Nie ma lekko

Henryk Grabowski

Od pewnego czasu każdy swój felieton przed wysłaniem do „Forum Akademickiego” daję do przeczytania mojej żonie (emerytowana ekonomistka), młodszemu synowi (akademicki wykładowca i początkujący pisarz), jego żonie (bizneswoman) i starszemu wnukowi (student psychologii). Wcześniej tego nie robiłem. Jednak w miarę starzenia się coraz trudnej pozbyć mi się obaw, że wskutek naturalnych zmian miażdżycowych może ulec stępieniu mój samokrytycyzm. Ich opinie są na ogół bardzo przychylne, co nie znaczy, że bezkrytyczne.

Najbardziej powściągliwa w pochwałach jest moja żona. Początkowo zawsze się na to zżymam, ale po czasie przyznaję, że jeżeli coś jest nie całkiem zrozumiałe, to zwykle nie z winy czytelnika, lecz autora i zabieram się do dopieszczania budzącej wątpliwości frazy. Oceny syna są zróżnicowane: od pełnej aprobaty po drobne zastrzeżenia. Zwykle natury merytorycznej, a nie warsztatowej. Skutkuje to autorefleksją i próbą uzupełnienia treści pod kątem dostrzeżonych niedostatków. Moja synowa jest najbardziej kochana, bo nawet jeśli coś jej się nie podoba, to sygnalizuje to tak subtelnie, że prawie nie boli. Jeżeli wnuk zgłasza jakieś uwagi, to zwykle są one inspiracją do interesującej dyskusji ogólniejszej natury.

Opisany rytuał nie zawsze jest całkiem bezbolesny. Bywa traumatyzujący. Tak było z moim tekstem na temat liberalizacji kryteriów awansu naukowo-dydaktycznego (FA nr 2/2017). Został on jednomyślnie skrytykowany z diametralnie różnych powodów. Żona uznała, że jest zbyt łagodny w ocenie skutków owej liberalizacji. Zdaniem syna, w świetle tendencji światowych, kryteria te są zbyt wygórowane. Poczułem się na tyle zdeprymowany, że – z mocnym postanowieniem definitywnego skończenia z tą pisaniną – spędziłem bezsenną noc. Rano wstałem z psychosomatycznymi objawami depresji, co się u mnie uzewnętrznia m.in. chodzeniem w piżamie przez cały dzień. Następnego dnia, już po dobrze przespanej nocy, zbudziłem się w stanie określanym przez psychologów (nie wiadomo dlaczego) jako maniakalny. Miałem gotowy pomysł na przeredagowanie tekstu pod kątem minimalizacji zawartych w nim elementów wartościowania na rzecz bezstronnego opisu. Po zrealizowaniu tego pomysłu pozostało mi tylko podziękować moim domorosłym recenzentom za konstruktywną krytykę i inspirację do napisania niniejszego artykułu. Jeżeli zatem komuś się wydaje, że napisanie jednostronicowego felietonu to dla mnie bułka z masłem, niech wie, że jest – jak zwykł mawiać klasyk – w mylnym błędzie.