O czytaniu między wierszami

Dominika Bartnik-Światek

Dania, rok 1893. Do wybrzeży wysp Lolland-Falster dotarła grupa imigrantów z Polski, łącznie około czterystu osób. Przybyli w konkretnym celu – sezonowej pracy zarobkowej. Kobiety zajmowały się głównie uprawą pól buraczanych (stąd nazwa „emigracja buraczana”) oraz pomagały przy gospodarstwach. Mężczyźni z kolei pracowali w cegielniach, przy karczowaniu wrzosowisk lub wykonywali prace melioracyjne. Szacuje się, że liczba pracowników, którzy przyjechali z Polski do Danii do 1914 roku, wyniosła nawet 100 tys., a początkowa emigracja sezonowa zamieniała się w wielu przypadkach w emigrację stałą, m.in. dzięki wprowadzeniu korzystnych praw, na mocy których polscy robotnicy mogli dokonywać zakupu nieruchomości w Danii.

Niemcy, rok 1989. Václav Havel, czeski prezydent i pisarz, w tekście przygotowanym z okazji wręczenia mu Pokojowej Nagrody Niemieckich Księgarzy 15 października 1989 roku napisał: „Każde słowo – przynajmniej w owym metaforycznym znaczeniu, w jakim tu określenia słowo używam – zawiera nie tylko to, co przypisuje mu słownik etymologiczny. Każde słowo zawiera w sobie również osobę, która je wypowiada, i powód, dla którego je wypowiada […] zawsze warto być podejrzliwym wobec słów i zwracać na nie uwagę […] żadna ostrożność w tym względzie nie powinna być przesadzona”.

Jak nas widzą, tak nas piszą?

Jak wiążą się ze sobą powyższe wątki? Otóż stanowią one punkty odniesienia do badań, które przeprowadziłam w ramach mojego doktoratu. Ponieważ jako skandynawista zawodowo i naukowo zajmuję się słowem, również w tym metaforycznym znaczeniu, o którym wspomina Havel, powyższy cytat ma dla mnie znaczenie szczególne, gdyż mówi o uwikłaniu słów. Uwikłaniu w miejsce, czas, osoby, intencje, cel, przekonania, kulturę oraz całą masę innych elementów, które wpływają na kształt naszych wypowiedzi. Spotkania międzyludzkie, a także międzykulturowe, jak kontakty duńsko-polskie w czasach emigracji buraczanej, mają bowiem swoje odzwierciedlenie w języku. Nasz sposób mówienia o tym, co nas otacza, w tym o innych osobach, kulturach, społecznościach czy narodach, jest wynikiem takiego, a nie innego postrzegania świata – to w dużym uogólnieniu założenie językoznawstwa kognitywnego, do którego się odnoszę.

Podczas emigracji buraczanej doszło do spotkania kultur, które skutkowało tworzeniem m.in. wzajemnych wyobrażeń, obrazów, stereotypów, sposobu mówienia. Jeśli np. podróżując po Danii odwiedzimy miejscowość Sakskobing na Lolandii, napotkamy na pomnik dwóch kobiet zwany „Roepigerne”, czyli „buraczane dziewczęta”, postawiony w uznaniu dla zasług robotnic z Polski za ich pracę sezonową (80% imigrantów stanowiły właśnie kobiety) i wkład w rozwój przemysłu cukrowego, ale również i społeczności lokalnej. Wiele artykułów w prasie, głównie z lat trzydziestych XX wieku, podkreślało zasługi i rolę, jaką odegrali Polacy dla rozwoju Danii. Nie bez powodu pierwszą ustawę, która umożliwiała zagranicznym robotnikom podejmowanie pracy w Danii, nazywano powszechnie „Polakloven” („ustawa o Polakach”).

Jednak obraz Polaków w oczach Duńczyków miał też inne oblicze. To właśnie z tamtych czasów wywodzi się powiedzenie w języku duńskim „at leve pa polsk” („żyć po polsku”), czyli „żyć na kocią łapę”. Pochodzi z XIX wieku, kiedy emigrantów z Polski nie było stać na ślub lub nie wyrażali woli na ceremonię wedle obrządku luterańskiego. Dzisiaj sformułowanie to nie jest już często stosowane, to raczej archaiczne określenie związku dwojga ludzi żyjących razem bez ślubu. Poza tym uznawane jest obecnie za dyskryminujące i politycznie niepoprawne (dzisiaj powiemy raczej „at leve papirlost” – „żyć bez papierów”).

Innym językowym przykładem jest retoryka pojawiająca się w artykule z 1922 roku w „Katolsk Ugeblad”, który donosi: „Polacy stają się coraz bardziej cywilizowani. Lepiej się odżywiają, ubierają się zgodnie z najnowszą modą, można ich nawet spotkać w cukierniach, jeżdżą samochodami, a kobiety przypominają nieomal wytworne damy”. Wypowiedź ta jest z pozoru pozytywną oceną stylu życia Polaków, a tak naprawdę kryje w sobie spojrzenie z pozycji kogoś wyżej postawionego w społecznej hierarchii, kogoś cywilizowanego. Niestety w Danii taki obraz Polaków dominował przez wiele lat.

Słowa pod lupą

W tym miejscu chciałabym raz jeszcze powrócić do wypowiedzi Václava Havla, który zalecał zachowanie ostrożności wobec słów. Co miałoby to oznaczać? Wydaje mi się, że można tę wypowiedź rozumieć nie tylko w kontekście ówczesnej sytuacji politycznej Czechosłowacji, do której nawiązywał Havel, ale również szerzej, jako zachętę do stosowania zasad etyki i kultury słowa oraz sprzeciwiania się aktom ich łamania. To według mnie także wezwanie do poddawania krytycznemu spojrzeniu wszelkich przejawów mowy nienawiści, retoryki dominacji, krzywdzących stereotypów i wykorzystywaniu w swoich wypowiedziach przemocy symbolicznej, która stanowi kolejny istotny element moich badań.

Przemoc symboliczna to pojęcie zaczerpnięte z socjologicznej teorii Pierre’a Bourdieu, francuskiego filozofa i socjologa. Jest formą miękką, która nie polega na wykorzystywaniu siły fizycznej, ale np. specyficznej ekspresji językowej: stosowaniu tytułów, języka oceniającego lub w jakiś sposób elitarnego (np. język naukowy, prawniczy) itd. W wyniku jej stosowania tworzą się klasy społeczne – dominująca i zdominowana. Jednak w świetle prawa obie klasy są sobie równe, a ich nierówna pozycja jest jedynie symboliczna. Ważne jest również to, że grupa czy jednostka, wobec której stosowana jest przemoc symboliczna, nie zdaje sobie z tego sprawy, przyjmuje dany obraz świata i relacji społecznych jako naturalny i oczywisty. Przykład? Fragment artykułu z „Katolsk Ugeblad” jest doskonałą ilustracją retoryki wykorzystującej przemoc symboliczną. Wytwarza on obraz cywilizowanych Duńczyków i nie do końca cywilizowanych polskich imigrantów.

Badanie, które przeprowadziłam, polegało na zidentyfikowaniu wyobrażeń i sposobu mówienia o Polakach przez Duńczyków, czyli narracji. Chciałam przede wszystkim wykazać, w jaki sposób zmieniały się owe wyobrażenia i narracja wraz z upływem czasu, od wspomnianej emigracji buraczanej po czasy współczesne, czyli do roku 2016. Interesowało mnie również, co powodowało te zmiany.

Materiał badawczy ograniczyłam do prasy, bo obejmuje on sporo przykładów (dokładnie 661 artykułów z duńskiej prasy codziennej i tygodników), z których można czerpać. Moja praca polegała więc w pierwszym etapie na kwerendach bibliotecznych i wyszukiwaniu odpowiednich artykułów, przeszukiwaniu archiwów cyfrowych, a także śledzeniu na bieżąco takich duńskich dzienników i tygodników, które uchodzą za najbardziej opiniotwórcze albo cieszą się dużą popularnością. To ostatnie dotyczy zwłaszcza tabloidów, które są kopalnią stereotypów i uprzedzeń, zatem stanowią urozmaicony materiał badawczy.

Po zebraniu wszelkich danych i wydobyciu z nich interesujących mnie treści, przeszłam do ich analizy w porządku chronologicznym. Chodziło o to, by na podstawie rozmaitych figur retorycznych wyłuskać pewną tendencję w sposobie mówienia o Polsce i Polakach. Czasami rzuca się ona od razu w oczy, ale niekiedy jest ukryta, jak w przypadku przemocy symbolicznej. To najbardziej żmudna część analizy, bowiem wymaga czytania tego samego fragmentu tekstu nawet kilka, czasami kilkanaście razy. Jednak dla filologa, czyli osoby, która (jak wskazuje etymologia) kocha słowo, językowa analiza wzajemnych wyobrażeń i stereotypów jest zajęciem tyleż intensywnym, co fascynującym. Wymaga nieustannego zanurzania się w niuansach innego języka, w moim przypadku duńskiego. Ale oprócz znajomości języka obcego, niezbędnego do językowej analizy treści, potrzebna była mi również wiedza z zakresu socjologii, ponieważ jedna z najważniejszych strategii retorycznych, na której zbudowane są wyobrażenia o Polsce, czyli przemoc symboliczna, wywodzi się z socjologii właśnie. Poza tym bardzo przydatna jest również wiedza historyczna na temat wydarzeń w Danii i w Polsce, o których mowa w artykułach, a także co bardzo ważne – znajomość duńskiej kultury.

Lustereczko, powiedz przecie…

Wyniki badań potwierdziły moje przypuszczenia, że wizerunek i narracja na temat Polaków w duńskiej prasie przeszły wyraźną przemianę od czasów emigracji buraczanej do współczesnych. Jednym z najważniejszych punktów zwrotnych był upadek komunizmu. Po tym wydarzeniu znacząco wzrosła liczba pojawiających się w duńskiej prasie artykułów, a nasz kraj był coraz częściej opisywany z perspektywy dziennikarzy, którzy przyjeżdżali tu, by na własne oczy zobaczyć, jak wygląda wolna Polska. Jednak zdecydowana większość artykułów była niepochlebna. Dominował obraz szarych bloków, smutnych ludzi, pijaństwa, pracy na czarno.

Zwracałam także uwagę na grafiki przy artykułach, które przedstawiały stosunek Duńczyków do Polaków pracujących w Danii. Jedna z takich grafik, zamieszczona przy tekście o pracownikach ze Wschodu, przedstawia starsze małżeństwo na spacerze z psem. Gdy zauważają dostawczy samochód na polskich numerach, mężczyzna zwraca się do kobiety: „Mam na niego donieść, czy ty to zrobisz?” (Polaków pracujących w Danii oskarżano o niepłacenie podatków i pracę na czarno). Z mojej analizy wynika również, że słowo „Polak” było zastępowane duńskim określeniem pracownika z Europy Wschodniej – „ostarbejder” albo Europejczyk ze Wschodu – „osteuropaer” (w duńskim nazwy mieszkańców krajów i kontynentów zapisujemy małą literą). W przekazach medialnych dominowały doniesienia napisane w taki sposób, by szokowały i wzbudzały sensację u czytelnika, a jednocześnie powodowały lęk przed obcymi.

Kolejny moment przełomowy, który odnotowałam, to rok 2004, kiedy Polska wstąpiła w szeregi państw Unii Europejskiej. Od tego czasu wyobrażenie o naszym kraju zaczęło ulegać pozytywnej przemianie. Narracja wykorzystująca przemoc symboliczną osłabła, a sami Duńczycy zaczęli dostrzegać piękno kraju nad Wisłą oraz ogromny postęp kulturowy, społeczny i ekonomiczny, jaki się tu dokonał. Przykładami niech będą wywiad z królową Małgorzatą II z 2014 roku, w którym chwali ona „polską mądrość” w kontekście przemian ustrojowych w Polsce, a także fakt, że Polacy nie są już tak samo często nazywani „ostarbejdere”, tylko po prostu „polakker”. Dużo zmieniła według mnie w tej kwestii polska prezydencja w Radzie Unii Europejskiej. Oczy Duńczyków skierowane były wtedy częściej za Bałtyk, a spojrzenie to było łagodniejsze i bardziej przyjazne.

No dobrze, ale skąd biorą się te wszystkie stereotypy, uprzedzenia czy przemoc symboliczna? Przyczyn jest oczywiście wiele. Po pierwsze wynikają z obrazu świata, jaki mamy w głowach. Jednym z powodów jest stawianie siebie i swojego państwa oraz jego wartości i kultury wyżej względem pozostałych państw. Czasami jest to też świadoma i celowa dyskredytacja innych osób, a niekiedy to po prostu zjawisko, które można nazwać „efektem lustra”. Stereotypy i wyobrażenia, zwłaszcza te negatywne, to właśnie takie lustrzane tafle. Tworzymy je, by móc się później w nich przeglądać i poprawiać swoją samoocenę kosztem drugiego człowieka. Niebezpieczeństwo polega na tym, że może to prowadzić do podziałów, a w skrajnych przypadkach do ksenofobii i nienawiści. Dlatego warto być podejrzliwym wobec słów.

Na koniec słowo o początku

Pamiętam jak na pierwszym roku studiów na skandynawistyce pewien profesor zadał pytanie podczas wykładu, czy naszym zdaniem będziemy zgłębiać różnice, czy podobieństwa między Polakami a Skandynawami. Dzisiaj, po latach spędzonych na zgłębianiu języka i kultury Danii uważam, że najważniejsze jest to, by mówić o tym, co nas łączy i dzieli w sposób pozbawiony uprzedzeń.

Mgr Dominika Bartnik-Światek , filolog skandynawska, uczestniczka Filologicznych Studiów Doktoranckich Uniwersytetu Gdańskiego. Pisze doktorat o obrazie Polaków w duńskiej prasie na przestrzeni wieków.