Spór o renomę naukową

Dominik Szulc

Przed kilkoma tygodniami szerokim echem odbiła się w środowisku kwestia wykładów na polskich uczelniach amerykańskiej prawnik Rebeki Kiessling. Nie będę w tym miejscu przedstawiał dokładnej chronologii tych wydarzeń: inicjatywy Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris (dalej: Instytut), protestów części studentów, odwołania niektórych wykładów, zdecydowanego stanowiska w tej sprawie ministra nauki i szkolnictwa wyższego. Bardziej zainteresowało mnie coś, co zostało wywołane debatą o wykładach amerykańskiej działaczki pro-life i jest uniwersalne, bowiem w każdej chwili może wrócić.

W związku z powyższym Instytut skierował do działaczy studenckich kół naukowych pismo przedprocesowe, w którym wzywani są oni m.in. do „zaniechania dalszego naruszania dobra osobistego Instytutu w postaci dobrego imienia i renomy naukowej”, „usunięcia skutków [tego] naruszenia” oraz opublikowania przeprosin i doręczenia oświadczenia o analogicznej treści Dziekanowi Wydziału Prawa i Administracji UJ. W uzasadnieniu pisma czytamy, że Instytut współorganizował szereg „konferencji naukowych”, wydał kilka publikacji spełniających kryteria naukowych (z czym należy się zgodzić), jak również tworzy go grono pracowników naukowych różnych polskich uczelni (co również jest prawdą).

W stanowisku Instytutu wprost zwraca się uwagę, że w przepisach kodeksu cywilnego „ponad wszelką wątpliwość” ustawodawca ma na myśli „renomę naukową”. Lektura kodeksu przekonuje jednak, że nie wspomina on o „renomie naukowej”, a jedynie o „twórczości naukowej”. Tymczasem dla każdego naukowca jest oczywiście, że jedno nie musi mieć związku z drugim – twórczość naukowa podlega wszak krytyce naukowej, a jej negatywny efekt nie tylko nie buduje, ale wręcz przeciwdziała tworzeniu przez twórcę jego renomy naukowej. Z tego zapewne powodu ustawa o stopniach i tytule naukowym wymienia twórczość naukową i artystyczną z jednej strony, renomę naukową zaś z drugiej, odrębnie. Czym zatem jest „renoma naukowa”?

W ustawie o stopniach mowa jest o powołaniu przez Centralną Komisję do spraw Stopni i Tytułów Naukowych członków komisji habilitacyjnej oraz recenzentów w postępowaniu o nadanie tytułu profesora jedynie spośród naukowców posiadających „uznaną renomę naukową”. Wciąż jednak nie wiemy, co ustawa rozumie pod pojęciem „renomy naukowej”. Tu pomocne okazuje się orzeczenie Naczelnego Sądu Administracyjnego nr I OSK 2371/15 z 3 lutego 2016 r. Czytamy w nim: „Termin ‘uznana renoma naukowa, w tym międzynarodowa’ jest zwrotem prawnie niedookreślonym, którego interpretacja może nasuwać spore trudności. Zdaniem Naczelnego Sądu Administracyjnego, przez ‘uznaną renomę’ należy rozumieć renomę uznaną przez właściwy do tego podmiot, czyli Centralną Komisję, ponieważ pojęcie to ma charakter subiektywny”. Tyle tylko, że definicja przyjęta przez NSA nie przystaje do statusu Instytutu, którego Centralna Komisja nie oceniała. Natomiast, co ciekawe, rozporządzenie w sprawie przyznawania kategorii naukowej jednostkom naukowym i uczelniom traktuje o renomowanym ośrodku naukowym niebędącym uczelnią. Instytut takim mógłby być, wciąż jednak nie wiemy, czy de iure posiada renomę naukową. Sięgnijmy zatem po Słownik Języka Polskiego.

Kinga Michałowska w artykule Dobre imię osoby prawnej w świetle orzecznictwa („Studia Oeconomica Posnaniensia”, vol. 3, nr 2, 2015), którego lekturę polecił mi prof. Piotr Stec, wykazuje bowiem, opierając się na definicji słownikowej, że synonimem „dobrego imienia”, jak również „renomy”, jest „sława”. Oznaczałoby to, że w istocie Instytut nie musi dowodzić, że cieszy się renomą naukową, twierdząc tak. Wystarczyłoby gdyby stwierdził, że posiada „dobre imię” i że zostało ono naruszone, co zresztą uczynił. Co ciekawe, podobnie sprawę ujmuje dotychczasowe orzecznictwo sądów. Właśnie z tego powodu uważam, że przeszczepienie słownikowe znaczenia terminu „renoma” i „dobre imię” na grunt znaczenia „renomy naukowej” jest błędne. Sądzę, że „renoma naukowa” to szczególna forma renomy. W nauce decyduje o niej wartość (precyzyjnie ustalona przez MNiSW) osiągnięć naukowych pracowników jednostki, ich indeks H, czy kategoria naukowa jednostki. Sprawa jest istotna, gdyż Instytutowi nie brak „sławy”. Wielu o nim słyszało, jest o nim głośno w mediach i prasie. Nie oznacza to jednak, że sława taka oznacza renomę, zwłaszcza zaś tę naukową. Gdyby było inaczej, musielibyśmy uznać, że przy ocenie „renomy naukowej” nie stosuje się powszechnie przyjętych w nauce mierników, o których napisałem wyżej. Co ciekawe, w piśmie przedprocesowym sam Instytut domaga się przeprosin za naruszenie jego „dobrego imienia i renomy naukowej”. Wymienia je zatem odrębnie, jakby nie uważał ich za synonimy.