Humaniści - to nie kryzys, to rezultat

Marcin Chałupka

Czy uporczywość utyskiwania tzw. Wybitnych Humanistów* na niedofinansowanie ich „branży” może przekroczyć granice nachalnego żebractwa na koszt podatnika? Czy może ono – biorąc pod uwagę nadchodzący krach systemu emerytalnego, na którym stracą raczej dzisiejsi studenci, a nie ich profesorska kadra – zacząć przypominać wyłudzenie? Zwłaszcza w kontekście „dalszych wzrostów” oraz „kolejnych etapów podwyżek”?

Do spisania tego tekstu zachęcił mnie swego czasu prof. Paweł Śpiewak, który w „Rzeczpospolitej Plus Minus” napisał: „Znam fenomenalną nauczycielkę jidysz, jedną z trzech w Polsce, dla której nie ma pracy. I jak słyszę z ust premiera, że być może nie ma dla niej rynku, to się pytam, co to znaczy? To my powinniśmy jej ten rynek stworzyć”. Noż! – pomyślałem sobie: to może niech pan profesor, jeśli trzeba, to z innymi kolegami profesorami ten „rynek” jej „ufunduje”. Oczywiście ze środków własnych, nie z kasy podatnika, zwłaszcza takiego, któremu zabraknie na emerytury. Może pan profesor profesorsko wyjaśni, jak doszło do tego, o czym mówi publicznie i bez owijania w „humanistyczną bawełnę” inny profesor, Robert Gwiazdowski? Gdzie są na ten problem rady, sposoby naprawy, zapobieżenia krachowi autorstwa innych wybitnych profesorów? Swoją drogą, nie mam nic przeciw jidysz, jednak z wypowiedzi prof. Śpiewaka nie wynika, czy są tylko trzy nauczycielki, czy tylko trzy nie mają pracy.

Blokada i katastrofa

Prof. Śpiewak dodaje: „Pensje nauczycieli czy pracowników naukowych nie skłaniają młodych ludzi do wybierania takiej ścieżki kariery”. Więc zapytam, co ich (tych, którzy na tę ścieżkę wchodzą) jednak ku temu skłania? Niskie pensa, szansa na nadgodziny, pasja, umiłowanie korpoetosu? Cokolwiek to jest, to ich prywatna sprawa. „Większość pracowników naukowych, jeśli daje sobie radę, to albo chałturzy, albo szuka drugiego etatu” – dodaje profesor. Więc mają czas chałturzyć i brać kolejne etaty? „Nie widzę powodu do takiej blokady finansowej dla ludzi kultury i oświaty” – stwierdza prof. Śpiewak. Jakiej „blokady”? Czy nauczyciele oświaty muszą tkwić w „karcianych” szkołach? Czy jak ktoś jest człowiekiem „kultury”, to ma do końca swych dni „tworzyć” na koszt podatnika? Znam ludzi kultury wysokiej robiących wiele bez dotacji.

Wcześniej w podobnym kontekście wypowiadał się prof. Marcin Król dla „Dziennika Gazety Prawnej” (z 30.09.2014): „Upadek humanistyki doprowadzi do katastrofy społecznej na ogromną skalę, gdyż upadnie powoli kultura narodowa. Jeżeli nie ma dość [mierzona względem czego? liczby kadry do obsadzenia zajęć? – M.Ch.] kandydatów na historię, jeżeli filozofia nie jest oblegana, a teoretyczne nauki społeczne są lekceważone, to młodzież będzie chowana bez pojęcia na temat wartości wyższych oraz tego, kim jest uczony, a kim ekspert. (…) Brak nowych zdolnych ludzi spowoduje, że wybitni profesorowie historii, ekonomii, socjologii stracą nie tylko wpływ, ale także ich naukowy dorobek zostanie zmarnowany. Czy możemy na to pozwolić?” – pyta prof. Marcin Król.

Odpowiedź na powyższe pytanie nie musi być wcale oczywista. Po pierwsze co do zasady nie utożsamiałbym „kultury narodowej” z „humanistyką” uniwersytecką. Po drugie, czy o „wybitności” humanisty świadczy jego „wpływ”? A jeśli nawet, czy ten wpływ należy utożsamiać z liczbą studentów uzasadniających swą obecnością w uczelni istnienie miejsc pracy w katedrach humanistów opłacanych za pieniądze podatnika, w tym potencjalnych „epigonów”? Przecież prawdziwie wartościowy dorobek rozejdzie się po świecie w cennych publikacjach i bez konieczności tworzenia wokół niego „kółek naukowej adoracji”. Po trzecie, jeśli młody, zdolny idzie studiować historię jedynie dla jej „bezpłatności” czy „socjalu” z uczelni, to czy na takich „spadkobiercach dorobku” powinno „wybitnym humanistom” zależeć? Po czwarte, czy to brak młodych zdolnych jest problemem, czy może brak większych pieniędzy podatnika, by także tych mniej zdolnych do uczelni „bezpłatnie” przyjąć, utrzymując tym samym „przydatność” dydaktyczną „wybitnych” i „wpływowych”? Mam nadzieję, że w zamyśle prof. Króla odpowiedź na wszystkie te pytania brzmi: NIE. Bo gdyby było inaczej…

Art. 286 kodeksu karnego: „Kto, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, doprowadza inną osobę do niekorzystnego rozporządzenia własnym lub cudzym mieniem za pomocą wprowadzenia jej w błąd albo wyzyskania błędu lub niezdolności do należytego pojmowania przedsiębranego działania…”. Czy uporczywe namawianie polityków (a pośrednio wyborców), by nadal, na dotychczasowych zasadach, łożyli na wszystkich uczelnianych humanistów, może uzasadniać – nawet uwzględniając przerysowanie metafory oraz inną skalę odniesienia, bo nie mówimy tu o odpowiedzialności jednostkowej, a interesach grupowych – nawiązywanie do konstrukcji hipotezy z cytowanego przepisu art. 286 KK? Czy sugerowane w licznych dyskusjach tzw. edukacyjne oszustwo uzasadnia dalsze finansowanie „domniemanych sprawców”? Oczywiście nie, przecież Wybitni Humaniści zabiegają o „kulturę narodową”, a nie „korzyść majątkową”. Poza tym zazwyczaj nie proponują oni finansowania na dotychczasowych zasadach, bo wedle nowych (reformowanych przy „okrągłych stołach dla humanistyki”) reguł pieniądze mają trafić jedynie do tych „najlepszych”. Tylko zasada, że mają być to pieniądze podatnika, nie podlega w ich propozycjach zmianie.

Tabuny ćwierćinteligentów

Warto przywołać tu zdanie prof. A. Jajszczyka (GW z 14.02.2014): „Są jednak chwile, gdy humanistyczne środowisko przemawia jednym głosem – wtedy, gdy czuje zagrożenie utraty dochodów czy przywilejów. Tak było ostatnio, gdy podniósł się wielki krzyk w obronie kształcenia na kierunku filozofia. Nie przypominam sobie, by ci sami ludzie kiedykolwiek upomnieli się o jakość nauczania studentów czy przeciwstawili masowemu przyjmowaniu na uczelnie kogo tylko popadnie. A potem Marcin Król biadoli, że absolwentom wyższych uczelni pokazuje się figę z makiem, nie zauważając, że to my, wykładowcy, jesteśmy głównymi winowajcami tego, że mury uczelni opuszczają tabuny niezatrudnialnych ćwierćinteligentów”.

Nie jestem przeciwnikiem humanistyki, nie każde studia humanistyczne produkują bezrobotnych, sam kończyłem prawo, na które trafiłem dzięki zainteresowaniu historią. Zgadzam się z rektorem jednej z politechnik, że inżynier bez odrobiny wiedzy humanistycznej jest niebezpieczny jak nowoczesny samochód bez hamulca na szczycie stoku. Dlatego twierdzę, że wartościowe zajęcia z przedmiotów humanistycznych znajdą na rynku swych amatorów, którzy nawet chętnie za nie zapłacą, widząc w nich doskonałą inwestycję. Ale jestem przeciwnikiem zmuszania podatnika, by łożył na tych humanistów, na których łożyć nie chce lub po prostu nie warto. Zwłaszcza na takich, którzy przez lata sprzedawali kosztowne, a często administracyjnie wymagane do legalnej pracy dyplomy wraz ze złudzeniem zawodowego sukcesu. Zwłaszcza na takich, którzy przez lata tolerowali lub nie rozpoznali tych mechanizmów, których skutkiem jest dziś zapaść kulturalno-ideowa, ale także demograficzno-emerytalna Polski. W końcu nie trzeba mieć doktoratu z ekonomii, aby zrozumieć, że „solidaryzm pokoleniowy” to w polskim wydaniu zwykłe kłamstwo.

Prof. Król swego czasu głosił (wieszczył czy ostrzegał – to mądrzejsi ode mnie interpretowali), że „coś się szykuje”. Podobno miał na myśli nacjonalizm itp. „antyliberalne” okoliczności. Ale czy dalsze „ciągnięcie z budżetu” na humanistykę w jej obecnym modelu finansowania, po(d)pierane swoistym „szantażem moralnym” czy argumentami „obrony kultury narodowej”, może spowodować, że za 20-30 lat tym wieszczonym „cosiem” będą biegające po ulicach hordy dzisiejszych studentów i absolwentów, poszukujących swoich żyjących jeszcze profesorów, by od nich wydusić… No skoro tacy mądrzy, to musieli wiedzieć już przed laty, gdzie się podziała kasa na niedoszłe emerytury. A to byłoby rzeczywiście niszczące dla kultury narodowej.

Gdy czytam – pisane w podobnym duchu (obarczania „wolnego rynku” za patologie, które wynikają właśnie z jego braku) – narzekania Jacka Żakowskiego (GW z 11.04.2014), że: „Inwazja półinteligenckiej pychy mającej <różnych profesorów> w pogardzie i wzmagającej syndrom Mrożkowskiego Edka już odbija się w społecznych preferencjach i politycznych wyborach dużej części ludzi młodych”, to – poza odczuciem wyrażenia tymi słowy rosnącej obawy przed poparciem młodzieży dla partii radykalnie stojącej za wolnością, własnością i sprawiedliwością – muszę zapytać: to kto tę (niby, mówiąc „żakowszczyzną”) „półinteligencję” przyjął na studia i (sprzed)dał jej dyplomy? Może profesorowie humaniści-ekonomiści z Białorusi?

Marcin Chałupka www.chalupka.pl
* Żadnej wymienionej w tekście osoby nie uważam za „Wybitnego Humanistę”, kategoria ta jest czysto idealna, wprowadzona, by obrazować pewną postawę, której prof. Śpiewak czy prof. Król zapewne nie prezentują, a do której w niektórych wypowiedziach jedynie mimowolnie się zbliżają.