Młodzieży chowanie

Leszek Szaruga

Dawno temu, bo w ostatnim roku wieku XV, kanclerz wielki koronny, doradca królów Zygmunta Augusta i Stefana Batorego, założyciel wzorowo funkcjonującej do roku 1944 Ordynacji Zamojskiej, której ziemie dekretem PKWN zostały rozparcelowane, a w ich części utworzono PGR (nawiasem mówiąc, wśród miast ordynacji odnaleźć można ważne dla mowy polskiej miasteczko Szczebrzeszyn), w akcie fundacyjnym Akademii Zamojskiej zlikwidowanej przez Austriaków w roku 1784 zapisane zostało zdanie często przypisywane Andrzejowi Fryczowi Modrzewskiemu: „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”. Zważywszy, że w tej chwili ogromna większość tych, którzy są aktywni w życiu publicznym, chowała się w peerelii, ta maksyma może mieć wygłos dość, powiedziałbym delikatnie, katastroficzny. Dotyczy to także tych, którzy po raz kolejny reformują system oświaty, przy czym obecna reforma tym się różni od poprzedniej, że wówczas protestowano przeciw tworzeniu gimnazjów, dziś z kolei protestuje się przeciw ich likwidacji. Niezależnie od tych protestów tzw. życie i tak zrobi swoje.

Niemniej o reformie szkolnictwa warto rozmawiać, lecz pod warunkiem, że wyjmie się tę kwestię z rozgrywek partyjnych i przede wszystkim odda się rzecz w ręce profesjonalistów. Upolitycznienie problemu sprawiło, że w istocie straciliśmy już ponad ćwierć wieku – w tym czasie wykonano w szkolnictwie wszystkich szczebli masę ruchów chaotycznych i często bezsensownych. A można przecież było powołać wielogłosowy zespół specjalistów, dać im odpowiednio dużo czasu – powiedzmy pięć lat – i pozwolić wypracować nowy model nauczania, obejmujący wszystkie jego szczeble. Zapewne musi to sporo kosztować, ale jesteśmy krajem zbyt ubogim, by w tej sferze pozwalać sobie na oszczędności.

Oczywiście powstaje kwestia zasadnicza: kto miałby mianowicie owych specjalistów do tej pracy delegować. Inaczej mówiąc: czy w ogóle jest możliwe wyjęcie zagadnień szkolnictwa z przestrzeni czysto politycznej? Zapewne, jak znam życie, takie uwolnienie nie jest w pełni możliwe, politycy bowiem, w większości ludzie niedouczeni, ale za to, każdy na swój strój, bardzo „ideowi”, choć sami nie tworzą wartości, bardzo lubią je zawłaszczać i dokonywać ich ideologicznej redukcji, czynić z nich narzędzia manipulacji. Nie mówię tu nic odkrywczego ani nie zamierzam podważać czegoś, co politycy uznają za przejaw własnego autorytetu wspartego wszak i legitymizowanego decyzją wyborców. Po prostu opisuję stan faktyczny – tak to już jest. Wystarczy przypomnieć, jak długo trwała walka o autonomię uniwersytetów i jak owa autonomia wciąż okazuje się iluzoryczna. Tak czy inaczej, chowanie młodzieży przed politykami nie do końca jest możliwe, z drugiej zaś strony nie zawsze pożądane.

Jedno zdaje się pewne: jakakolwiek reforma szkolnictwa powinna się dokonywać w spokoju i być rozłożona w czasie; w przeciwieństwie do zmiany systemu ekonomicznego pośpiech jest tu mało przydatny. Już na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia pisałem i mówiłem o tym, że szkolnictwo powinno być dziedziną, którą uznać należy za absolutny priorytet i że w naukę właśnie takie kraje jak Polska winny inwestować najwięcej. Tymczasem szkoły – a tym samym i młodzieży chowanie – stawały się łupem kolejnych ekip dochodzących do władzy: każdy coś tu majstrował lub przynajmniej majstrować usiłował. To, co się dzieje obecnie, nie jest niestety niczym nowym. Przy czym nie chodzi mi o krytykowanie konkretnych proponowanych przez ministerstwa rozwiązań – to już czynią specjaliści oceniający podstawy programowe poszczególnych dziedzin, a w wielu wypadkach nie są to oceny zadowalające. Chodzi mi o zasadę, jaką powinno się stać trzymanie szkolnictwa i nauki – a przy okazji także sztuki (przypomnę Leca: „Sztuka idzie naprzód. A za nią strażnicy”) – jak najdalej od polityki, dziedziny działań reaktywnych i niemal z reguły doraźnych. Wiem, że całkowicie zrealizować tego niepodobna, ale przynajmniej starać się warto.

Światłych i zarazem majętnych mężów, takich jak kanclerz Jan Zamoyski, jeśli w ogóle dziś mamy, to chyba niewielu, a i oni w gorsecie politycznym, jaki w nieco zmieniających się z czasem formach jest społeczeństwu narzucony, niewiele by dobrego uczynić mogli, a niewykluczone, że zostaliby pogonieni, gdzie pieprz rośnie. Dominują w sferze sprawczej ludzie o umysłach sformatowanych kadencyjnie, a zatem niezdolnych podejmować działania, których skutki staną się widoczne dopiero po kilkudziesięciu latach, często zatem wówczas, gdy oni sami i ich niewątpliwie błyskotliwe kariery polityczne należeć będą do raczej martwej niż wartej ożywiania choćby przez historyków przeszłości. Ich horyzont rzadko sięga dalej niż cztery, maksymalnie osiem lat. Chowanie młodzieży dla wsparcia własnego widzenia świata wyznacza ich główne w tej dziedzinie cele. Chowanie młodzieży dla Rzeczypospolitej, która trwać będzie długo po ich śmierci, nie mieści im się w głowach. Ale może się mylę. Oby.