Poezja pomaga

Marek Misiak

Temat niskiego lub spadającego czytelnictwa książek powraca w mediach, choć trudno powiedzieć, w jakim stopniu jest to poparte autentyczną świadomością problemu wśród piszących tego rodzaju teksty autorów, a w jakim to po prostu kolejny kasandryczny news lub ciekawostka bez większego znaczenia. Wciąż jednak (według różnych badań) 35-40% Polaków czyta przynajmniej jedną książkę rocznie, najczęściej powieści, literaturę faktu lub poradniki. Poruszałem już kiedyś tę kwestię na łamach „FA” – w skrócie: nie dość, że czytamy coraz mniej, to są to często coraz słabsze książki, nielicujące w żaden sposób z książką jako symbolem kultury wyższej, przekazu wiedzy i wartości. Wśród moich znajomych – osób o najróżniejszym poziomie i profilu wykształcenia – nie znam nikogo, kto w ogóle nie czytałby książek, choć nie dla każdego jest to ulubiony sposób intelektualnego spędzania wolnego czasu. Znam jednak metodę, by nawet wśród nich wyjść na człowieka niezwykle ambitnego lub wyjątkowo ekscentrycznego (nie uważam się ani za jednego, ani za drugiego): przyznać się, że wśród czytanych książek są zbiory poezji.

Domowa półka

Nie wiem, jak sytuacja wyglądała wcześniej i czy kiedykolwiek tomy poetyckie trafiały w ręce osób o wykształceniu innym niż filologiczne, ale sądząc po zakresie i uczestnikach debat na temat nowych nurtów i manifestów poetyckich w latach 70. i 80., przynajmniej szeroko pojęta inteligencja humanistyczna starała się w nich uczestniczyć. Postaci takie jak Rafał Wojaczek były znane nie tylko wąskiemu gronu miłośników poezji, choćby z nazwiska. Na regałach z książkami w domach osób z pokolenia moich rodziców zdarzało mi się znajdować tomiki poetyckie autorów, którzy nie znajdowali się wówczas (i do dziś się nie znajdują) w spisach lektur szkolnych, a wiedziałem, że w tym domu nikt polonistyki czy innej filologii nie studiował. Wydaje mi się niemożliwe, aby w każdym domu znalazły się one w wyniku zbiegu okoliczności. Poezja wydawała się na szerszą skalę trafiać do odbiorców poprzez piosenkę (nie tylko poezję śpiewaną), np. wiele piosenek Marka Grechuty to utwory polskich poetów (współcześnie tradycję tę podtrzymuje m.in. Grzegorz Turnau). Wreszcie znam z opowieści przypadki utylitarnego zainteresowania poezją w celu zdobycia wybranki serca (z tego powodu jeden ze znajomych moich rodziców zna do dziś dość szczegółowo twórczość Wisławy Szymborskiej).

Nie chciałbym zostać źle zrozumiany – nie jest tak, że współcześnie osoby czytające poezję i przyznające się do tego są wyśmiewane (przynajmniej ja sam i moi czytający znajomi, z którymi o tym rozmawiałem, nigdy tego nie doświadczyliśmy). Nie mogę się jednak oprzeć konstatacji, że poezja staje się wyborem lekturowym coraz bardziej egzotycznym, również (co już nieco niepokojące) wśród absolwentów studiów filologicznych. O ile gdy pytam znajomych filologów pracujących naukowo, na ogół nie tylko czytują poezję, ale wręcz z zainteresowaniem śledzą nowości, przynajmniej ze swojej specjalności, jeśli chodzi o język, o tyle ci, którzy po studiach tego typu nie kontynuowali kariery naukowej, biorą do ręki takie publikacje znacznie rzadziej (dotyczy to również nauczycieli). Wyjątki trafiają się wśród osób związanych zawodowo lub hobbystycznie z branżą wydawniczą, ale jest to dość wąska grupa. Te same osoby, które na studiach z autentyczną pasją przygotowywały się do egzaminów z literatury współczesnej, nie rozwijają tych zainteresowań po studiach. Rozumiem brak czasu z powodu obowiązków zawodowych czy rodzinnych, ale na czytanie książek innego typu (nierzadko naprawdę ambitnych) jakoś go nie brakuje. Często tylko ten konkretny typ literatury ulega całkowitemu porzuceniu.

Współcześni klasycy

Ktoś mógłby w tym miejscu wskazać, że nie ma czasu ani ochoty na śledzenie poetyckich nowości. Zgoda, nie wystarczy przyjść do księgarni (w dużych miastach zdarzają się nawet mające większy dział poetycki) i wziąć z półki losowo wybrany tomik, gdy nazwiska większości autorów nic nam nie mówią. Chciałbym się podzielić własnym doświadczeniem. Moja orientacja w twórczości współczesnych polskich poetów jest, eufemistycznie mówiąc, dość fragmentaryczna. Dlatego nie próbuję jej na siłę uzyskać, zwłaszcza że w przeszłości parokrotnie boleśnie się sparzyłem, wybierając autorów, którzy nie współgrali z moją wrażliwością (a niektórzy wręcz obrażali moje poczucie dobrego smaku). Zamiast tego buszuję wśród twórczości „współczesnych klasyków”, których nazwiska z pewnością mówią wielu czytelnikom tego tekstu więcej: Rafała Wojaczka, Adama Zagajewskiego, Stanisława Grochowiaka, Jerzego Harasymowicza czy Stanisława Barańczaka. Jest to twórczość, która już przeszła próbę czasu (przynajmniej pierwszą z wielu), a jednocześnie trudno jej zarzucić zakorzenienie w odległych poetykach i nurtach intelektualnych. Znam osoby, które dla przyjemności czytują Treny Kochanowskiego czy liryki lozańskie Mickiewicza, ale namawianie do rozsmakowania się w nich szerokich rzesz społeczeństwa to według mnie jednak wołanie na puszczy. Pozwala mi to zanurzyć się w poezję, która faktycznie na mnie oddziałuje, a nie czytać ją z filologicznego obowiązku.

Poezja zawsze kojarzyła mi się nie z filologią, nie z humanistyką, a z Akademią jako taką. Może dlatego, że nie potrafię myśleć o uczelniach jako miejscach zdobywania wyłącznie specjalistycznej wiedzy w jednej dziedzinie czy kompetencji zawodowych, ale zawsze już chyba będę widział w nich również instytucje, gdzie człowiek się kształtuje, gdzie nastolatek staje się dorosłym. Wiem, że zabrzmi to górnolotnie, ale poezja naprawdę w tym pomaga, nawet jeśli będziemy rozumieli ją w dużej części utylitarnie: rozwija wyobraźnię i wrażliwość estetyczną, a czasem daje język, aby mówić o własnych skomplikowanych skojarzeniach intelektualnych czy stanach psychicznych. Genialnie pokazał to Ryszard Koziołek na łamach „Tygodnika Powszechnego” (nr 49/2016) na przykładzie Trenów Kochanowskiego: „bolesny zachwyt nad urodą świata (umierając śpiewać [nie] przestała ); – przerażenie znikomością naszej kondycji (Pełno nas, a jakoby nikogo nie było ); – radość przejmująca i bezpowrotna (Rzuć się ojcu do szyję ręczynkami swemi ); – bezsens istnienia (nie jać onej, ale mnie ona płakać miała; co z więtszym utrapieniem bywa, / Czy je rodzić, czy je grześć? ); – kryzys rozumu (który w swobodzie / Umiał mówić o przygodzie, / Dziś ledwie sam wie o sobie ); – myślenie o Bogu (Gdzie by też tak kamienne ten Bóg serce nosił )”. Poezja pomaga dojrzeć intelektualnie i emocjonalnie, choćby ukazując, że nie każdą tajemnicę w człowieku da się ująć za pomocą wpisu na Twitterze i nie każde rozumienie oznacza logiczny ciąg rozumowania. Jak pisał Umberto Eco, nie ma ucieczki przed złożonością świata, a wysokiej klasy poezja na taką ucieczkę nie pozwala.

Szkolny rytuał

Tymczasem współcześnie poezja nie potrafi wyjść poza mury szkoły podstawowej i średniej oraz wydziałów filologicznych. Gdy znajomy spotkał mnie kiedyś na przystanku tramwajowym zanurzonego w lekturze Listu do nieznanego poety Rafała Wojaczka (moim zdaniem jednego z najważniejszych polskich tomów poetyckich po II wojnie światowej), był przekonany, że pracuję w szkole i przygotowuję się do lekcji (tom ten nigdy nie był lekturą szkolną, ale nie o to tutaj chodzi). Skojarzenie „poezja – szkoła” jest bardzo silne nawet u osób o szerokich horyzontach, które inspirują mnie intelektualnie na innych obszarach. Czytanie i interpretowanie poezji są często rozumiane jako swego rodzaju rytuał, charakterystyczny właśnie dla szkoły. Tak jak niegdyś kanciaste tornistry czy szkolne tarcze. Nie jest zrozumiały, ale też możliwy do przejścia, zatem uczniowie poddają mu się, ale nie zdają sobie sprawy z jego znaczenia. Inna sprawa, że szkoła sama nie traktuje często poezji jako nośnika kompetencji, które wymieniłem powyżej, ale jako wehikuł wartości o pozaliterackim charakterze (np. patriotyzmu), skądinąd bardzo ważnych, lecz traktowanie poezji wyłącznie z takiej perspektywy poważnie zubaża jej lekturę. Szkolny kontakt z poezją powoduje w wielu osobach silne i trwające całe życie skojarzenie „wiersze – emocje”. Zauważyłem, że wśród niektórych wykształconych mężczyzn z pokolenia moich rodziców popularna jest twórczość Stanisława Barańczaka lub Adama Zagajewskiego, zdystansowana i analityczna lub rejestrująca złożone stany wewnętrzne, nienacechowane jednak silnymi emocjami. Popularność wierszy (jak również esejów, ale to inny temat) Czesława Miłosza i Zbigniewa Herberta nie wynikała z faktu, że epatowały one czytelnika silnymi emocjami, lecz refleksją moralną i historiozoficzną, którym poetycka forma pozwala właściwie wybrzmieć.

Właśnie z uwagi na te szkolne skojarzenia z poezją nie mam dobrego pomysłu, jak przywrócić ją studentom (czy w ogóle osobom z wyższym wykształceniem), jak pobudzić zainteresowanie nią. Na uczelniach odbywają się targi książki, ale tomiki poetyckie kupują głównie filolodzy. Jako student organizowałem spotkania poetyckie i również przychodzili głównie ludzie „z branży”. Staram się po prostu nie poddawać, zdając sobie sprawę, że jednym, ale dobrym wierszem tygodniowo mogę nakarmić swój umysł i wrażliwość mimo braku czasu.

Na koniec przytoczę wiersz, który jest dla mnie przykładem tego, co we współczesnej poezji najlepsze – głębokiej refleksji wśród codzienności. Który mnie dotyka, który przytaczam dlatego, że sam odnajduję się w jego świecie, a nie dlatego, że poloniście wypada czytać poezję. ?