Język kongresowy?
Na początku kwietnia br. opublikowałem w BLOGOSFERZE korepetycje z tego, jak nie redagować czasopism naukowych. Napisałem w nich m.in.: „konia z rzędem temu, kto pokaże mi [obowiązujący] dokument urzędowy ministra nauki wskazujący na to, które języki są, które zaś nie są kongresowymi”. Wywołało to żywą reakcję kilku osób na Facebooku. Szczególnie jedna z nich uświadomiła mi skalę problemu, przed którym stajemy. Przesłała mi bowiem zasady i definicje oceny parametrycznej jednostek naukowych przygotowane w 1998 r. przez KBN. W dokumencie tym czytamy, że językami kongresowymi były: angielski, francuski, niemiecki, hiszpański i rosyjski. W tamtym czasie pojęcie „języków kongresowych” święciło trumfy do tego stopnia, że zapomnieliśmy o subtelnej, ale istotnej, jak sądzę, różnicy między kolokwialnym i wyłącznie zwyczajowym nazywaniem języka Szekspira i Bacona „językiem kongresowym”, a formalnoprawnym ustanowieniem go takim. Można wręcz odnieść wrażenie, że z pojęciem „języka kongresowego” jest jak z pojęciem „samodzielnego pracownika naukowego”. Wielu wydaje się, że to ostatnie ma charakter formalny, gdy tymczasem wynika jedynie ze zwyczaju. Tymczasem serwis Polskiej Bibliografii Naukowej wciąż informuje, że za „języki kongresowe uznawane są: język rosyjski, hiszpański, włoski, niemiecki, angielski, francuski”.
Zdaniem Piotra Łuczyńskiego, poddanie się pełnej dominacji angielskiego w nauce skutkować może stagnacją w rozwoju języka polskiego. Wydaje się, że pewnego rodzaju przełom w tym zakresie nastąpił w latach 2010-2012. O ile bowiem jeszcze w 2010 r. monografie naukowe publikowane w językach innych niż angielski były dwukrotnie niżej punktowane przez ministra nauki aniżeli monografie redagowane w języku angielskim, o tyle już dwa lata później ministerialne rozporządzenie o przyznawania kategorii naukowej ostatecznie rugowało pojęcie „języka kongresowego” z prawa, częściowo degradując także znaczenie publikacji anglojęzycznych w ocenie osiągnięć pracowników jednostki naukowej. Mowa była w nim za to o tzw. językach podstawowych dla danej dyscypliny. Zatem jeśli np. język suahili był podstawowym dla niej, artykuł naukowy opublikowany w nim w czasopiśmie spoza wykazu MNiSW lub w monografii naukowej wart był tyle samo, jak gdyby ukazał się po angielsku.
Z czasem tekst rozporządzenia zmieniono jednak, nowe ogłaszając 2 grudnia 2015 r. Znikło z niego pojęcie „języka podstawowego”, co jeszcze bardziej zmniejszyło znaczenie języka publikacji w procesie oceny osiągnięć naukowych. A więc jeśli opublikowaliśmy artykuł w suahili w czasopiśmie zagranicznym niepunktowanym w wykazie ministra, był on tak samo punktowany jak artykuł wydany w tym czasopiśmie po angielsku, bez względu na to, czy którykolwiek z nich był językiem podstawowym dyscypliny. Podobnie było z monografiami. Preferencja dla języka angielskiego zachowana została jedynie przy ewaluacji czasopism naukowych, ale tylko w drugim jej etapie, w przypadku części B wykazu MNiSW.
Choć kilka tygodni temu rozporządzenie to zastąpiono nowym, opublikowanym 27 grudnia 2016 r., powtarza ono postanowienia „kryterium językowego”. Natomiast kolejna „degradacja” języka angielskiego w polskiej nauce nastąpiła w tym samym czasie w nowej ustawie o instytutach badawczych, która zniosła obowiązek jego znajomości przez kandydatów na stanowisko dyrektora takiego instytutu.
Dominik Antonowicz i Jerzy Brzeziński przypominają, że formalna dominacja angielskiego w nauce była od dawna poddawana krytyce, zwłaszcza humanistów. Spójrzmy choćby na moją dyscyplinę – historię. Dla historyków parlamentaryzmu brytyjskiego, którzy w moim środowisku wcale nie dominują, językiem „podstawowym” będzie oczywiście angielski, gdy tymczasem dla badaczy Rusi Kijowskiej będą to już rosyjski i ukraiński. Świadomość tego, podobnie jak faktu formalnej deprecjacji angielskiego w polskiej nauce, wciąż nie jest jednak powszechna. To zaś skutkować może poważnymi konsekwencjami.
Oto bowiem 31 marca 2017 r. NCN ogłosił wyniki pierwszego etapu oceny merytorycznej wniosków złożonych w konkursach SONATA i OPUS. Wniosek mojego znajomego odrzucono, gdyż jak stwierdził ekspert, wnioskodawca za mało publikował w „języku angielskim – języku kongresowym”. Przypomniało mi to przypadek innego mojego znajomego, który rok temu „przepadł” w konkursie POLONEZ z powodu niepublikowania w „języku angielskim”. Nie miał najwyraźniej znaczenia fakt, że w tematach mających być przedmiotami badań angielski nie odgrywa żadnej roli – prawie nikt w nich nie publikuje, a ci którzy publikują, nie są najczęściej zapraszani na międzynarodowe konferencje, zaś ich publikacje spotykają się często z miażdżącą krytyką. Miejsce angielskiego w badaniach moich kolegów zajmował rosyjski, przy czym obaj legitymowali się obszernym dorobkiem w tym języku. Nie chodzi zatem tylko o to, jakich wybiera się ekspertów do oceny wniosków grantowych. Chodzi o coś znacznie ważniejszego. Skoro bowiem w odniesieniu do artykułów naukowych spoza wykazu MNiSW oraz monografii angielski został de iure zrównany ze wszystkimi innymi językami, rodzi się podstawowe pytanie: czy fakt, że jednym z powodów odrzucenia wniosku o grant był brak publikacji w języku angielskim, może uzasadniać wykazywanie błędu formalnego popełnionego w jego ocenie?
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.