwarza kolejną możliwość ich nieumyślnej, lecz dotkliwej stygmatyzacji.

Niewidzialny język ciała

Znacznie trudniejsza dla osób niewidomych okazuje się nauka języka niewerbalnego – języka ciała – opartego na widzialnych ruchach, gestach i wyrazach twarzy. Wynika to z braku możliwości obserwowania i naśladowania zachowań innych ludzi, początkowo rodziców, rodzeństwa czy krewnych. W tym przypadku „wizualna edukacja” musi się opierać na słownym tłumaczeniu poszczególnych gestów i min, a także wspólnym ćwiczeniu konkretnych ruchów i układów ciała.

Jedna z ważniejszych lekcji w tym zakresie dotyczy wymogu zwracania się twarzą w stronę rozmówcy, co początkowo nie jest oczywiste dla niewidomych dzieci, które ? zgodnie ze swymi potrzebami – kierują ucho w stronę dobiegającego głosu, zapewniając sobie w ten sposób jego dokładniejsze słyszenie. Z czasem osoby niewidzące uczą się pozorować kontakt wzrokowy, dostosowując się do milcząco przyjętych reguł „normalnej” interakcji. Obrazuje to opowieść Oli, uczestniczki badań: „W internacie nauczyłam się bardzo ważnej rzeczy. Jak miałam 6 lat, to przyjechałam tam na próbę do przedszkola. Miałam spotkanie z panią pedagog, która w pewnym momencie zaczęła na mnie strasznie wrzeszczeć. Mówiła, że jej nie szanuję. Ja w ogóle nie wiedziałam, o co chodzi. Byłam przerażona. Okazało się, że siedziałam do niej tyłem. Słyszałam jej głos, więc było mi wszystko jedno, jak siedzę, skoro i tak jej nie widziałam. Wiedziałam, że nie siedzę przodem, ale nie miałam świadomości, że to jest coś złego”.

Znaczenie podobnych środków wizualnej ekspresji, w szczególności „magia” kontaktu wzrokowego, rodzi ciekawość oraz rozbudza wyobraźnię osób niewidomych, a zarazem przypomina im o wymogu nieustannej kontroli, której celem jest dowiedzenie własnej „normalności” i znajomości obowiązujących reguł współżycia.

„Co oni mają z tym wyglądem?”

Mówiąc o elementach „wizualnej socjalizacji” osób niewidomych, nie sposób pominąć zagadnienia wyglądu, które stawia przed nimi kolejne wyzwania i zagadki. Wcześniej lub później się okazuje, jak ważne dla „widzących” są kwestie związane z wizerunkiem i urodą, które wpływają na ocenę oraz pozycję danej osoby. Równocześnie odkryciu tych zależności towarzyszy jednoznaczny komunikat: „Ludzie od razu widzą, że jesteś niewidomy”. Świadomość własnego wyglądu rodzi stopniową potrzebę zasłaniania tych części ciała, które mogą być oceniane jako „nieładne” czy „nieestetyczne”. Dotyczy to szczególnie zniekształconych lub przebarwionych oczu. Jak przyznaje Żaneta, uczestniczka badań: „Wstydzę się swoich zapadniętych oczu. Chciałabym mieć soczewki kosmetyczne. Chciałabym, żeby nie było tak widać tego, że nie widzę. Oczywiście mówiłabym ludziom, że nie widzę, ale chciałabym, żeby to się tak nie rzucało w oczy”.

Zdarza się, że przełomem w tej dziedzinie jest zakończenie pobytu w ośrodku specjalnym i wyjście do „świata widzących”. Ukazuje to opowieść Beaty: „Zaczęłam myśleć o swoim wyglądzie, kiedy wyszłam z ośrodka dla niewidomych i zaczęłam chodzić do szkoły z widzącymi. W szkole dla niewidomych było mi wszystko jedno, bo i tak nikt mnie nie widział. Nie myślałam o tym”. Kiedy indziej pierwszymi „nauczycielami widzialności” staje się rodzeństwo, które w bardziej lub mniej życzliwy sposób przekazuje podstawowe wiadomości na temat odpowiedniego wyglądu, ubioru czy uczesania. Jak mówi Katarzyna: „Ludzie nie rozumieją mojej fascynacji kolorami. Ja sama jej do końca nie rozumiem, ale myślę, że to wynika po części z tego, że jestem dziewczyną i miałam bardzo dużo sióstr, które ubierały się według kolorów. Kiedyś ubierałam się jakkolwiek, zakładałam pierwsze lepsze spodnie czy bluzkę. I moja siostra mówiła mi wtedy, że wyglądam wstrętnie, niemodnie, brzydko, i że w ogóle nie da się na mnie patrzeć”.

Co istotne, wizualną presję odczuwają na sobie przede wszystkim niewidzące kobiety, które z jednej strony mają świadomość kluczowego znaczenia urody w kontekście kobiecej tożsamości, z drugiej zaś nierzadko spotykają się z opiniami na temat własnej – wynikającej z ograniczeń fizycznych – aseksualności i nieatrakcyjności. Jak wynika z prowadzonych badań, to właśnie powyższe rozdwojenie decyduje o dynamice ich wizualnych zabiegów, które mają na celu nie tylko odciągnięcie uwagi „widzących” od rzucającej się w oczy niepełnosprawności, ale także skierowanie ich spojrzeń na własną, zasługującą na uznanie kobiecość.

Między poznaniem a działaniem

Rozpoczynając opisywane badania, pragnąłem możliwie rzetelnie i przystępnie opisać życie osób niewidomych, ukazać jego specyfikę i kulturowe uwarunkowania. Aby to uczynić, postanowiłem oddać głos samym bohaterom pracy, wejść z nimi w dialog, skoncentrować się na ich codziennych przeżyciach i doświadczeniach. Sposobem realizacji tych założeń było konsultowanie z rozmówcami wyłaniających się tropów badawczych, udostępnianie im pisanych przeze mnie tekstów, do których dołączałem ich uwagi i komentarze, czy też organizacja wspólnych wystąpień i warsztatów dotyczących społecznej sytuacji osób niewidomych.

Wierzę, że to właśnie otwartość i wielogłosowość tego typu badań może decydować zarówno o ich poznawczej, jak i społecznej wartości. Z jednej strony, ukazanie doświadczeń osób niewidomych rzuca nieco światła na ogólniejsze normy i reguły międzyludzkiego życia, przypominając o względności takich pojęć, jak normalność, sprawność czy widzialność. Z drugiej strony, przystępna prezentacja wyników badań może prowadzić do stopniowego oswajania tej grupy w szerszej świadomości, przełamywania lęków i uprzedzeń, zrozumienia, że brak wzroku wpływa co prawda na poszczególne wymiary życia, nie czyni go jednak mniej interesującym i wartościowym. Jeśli podobne badania stanowią choć mały krok w tym kierunku, to warto wyruszyć w drogę. Nawet po omacku.

Mgr Kamil Pietrowiak , doktorant w Katedrze Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Wrocławskiego. Od 2010 roku prowadzi oparte na współpracy badania etnograficzne na temat życia osób niewidomych. Laureat stypendium im. Wincentego Stysia w dziedzinie nauk społecznych i humanistycznych. Organizator „niewidzialnych spacerów” i warsztatów integracyjnych, m.in. we Wrocławiu i Gdańsku.