Ścieżki awansu naukowego w II Rzeczypospolitej

Małgorzata Przeniosło

Zasady nadawania stopni i tytułów naukowych oraz zatrudniania kadr na uczelniach w okresie międzywojennym zostały sformułowane w ustawach o szkołach akademickich. Uchwalono wówczas dwa takie uregulowania: w lipcu 1920 i marcu 1933 r. Szczegółowe rozwiązania wprowadzano poprzez rozporządzenia ministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego oraz statuty uczelni. W okresie międzywojennym istniały w Polsce dwa stopnie naukowe (takim określeniem posłużono się w ustawach): niższy i wyższy. Niższy nadawano na zakończenie studiów. Wyższym stopniem naukowym był doktor. Jeśli chodzi o tytuły naukowe, to w uregulowaniach ustawowych przewidziano jeden tytuł – docenta, nadawany po przejściu procedury habilitacyjnej. W ustawach określono też zasady powierzania stanowiska profesora nadzwyczajnego i zwyczajnego związanego z objęciem kierownictwa katedry nadzwyczajnej lub bardziej prestiżowej – zwyczajnej, sformułowano również zasady zatrudniania pomocniczych pracowników naukowych.

Doktorat i habilitacja

Po odzyskaniu niepodległości, a przed wejściem w życie ustawy o szkołach akademickich z lipca 1920 r., stopień doktora nadawano według zasad funkcjonujących wcześniej w polskich uczelniach w Galicji. Ustawa w dużym stopniu przejęła ten system, w jej treści wprowadzono dość ogólnikowy zapis, iż stopień doktora „można otrzymać po uzyskaniu stopnia niższego, złożeniu egzaminów doktorskich, przedstawieniu pracy naukowej wydrukowanej w języku polskim, łacińskim lub języku wykładowym przedmiotu, z którego napisana jest praca”. Bardziej szczegółowe uregulowania pojawiły się w listopadzie 1924 r. w rozporządzeniu ministerialnym. Pierwszym krokiem samej procedury nadawania stopnia doktora było wniesienie podania o dopuszczenie do „aktu doktoryzacji” na ręce rektora wybranej szkoły akademickiej wraz z trzema egzemplarzami pracy naukowej. Rektor przekazywał rozprawę odpowiedniej radzie wydziału, a ta powoływała, zazwyczaj ze swego grona, komisję do jej oceny, złożoną co najmniej z czterech osób: dziekana lub prodziekana jako przewodniczącego, referenta (promotora), koreferenta (recenzenta) i sekretarza. Członkami komisji mogli być tylko profesorowie. Praca musiała uzyskać dwie pozytywne oceny (promotora i recenzenta). Decyzja o odrzuceniu lub przyjęciu rozprawy należała do rady wydziału. Po przyjęciu pracy rada wydziału zobowiązana była do wyznaczenia terminu tzw. egzaminu ścisłego, który był kolejnym krokiem procedury. Jego cel określono następująco: sprawdzenie czy kandydat posiada odpowiednie przygotowanie teoretyczne potrzebne do samodzielnego wykonania przedłożonej rozprawy oraz wiedzę na temat literatury dotyczącej opracowanego w niej zagadnienia. Egzamin miał się odbywać przed komisją, o której wcześniej wspomniano. Procedura doktorska była odpłatna, koszty pokrywali sami kandydaci, od połowy lat 20. wynosiły one około 200 zł (odpowiadało to w przybliżeniu miesięcznej pensji asystenta młodszego).

Tak jak w przypadku doktoratów, procedura habilitacyjna opisana w ustawie z 1920 r. była w niemal identycznym kształcie od lat stosowana na uczelniach galicyjskich. Habilitacją nazywano w ustawie postępowanie prowadzące do nadania prawa wykładania jakiegoś przedmiotu. Kandydat, któremu zostało przyznane prawo wykładania w szkole akademickiej, otrzymywał tytuł docenta. W ustawie sformułowano również warunki przystąpienia do habilitacji. Jako pierwszy z nich podano „odpowiednie osobiste kwalifikacje kandydata”, miały być one oceniane przez radę wydziału jeszcze przed rozpatrzeniem kwalifikacji naukowych. Kolejnym warunkiem było posiadanie stopnia doktora, choć „wyjątkowo wybitni badacze naukowi” mogli zostać zwolnieni przez radę z tego wymogu. Jeśli chodzi o kwestie naukowe, to wskazano konieczność złożenia wydrukowanej rozprawy habilitacyjnej, innego dorobku naukowego nie wymagano, choć mógł on być wzięty pod uwagę. Rozprawa miała zostać oceniona przez co najmniej dwóch „referentów” wybranych przez radę ze swego grona. Wskazano również główne wytyczne dla recenzujących pracę: „ma ona stanowić istotny postęp nauki i świadczyć o samodzielności naukowego myślenia autora”. Ocenę rozprawy nazwano w ustawie pierwszym z trzech „aktów” habilitacji, kolejnymi były: dyskusja habilitacyjna oraz wykład habilitacyjny. Po każdym etapie rada wydziału miała podejmować decyzję o dopuszczeniu do następnego. Otrzymała ona również możliwość zwolnienia kandydata z dyskusji i wykładu habilitacyjnego. Po pozytywnym przejściu wszystkich etapów rada wydziału nadawała kandydatowi prawo wykładania, co następnie było potwierdzane uchwałą zebrania ogólnego profesorów lub senatu uczelni. Nie kończyło to jeszcze całej procedury, w ustawie wymagano dodatkowo zatwierdzenia habilitacji przez ministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego. W ustawie z 1933 r. w podanej procedurze nie dokonano zmian. Uczelnie nierzadko wprowadzały bardziej szczegółowe uregulowania, zapisując je w swoich statutach, te były zatwierdzane przez ministerstwo. W Statucie Uniwersytetu Jagiellońskiego podano np., iż recenzentami rozprawy habilitacyjnej mogą być nie tylko profesorowie z grona rady wydziału, ale także inni wybitni uczeni zajmujący się daną dyscypliną, zarówno polscy, jak i zagraniczni.

Niewątpliwie warte podniesienia są kwestie związane z zatwierdzaniem habilitacji przez ministra. Przypadki odmowy były bardzo rzadkie. Jeśli chodzi natomiast o okres oczekiwania, to gdy nie było zastrzeżeń proceduralnych, nie przekraczał on pół roku. Zdarzało się jednak, że zastrzeżeń takich nie było, a zatwierdzenie habilitacji odwlekano. Na przykład habilitację jednego z najzdolniejszych wychowanków warszawskiej szkoły matematycznej, Karola Borsuka, przeprowadzoną na Uniwersytecie Warszawskim w czerwcu 1935 r., zatwierdzono dopiero po półtora roku. Stało się tak, mimo że miał on wówczas oprócz rozprawy habilitacyjnej 22 prace, a jego dorobek bardzo dobrze oceniano. Jak można przeczytać w Dziennikach Bronisława Żongołłowicza, ówczesnego wiceministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego, który uchodził za szarą eminencję ministerstwa, zatwierdzenie habilitacji celowo „wstrzymano”. Można się domyślać, że decyzja o wstrzymywaniu zatwierdzenia została podjęta właśnie przez Żongołłowicza. Powodem blokowania były poglądy polityczne kandydata, a w zasadzie jego aktywność sprzed kilku lat w kręgach młodzieży związanej z obozem narodowym. Wówczas była to już kwestia nieaktualna, ale habilitację zatwierdzono dopiero po zmianach w ministerstwie i objęciu resortu przez profesora Politechniki Warszawskiej Wojciecha Świętosławskiego.

Zważywszy na to, że ówczesna habilitacja wiązała się jedynie z nadaniem prawa wykładania jakiegoś przedmiotu na danej uczelni, czynienie tego na innej wymagało przeniesienia prawa wykładania lub przeprowadzenia nowej procedury. Ten drugi wariant zazwyczaj stosowano tylko wtedy, gdy jednocześnie rozszerzano prawo wykładania na nowy obszar, ale i wówczas wystarczała decyzja rady wydziału, zatwierdzona przez ministra. Prawo wykładania można było też stracić. Uregulowania ustawowe nakładały na docenta przymus wykładania. Ustawa z 1920 r. zastrzegała, że jeśli nie czyni tego przez jeden rok akademicki, a zgodnie z ustawą z 1933 r. przez dwa lata, to traci takie prawo, chyba że otrzymał urlop naukowy. Przepisy przewidywały jednak możliwość przywrócenia prawa wykładania poprzez uchwałę rady wydziału bez konieczności ponownego przeprowadzania procedury. Ze względu na ówczesny charakter habilitacji ubiegały się o nią tylko osoby mogące prowadzić zajęcia dydaktyczne na uczelniach. Liczbę przeprowadzanych habilitacji zilustrować można danymi z UJ, w okresie międzywojennym było ich niecałe 300.

Profesura

Tak jak w przypadku doktoratów i habilitacji, ustawa o szkołach akademickich z 1920 r. w dużym stopniu przejęła też system zatrudniania kadr istniejący wcześniej na uczelniach galicyjskich, opierający się na ograniczonej liczbie katedr profesorskich tworzonych przez władze państwowe. W roku akademickim 1922/1923 we wszystkich państwowych szkołach akademickich zatrudniano 690 profesorów (624 zwyczajnych i 66 nadzwyczajnych), pod koniec tej dekady, w roku 1928/1929, było ich 802 (536 zwyczajnych i 266 nadzwyczajnych).

W ustawie z 1920 r. precyzyjnie określono zasady mianowania profesorów w przypadku zwalniających się lub nowo tworzonych katedr. Wniosek o mianowanie musiał wyjść od rady wydziału, na którym była nieobsadzona katedra, zostać przyjęty przez zebranie ogólne profesorów lub senat, a następnie zatwierdzony przez ministra. Ten kierował akt nominacyjny do ostatecznego podpisu przez prezydenta, do grudnia 1922 r. przez naczelnika państwa. W ustawie określono także kroki, które była zobowiązana podjąć rada przed wysunięciem propozycji obsady. Jako pierwszy z nich podano powołanie ze swego grona komisji do rozpatrzenia kandydatur. Ta musiała się zwrócić do wszystkich profesorów polskich uczelni akademickich wykładających ten sam przedmiot z prośbą o nadesłanie uzasadnionej opinii, jakich kandydatów każdy z nich uważa za najbardziej odpowiednich. Jedyne odstępstwo od tej procedury przewidziano w sytuacji, gdy rada zamierzała przedstawić do mianowania osobę już będącą profesorem w jednej z państwowych szkół akademickich. W przypadku nominacji profesora nadzwyczajnego na zwyczajnego w ustawie podkreślono, iż dorobek naukowy kandydata musiał się powiększyć w czasie profesury nadzwyczajnej. Profesor miał prawo pozostać na katedrze do czasu przejścia na emeryturę.

Przed wejściem w życie ustawy z 1920 r., inaczej niż w przypadku doktoratów i habilitacji, w odniesieniu do których od początku okresu niepodległości stosowano sprawdzone na uczelniach galicyjskich procedury, w kwestii obsady katedr profesorskich zasady postępowania nie były tak precyzyjne. Uczelnie wyszukiwały kandydatów na katedry w sposób dość dowolny, nierzadko kierując się względami pozamerytorycznymi. Zdarzało się chociażby, że kwestie narodowościowe i poglądy polityczne brały górę nad dorobkiem naukowym. Ustawa o szkołach akademickich jako sposób na przeciwdziałanie nadmiernej dowolności przy wysuwaniu propozycji obsady katedr wprowadziła wspomniany obowiązek zbierania opinii profesorów o najbardziej odpowiednich kandydatach. Opinie te zazwyczaj miały charakter merytoryczny, odwoływały się do dorobku naukowego wskazanych osób, powinny więc stanowić najbardziej istotny element przy podejmowaniu decyzji o powierzeniu katedry. Ponieważ jednak ostatecznie wybór osoby proponowanej do nominacji był dokonywany przez rady wydziałów, nierzadko nie decydowała czyjaś przewaga wśród nadesłanych opinii, lecz wpływy pracujących na danej uczelni profesorów, którzy lansowali swoich kandydatów. Zdarzało się, że minister odmawiał zatwierdzenia osoby wysuniętej przez radę, argumentując, że kilka innych osób cieszyło się w opiniach profesorów większym uznaniem naukowym niż kandydat uczelni. Z czasem zaczęto jednak w znacznie większym stopniu uwzględniać opinie profesorów, zaczęto też stosować bardziej rygorystyczne wymagania naukowe. Jako rzecz standardową przy ubieganiu się o katedrę przyjęto posiadanie habilitacji, choć ustawa tego nie narzucała.

W ustawie z 1933 r. w zasadach wysuwania kandydatów na katedry nie dokonano zbyt istotnych zmian. Warto jednak zauważyć, że w latach 30. wyraźnie wzrósł dorobek większości kandydatów. Znaczna liczba publikacji wynikała w dużym stopniu z samego systemu organizacji szkół wyższych i małej liczby katedr w porównaniu z szybkim rozwojem wielu dyscyplin naukowych. Na wolne katedry w najszybciej rozwijających się dyscyplinach trzeba było długo czekać. Pod koniec lat 30. w tych właśnie dyscyplinach mała liczba wolnych katedr i duża utalentowanych osób ubiegających się o nie sprawiły, że nawet zbieranie opinii profesorów – jak się wydawało, dobry element systemu – okazało się zawodne. Część profesorów zaczęła bowiem stosować kryterium „starszeństwa”, biorąc pod uwagę nie tylko kwestie merytoryczne – najbardziej znaczące dokonania naukowe, ale także wiek kandydata i okres bycia docentem.

Awans profesorów nadzwyczajnych na zwyczajnych nie wzbudzał takich kontrowersji, jak obsada katedr nadzwyczajnych nowymi kandydatami. Zazwyczaj dokonywano tego poprzez przekształcenie katedry z nadzwyczajnej w zwyczajną, a profesor wciąż zajmował tę samą. Awans był szczególnie szybki na początku lat 20., miał zwykle miejsce po roku, dwóch, maksymalnie trzech latach. Później można zauważyć systematyczne wydłużanie się tego okresu, nawet do dziesięciu lat, mimo znaczących osiągnięć naukowych. Katedrę zwyczajną można było też otrzymać od razu, bez wcześniejszego zajmowania tej nadzwyczajnej. Takie mianowania dotyczyły zazwyczaj wybitnych naukowców.

Istotna zmiana w kwestii pozostawania na katedrze nastąpiła w 1933 r. wraz z wejściem w życie nowej ustawy o szkołach akademickich autorstwa Janusza Jędrzejewicza, kierującego wówczas ministerstwem. Wprowadziła ona zapis pozwalający ministrowi na likwidację katedr profesorskich w drodze rozporządzenia. Profesor, który tracił w ten sposób miejsce pracy, był przenoszony w stan nieczynny na okres roku. W tym czasie pobierał pełne uposażenie służbowe i mógł zostać powołany na inną katedrę. Gdy taka nominacja nie nastąpiła, był zwalniany przy zastosowaniu przepisów emerytalnych.

Dane ministrowi prawo likwidacji katedr dalece ograniczało uczelniom ich możliwości prowadzenia planowej polityki kadrowej. Niekorzystnych dla środowiska naukowego zmian było w nowych uregulowaniach znacznie więcej, toteż uczelnie zdecydowanie protestowały przeciwko projektowi ustawy. Ta została jednak uchwalona w niemal niezmienionej postaci. Na jej mocy już we wrześniu 1933 r. minister, a wówczas jednocześnie premier Jędrzejewicz, zlikwidował 51 katedr. Środowisko akademickie zwykle nie wierzyło w deklarowane przez władze reorganizacyjne powody zamykania katedr, nierzadko wskazywało na polityczne przyczyny decyzji ministra. Takie mogły być powody w przypadku części uczonych. Katedry stracili np.: na Politechnice Warszawskiej – ekonomista Jerzy Michalski, na UJ – ekonomista i pisarz Adam Heydel oraz Stanisław Kot – zajmujący jedyną istniejącą na polskich uczelniach katedrę historii kultury. Wszyscy trzej znani byli z postaw opozycyjnych wobec obozu sanacyjnego.

Deklarowana przez władze reorganizacja szkolnictwa wyższego nie poprawiła też sytuacji najprężniej rozwijających się dyscyplin. Okazało się bowiem, że przy zamykaniu katedr słabe wyniki naukowe nie były czynnikiem istotnym. Podobnie jak te wybitne przy tworzeniu nowych, bo i takie uprawnienie zyskał minister. Utworzenie niektórych katedr były dość zaskakujące dla środowiska akademickiego, postrzegano je jako trudne do obsadzenia, np. na UW powstały trzy katedry orientalistyczne. W tym czasie utworzono także dwie katedry etnograficzne, jedną z nich, zwyczajną, wkrótce powierzono narzeczonej, a przyszłej żonie ministra Jędrzejewicza, Cezarii Baudouin de Courtenay Ehrenkreutzowej. Zbulwersowało to środowisko akademickie, choć wcześniej była ona profesorem nadzwyczajnym Uniwersytetu Stefana Batorego i miała spory dorobek naukowy. Tworzenie jednak specjalnie dla niej nowej katedry na UW, a nawet dwóch, by na pewno jedną otrzymała, uznawano za przejaw nepotyzmu. Kontrowersyjny zapis o możliwości likwidowania katedr przez ministra usunięto dopiero w lipcu 1937 r., uchwalając nowelizację ustawy o szkołach akademickich przygotowaną przez Wojciecha Świętosławskiego. Prawo takie pozostało tylko w odniesieniu do katedr nieobsadzonych. W pracach nad zmianami uwzględniano głosy uczelni.

Poza profesorami, którym powierzano katedry, uczelnie zatrudniały także innych pracowników, których przynajmniej z nazwy można zaliczyć do grupy profesorów. Wśród nich znajdowali się profesorowie tytularni (mieli prawo tytułowania się profesorami, ale ich status był niższy niż profesorów z katedrami), profesorowie honorowi (zwykle byli nimi profesorowie wcześniej zajmujący katedry, ale musieli je opuścić po osiągnięciu wieku emerytalnego), zastępcy profesorów (mogli czasowo otrzymać nieobsadzoną katedrę).

Do poszczególnych katedr lub związanych z nimi zakładów oprócz kierownika – profesora, były przypisane tzw. pomocnicze siły naukowe. Osoby takie zatrudniano na stanowiskach asystentów (starszych i młodszych) oraz adiunktów. W niektórych dyscyplinach angażowano także bardziej specjalistycznych pracowników. Pomocnicze siły naukowe były zatrudniane przez władze uczelni na wniosek profesora kierującego katedrą. Umowy zawierano na czas określony. Liczba pomocniczych pracowników naukowych zależała od liczby godzin dydaktycznych przypisanych do katedry (zakładu), na utworzenie nowego stanowiska uczelnia musiała jednak uzyskać zgodę ministerstwa. Warto tu dodać, że tygodniowe obciążenie pomocniczych sił naukowych wynosiło 30 godzin, a profesora 5 godzin wykładu i 2 godziny ćwiczeń.

Podsumowując, trzeba stwierdzić, że przyjęta w okresie międzywojennym procedura nadawania stopni i tytułów naukowych nie budziła większych kontrowersji. Inaczej rzecz się miała z systemem zatrudniania kadr szkół akademickich, opartym na bardzo ograniczonej liczbie katedr profesorskich. Był on bowiem zupełnie nieadekwatny w stosunku do dokonań naukowych w najszybciej rozwijających się dyscyplinach. W przypadku części dyscyplin zbyt mała liczba katedr w porównaniu z dużą liczbą osób mogących się o nie ubiegać prowadziła do nadużyć, a sytuacja, w której młode pokolenie uczonych, mimo istotnych osiągnięć, miało małe szanse na objęcie katedr, była nie tylko frustrująca dla samych zainteresowanych, ale i niewątpliwie niekorzystna dla rozwoju polskiej nauki.

Dr hab. Małgorzata Przeniosło , prof. UJK w Kielcach