Na przemyskich drogach i bezdrożach historii

Adam Szczupak

Trudne, ale i fascynujące są dzieje Przemyśla. To miasto od wieków jest miejscem współistnienia wielu kultur: łacińskiej, bizantyńskiej, polskiej, ukraińskiej, żydowskiej. Ziemia przemyska zawsze była polem wzajemnego przenikania się i ubogacania narodów, ale także ich rywalizacji. Szczególnie ważny i jednocześnie tragiczny był tu wiek XX, który w dużej mierze przyniósł zagładę dawnego, wielokulturowego Przemyśla. Wiek ten rozpoczęła I wojna światowa, zwana także Wielką Wojną. W dziejach ziemi przemyskiej odegrała ona istotną rolę. Imię Twierdzy Przemyśl, największej warowni Austro-Węgier, przez dziesięć miesięcy ciężkich walk o tę fortecę nie schodziło z pierwszych stron europejskich gazet. Niełatwe były również losy cywilnych mieszkańców ziemi przemyskiej, która w latach 1914–1918 aż czterokrotnie przeżywała zmianę władz politycznych. Dla zamieszkujących ją Polaków i Ukraińców koniec Wielkiej Wojny w listopadzie 1918 r. oznaczał początek następnej zawieruchy, która jeszcze mocniej podzieliła oba narody.

Dla żyjących na ziemi przemyskiej społeczności polskiej i ukraińskiej bardzo istotna była rola wspólnot wyznaniowych. U progu XX wieku dla Polaków misję kościoła narodowego realizował Kościół rzymskokatolicki. Z kolei Kościół greckokatolicki odgrywał ogromną rolę w życiu narodowym galicyjskich Ukraińców. Przemyśl był stolicą biskupów obu obrządków. Ziemie greckokatolickiej diecezji przemyskiej, rozciągającej się od Nowego Targu po przedpola Lwowa, podczas I wojny światowej były areną wydarzeń, które na trwałe odmieniły oblicze Kościoła greckokatolickiego i ziem galicyjskich. Postanowiłem przyjrzeć się im bliżej.

C.K. zbrodniarze

Zaraz po wybuchu I wojny światowej Galicją wstrząsnęła fala austriackich represji. Wynikały one z przekonania, że cesarsko-królewska armia ponosiła klęski w walkach z Rosjanami jedynie wskutek wrogiej postawy ludności cywilnej. Ta rzekomo nieustannie kolaborowała z rosyjskim najeźdźcą. Rozpoczęły się masowe aresztowania prawdziwych i urojonych sympatyków Rosji. Na tym się nie skończyło. Ówcześni żołnierze austro-węgierscy mieli mało wspólnego z sympatycznymi maruderami, znanymi nam z filmu C.K. Dezerterzy i chętnie szafowali na posiedzeniach sądów wojennych wyrokami śmierci. Zresztą często i sądy nie były im potrzebne, a popełniane przez nich masakry, jak ta na ulicach Przemyśla we wrześniu 1914 r., kiedy to zamordowano 44 osoby, były zwykłymi zbrodniami wojennymi. Jak pisał świadek tych wydarzeń: „Zatrzeszczały salwy plutonów egzekucyjnych wykonujących wyroki sądów polowych, zaskrzypiały gałęzie drzew obwieszane strasznym owocem. W okrucieństwie wyróżniali się Madziarzy, wieszający bez sądu, na podstawie zwykłego rozkazu służbowego”.

Te smutne wydarzenia nie ominęły też greckokatolickiej diecezji przemyskiej. W ciągu pierwszych miesięcy wojny władze austriackie aresztowały – jako podejrzanych o sympatie prorosyjskie – ponad jedną trzecią jej duchownych. Choć część z nich, zwłaszcza rodem z Łemkowszczyzny, faktycznie oczekiwała nadejścia Rosjan, zdecydowana większość uwięzionych nie miała z nimi nic wspólnego i padła ofiarą wymierzanych „na ślepo” represji. Nie inaczej było z wiernymi eparchii przemyskiej: co najmniej kilka tysięcy straciło życie lub też zostało pozbawionych wolności. Większość aresztowanych trafiła do pierwszego w dziejach dwudziestowiecznej Europy obozu koncentracyjnego w Thalerhofie koło Grazu. Nie było tam jeszcze komór gazowych i krematoriów, ale znalazły się tam tysiące Galicjan uwięzionych „na wszelki wypadek”, bez dowodów winy. W Thalerhofie, zwłaszcza w pierwszych miesiącach jego istnienia, panowały głód i epidemie. Często miały miejsce przypadki znęcania się nad więźniami przez strażników i pokazowe egzekucje. W obozie tym zmarło 1767 ofiar, z czego niemal połowa pochodziła właśnie z terenów greckokatolickiej diecezji przemyskiej.

Rosja po Karpaty

Kiedy latem i jesienią 1914 r. pokonani Austriacy wycofali się na zachód, ich miejsce zajęli Rosjanie. W rosyjskiej ideologii imperialnej Galicja Wschodnia była ostatnim fragmentem rdzennych rosyjskich ziem, które pozostawały jeszcze poza granicami carskiej władzy. Stąd też z miejsca przystąpiono do rusyfikacji zdobytych terenów, niszcząc zwłaszcza instytucje ukraińskiego życia społecznego. Wszak według rosyjskich nacjonalistów naród ukraiński nie istniał, był jedynie wymysłem niemieckich pseudonaukowców. Dla Kościoła greckokatolickiego poczynania Rosjan oznaczały ryzyko całkowitej zagłady. W carskiej Rosji od wieków był on zwalczany, a wszystkie jego struktury przyłączono w XVIII i XIX wieku do Cerkwi prawosławnej. W 1914 r. groźba powtórzenia tego scenariusza w Galicji wydawała się aż nadto realna. Choć wyższe władze rosyjskie dalekie były od wcielania w życie pomysłów masowych represji, urzędnicy niższego szczebla oraz licznie przybyli do Galicji kapłani prawosławni mieli własne koncepcje postępowania ze znienawidzonymi przezeń „uniatami” – tak pogardliwie określano wiernych obrządku wschodniego. Niebawem liczni duchowni greckokatoliccy wyruszyli w długą podróż na Syberię, a wśród mieszkańców Galicji rozpoczęto prawosławną akcję misyjną. Przyniosła ona różne efekty: tam, gdzie grekokatolicy nie poczuwali się do związków z wiarą katolicką i narodem ukraińskim, a oczekiwali z wytęsknieniem przybycia „rosyjskich braci”, miały miejsce konwersje na prawosławie. Jednakże zdecydowana większość wiernych Kościoła greckokatolickiego pozostała przy nim. W diecezji przemyskiej na prawosławie przeszło zaledwie 2% jej wiernych. Świadczyło to zarówno o mocnym przywiązaniu ogromnej większości grekokatolików do swojego obrządku, jak też o uformowaniu się wśród nich nowoczesnej, ukraińskiej świadomości narodowej.

Wiosną 1915 r. zaczęły się rozwiewać wizje Rosji rozciągającej się aż po karpackie szczyty. Dzięki wydatnej pomocy niemieckich sojuszników armia austro-węgierska w ciągu kilku miesięcy odwojowała niemalże całą Galicję, w tym obszar greckokatolickiej diecezji przemyskiej. Wróciły portrety Franciszka Józefa, dawne austriackie porządki, ale i austriackie represje. Tych ostatnich słusznie obawiali się zwolennicy carskiej władzy, zwłaszcza konwertyci na prawosławie, którzy masowo uciekali w głąb Rosji. W swym całokształcie wojna znacząco zmieniła oblicze eparchii przemyskiej. Wiele miejscowości i cerkwi leżało w gruzach, a mieszkańcy borykali się z życiem w nędzy. Kościół greckokatolicki wyszedł jednakże umocniony z próby sił podczas okupacji rosyjskiej i jeszcze mocniej angażował się w życie narodowe i społeczne swoich wiernych.

Nowe wyzwania

Ostatnie miesiące I wojny światowej przyniosły pogorszenie stosunków pomiędzy zamieszkującymi Galicję Wschodnią Polakami a Ukraińcami. Wobec dogorywania wiekowej monarchii habsburskiej każdy naród chciał wytargować dla siebie jak najwięcej, a poczynania sąsiadów torpedował, widząc w nich zagrożenie własnych interesów. Każda społeczność patrzyła na ziemie wschodniogalicyjskie jako na własną ojczyznę i niezbywalną część swoich przyszłych, niepodległych państw. Nieuchronnie nadciągało widmo bratobójczych zmagań.

Gdy jesienią 1918 r. dopełniły się dni Austro-Węgier, wybuch nowej wojny stał się faktem. 1 listopada na ulicach Lwowa padły strzały, które rozpoczęły pierwszy konflikt zbrojny odrodzonej Polski i debiutanta na mapie Europy – Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej. Ta, w zamierzeniach jej budowniczych, miała sięgać aż po rzekę San i Beskid Niski. Istotną rolę odegrali wówczas duchowni eparchii przemyskiej, którzy niejednokrotnie tworzyli organy nowej władzy, rozbrajali oddziały austriackie i zachęcali wiernych do wsparcia swojego niepodległego państwa. 4 listopada 1918 r. Ukraińcy opanowali również Przemyśl. Greckokatolicki ordynariusz Jozafat Kocyłowski odprawił wówczas nabożeństwo dziękczynne. Jednakże ukraińska władza na ziemiach wschodniogalicyjskich okazała się bardzo nietrwała. Już 11 listopada Przemyśl został zdobyty przez wojska polskie, które do lipca 1919 r. opanowały także całą Galicję aż po rzekę Zbrucz. W dziejach eparchii przemyskiej rozpoczął się nowy rozdział – znalazła się ona na terenie II Rzeczypospolitej, co wiązało się z nowymi wyzwaniami dla jej duchowieństwa i wiernych.

Komu tu wierzyć?

Rzetelne przebadanie dziejów greckokatolickiej diecezji przemyskiej podczas I wojny światowej wymagało przekopania się przez stosy źródeł historycznych wszelakiego rodzaju. Najistotniejsze z nich znajdowały się w spuściźnie przemyskiego biskupstwa greckokatolickiego, dziś przechowywanej w Archiwum Państwowym w Przemyślu. Cenne były zwłaszcza sprawozdania dziekanów, przygotowane podczas wojny według specjalnego formularza. Różnie wywiązano się z obowiązku ich przygotowania: jedni ograniczyli się do urzędowych, zwięzłych formuł, inni z kolei przygotowali arcyciekawe opisy wydarzeń. Znajdziemy tam postać duchownego greckokatolickiego, którego od aresztowania uchroniły rozdawane szczodrze „ruble i wino”, albo też kapłana prawosławnego, którego rosyjski oficer podczas nabożeństwa targał za włosy i wyzywał. Masa takich drobnych, wydawałoby się, scenek dobitnie ukazywała, jak wielkie różnice narosły w ciągu wieków między przybyszami z Rosji a galicyjskimi Ukraińcami i jak istotne znaczenie miały dla nich te wzajemne spotkania. Ponadto, gdyby nie wszystkie owe sprawozdania dziekańskie, dużo trudniejsze byłoby odtworzenie skali austriackich represji i szczegółów wypadków okupacji rosyjskiej.

Dokumentację kościelną należało porównać z materiałami urzędowymi wytworzonymi przez władze austriackie i rosyjskie. Niejednokrotnie to właśnie źródła tego typu pozwalały rozwiązać niełatwe dylematy: komu tu wierzyć? Dla przykładu, w okolicach Starego Sambora, według relacji duchownego rzymskokatolickiego, miało dojść do licznych konwersji grekokatolików na prawosławie. Z kolei miejscowi kapłani greckokatoliccy stanowczo twierdzili, że spośród ich wiernych nikt na „schizmę” nie przeszedł. Sprawę wyjaśniła relacja starosamborskiego starosty powiatowego, który opisał postawę tamtejszej ludności w czasie okupacji rosyjskiej. Jak się okazało, żadnych konwersji na prawosławie nie było.

Innym fascynującym źródłem był dziennik prowadzony przez przemyskiego duchownego greckokatolickiego, ks. Mirona Podolińskiego. Przez niemalże cały okres walk o Przemyśl prowadził on notatki, w których opisywał bieżące wydarzenia w mieście i okolicy. Na początku pracy nad tym materiałem wydawało mi się, że muszę się poddać i zbyć owo źródło milczeniem. Przyczyną był tu arcynieczytelny charakter pisma ks. Podolińskiego. Postanowiłem jednak nie składać broni i przebijałem się przez kolejne litery, wyrazy i zdania. Było warto. Wojenna kronika rzuciła nowe światło na szereg wydarzeń w Przemyślu w latach 1914–1915. Dla moich badań najważniejsze były fragmenty poświęcone biskupowi Konstantynowi Czechowiczowi, zwłaszcza jego relacjom z władzami austriackimi i rosyjskimi. Pozwoliły one zweryfikować szereg szczegółów z ostatnich dni życia tego hierarchy w oblężonym i okupowanym przez Rosjan Przemyślu. W sumie dzięki poszukiwaniom w archiwach oraz bibliotekach przemyskich, lwowskich, krakowskich i warszawskich udało się odtworzyć wielopłaszczyznowy obraz dziejów greckokatolickiej diecezji przemyskiej podczas Wielkiej Wojny.

Dzisiejsza ziemia przemyska nie przypomina tej sprzed stu lat. Choć Przemyśl nadal jest siedzibą biskupów greckokatolickich, dawna eparchia przemyska odeszła do historii. Część jej terenów pozostała za wschodnią granicą powojennej Polski, reszta została bardzo mocno doświadczona przez przesiedlenia i deportacje ludności ukraińskiej z lat 1944–1947. Tym bardziej warto było odtworzyć obraz tej ziemi sprzed wieku. Wszak bez zaakcentowania roli Kościoła greckokatolickiego dzieje Przemyśla i ziemi przemyskiej zawsze będą bezdrożami historii. Pozostaje zatem dalej badać drogi wiodące wśród barwnych cerkwi, tajemniczych bizantyńskich obrzędów, ale i polsko-ukraińskich węzłów gordyjskich.

Mgr Adam Szczupak , doktorant na Wydziale Historycznym UJ, zajmuje się dziejami Kościoła rzymskokatolickiego i greckokatolickiego w Galicji Wschodniej. Autor ponad 20 publikacji naukowych, w tym monografii Greckokatolicka diecezja przemyska w latach I wojny światowej (Kraków 2015).