Wielki nieobecny debaty o Ustawie 2.0
Dr hab. Aneta Pieniądz , prof. Uniwersytetu Warszawskiego, czonek Rady NKN, pisze o miejscu studentów w społeczności akademickiej i ich roli w debacie nad kształtem nowej ustawy o szkolnictwie wyższym
Do napisania tego tekstu skłoniło mnie zdanie wypowiedziane na jednej z konferencji poświęconych przyszłej ustawie o szkolnictwie wyższym. Były rektor dużej i znanej uczelni stwierdził, że odbiorcą działań badawczych i edukacyjnych uczelni nie są studenci, lecz… pracodawcy, zaś studenci mają za zadanie jedynie przekazywać wiedzę nabywaną w toku akademickiego kształcenia do gospodarki. Nie ukrywam, że ta wypowiedziana z pełnym przekonaniem opinia głęboko mną wstrząsnęła. Być może wykażę się naiwnością bujającej w chmurach humanistki albo brakiem (zapewne elementarnej) wiedzy o mechanizmach rządzących światem społeczno-gospodarczym, a może po prostu czytałam inne książki o misji uniwersytetu (urażonych słowem „misja” z góry przepraszam). W moim przekonaniu bowiem adresatem i celem wszelkiej działalności uczelni wyższych są ludzie – traktowani nie jako trybiki, które trzeba ukształtować tak, by gładko i lekko wpasowały się w mechanizmy gospodarcze, polityczne czy jakiekolwiek inne, ale indywidualności, które mają krytycznie myśleć. Studia mają ich wyposażyć w narzędzia do realizacji tego celu. I to jest, w moim przekonaniu, główny cel pracy dydaktycznej nauczyciela akademickiego. Przecież ową omnipotentną gospodarkę tworzą myślący ludzie, a przynajmniej dobrze, żeby tak było. Chyba że zadanie uniwersytetu w Polsce sprowadzimy wyłącznie do dostarczania personelu kolejnym montowniom składającym wymyślone gdzie indziej produkty albo kadry sprzątającej dla trzeciorzędnych hoteli, w najlepszym wypadku korpomrówek w kolejnych Mordorach.
Kiedy zastanawiam się nad przebiegiem dyskusji na temat reformy szkół wyższych, nasuwa mi się gorzka refleksja, że taki sposób myślenia o studentach jako pozbawionym podmiotowości, a więc i siły sprawczej, składniku uniwersytetu, nie jest odosobniony. W projektach założeń do Ustawy 2.0 przygotowanych przez trzy ministerialne zespoły studenci pojawiają się przede wszystkim jako odbiorcy usług edukacyjnych, o których uczelnie powinny konkurować w sposób mniej lub bardziej rynkowy. Zabrakło w nich miejsca dla studentów jako współuczestników i współtwórców uniwersytetu. Nie jest to szczególnie zaskakujące, jeśli zważyć, że autorom projektów bliższa jest koncepcja menedżerskiego, a nie partycypacyjnego modelu zarządzania uczelnią. W debacie wokół przyszłości szkolnictwa wyższego – choć wydaje się to paradoksalne – studenci zdają się być jednak generalnie problemem drugorzędnym. Pomimo że minister Jarosław Gowin mówił w marcu na Politechnice Warszawskiej, iż to właśnie studentom ma przede wszystkim służyć Ustawa 2.0, to jednak widać wyraźnie, że temat ten wzbudza dużo mniejsze zainteresowanie, niż np. ustrój uczelni czy choćby model kariery akademickiej. Jedna konferencja NKN co prawda poświęcona została dydaktyce akademickiej (Lublin, „Doskonałość edukacji akademickiej – jak przeorientować uczelnie na jakość kształcenia?”), jednak jej tematyka koncentrowała się głównie na standardach kształcenia, czyli na tym, jak zapewnić studentom (klientom) odpowiednio atrakcyjne usługi (towar), umożliwiające im odnalezienie się na rynku pracy. Refleksji nad miejscem studentów i ich rolą jako członków wspólnoty akademickiej w zasadzie nie ma. Studenci pojawiają się natomiast często w publicznych wypowiedziach przy okazji utyskiwań na jakość „materiału”, z którym musimy pracować (nie jest rzadką postawa przedstawiania w prywatnych rozmowach konieczności pracy ze studentami jako dopust boży, odrywający od głównego celu – uprawiania nauki) albo w dyskusjach, gdzie ubolewa się nad patologiami funkcjonowania organów kolegialnych uczelni, w których studenci mają jakoby zbyt duże wpływy.
Inaczej niż w przypadku reformy edukacji niższych szczebli, reforma szkolnictwa wyższego wydaje się zupełnie nie interesować szerszych kręgów społecznych, choć może okazać się dla następnych pokoleń młodych ludzi (i ich rodziców) równie rewolucyjna w skutkach. Ba, najwyraźniej nie interesuje ona samych studentów, choć jak wynika z tego, co wiemy dziś o kierunku prac nad ustawą, w zasadniczy sposób zmienią się nie tylko warunki i sposób studiowania, ale sposób partycypacji studentów jako grupy w systemie organizacji i zarządzania uczelniami. Ta bierność nie jest szczególnie zaskakująca: o niewielkiej aktywności studentów mówi się od dawna. Winę za ten stan rzeczy ponosi m.in. środowisko akademickie, odpowiedzialne za kształcenie nauczycieli, którzy nie potrafią (i nie mogą) aktywności tej rozbudzać na niższych etapach edukacji. Tajemnicą poliszynela jest to, że samorządy studenckie niekoniecznie reprezentują interesy ogółu studenckiej braci, a czasem stają się wręcz cynicznie wykorzystywaną trampoliną do indywidualnych karier. Nieprzypadkowo w dyskusji wokół Ustawy 2.0 pojawia się postulat ograniczenia wpływu studenckich organów przedstawicielskich na funkcjonowanie uczelni. Niezdolność studentów do wyartykułowania swych postulatów jest też często dla władz uczelni po prostu wygodna. Niechęć do wypowiadania opinii wynika zaś w znacznej mierze z braku poczucia sprawczości, tego, że cokolwiek w uniwersyteckim świecie od studentów zależy.
Kryje się tu poważne niebezpieczeństwo dla powodzenia planowanych projakościowych zmian w szkolnictwie wyższym. Wiąże się ono jednak nie z pytaniem, kto i jak ma wybierać rektora czy jaki procent w senatach ma stanowić kuria studencka. Zmiana miejsca studentów w systemie organizacji uniwersytetu, sprowadzanie ich roli tylko do konsumowania oferty edukacyjnej stoi w sprzeczności z postulatem zmiany modelu kształcenia akademickiego, w szczególności na uczelniach badawczych. Skoro chcemy uczynić ze studentów (zwłaszcza studiów II stopnia) aktywnych współuczestników procesu badawczego, powinni oni także być w większym stopniu traktowani jako partnerzy w organizacji tego procesu. Skoro chcemy podnosić jakość dydaktyki, trzeba wzmacniać rolę studentów w procesie zarządzania jakością. Jest oczywiste, że znaczna część studentów nie ma ochoty przejmować współodpowiedzialności za kształt uczelni, od której oczekuje jedynie dyplomu rozpoznawalnego na rynku pracy. Nie może być to jednak usprawiedliwieniem dla pomijania głosu studentów w dyskusji o przyszłości uniwersytetu. A na razie tego głosu nie słychać.