Powinniśmy dążyć do ujednolicenia dotacji

Rozmowa z prof. Łukaszem Szumowskim, podsekretarzem stanu w MNiSW odpowiedzialnym za naukę

Rozmowa z prof. Łukaszem Szumowskim, podsekretarzem stanu w MNiSW odpowiedzialnym za naukę

Proszę przedstawić czytelnikom FA koncepcję tzw. dużego doktoratu.

Obecne doktoraty są w ocenie środowiska nie najwyższej jakości. Nie dotyczy to wszystkich prac: są znakomite doktoraty w dobrych ośrodkach, ale także mnóstwo słabych. Mamy też ogromny rozdźwięk między liczbą doktorantów a liczbą obronionych doktoratów. Wydajemy publiczne pieniądze na studia doktoranckie, ale nie uzyskujemy zakładanego efektu w postaci doktoratów. W tzw. dużym doktoracie chodzi o to, aby było to poważne przedsięwzięcie, związane z badaniami naukowymi na wysokim poziomie, które prowadzą do samodzielności naukowej badacza. Wyobrażam sobie, że równocześnie mogą funkcjonować inne formy uzyskiwania samodzielności naukowej, jak choćby istniejąca obecnie habilitacja czy duży grant badawczy, realizowany przez osobę z dzisiejszym doktoratem.

Ale już dziś doktorat ma być wynikiem prowadzonych samodzielnie badań.

Tak, lecz zwykle są one mocno związane z promotorem, często to badania niewysokich lotów, a publikacje nie najlepsze, bywa, że powstaje tylko jedna publikacja. Studia doktoranckie nie skupiają się na doktoracie, lecz na realizacji programu zajęć, a do tych programów też często są poważne zastrzeżenia. Absolwent studiów doktoranckich na pewno nie jest samodzielnym badaczem. W tej chwili uzyskiwanie samodzielności w nauce następuje zbyt późno i trzeba myśleć o sposobie skrócenia drogi do samodzielności bez utraty jakości, a może nawet z jej poprawą. Średni wiek uzyskiwania samodzielności to 46 lat. Badacz w tym wieku powinien od ładnych kilku lat mieć własną tematykę pracy i zarządzać zespołem badawczym. Tak jest wszędzie na świecie oprócz Polski.

Na świecie studia doktoranckie są powiązane z zatrudnieniem w grancie i z tego grantu finansowane. Czy możemy sobie wyobrazić taką konstrukcję w Polsce?

Nie chcemy ograniczać możliwości robienia doktoratu do jednej formuły. Wydaje się, że może być wiele dróg: studia doktoranckie, szkoły doktorskie, doktoraty z wolnej stopy, doktoraty wdrożeniowe, ale również może to być duży grant badawczy, którego rezultatem, niejako przy okazji, jest doktorat – właśnie taki, który prowadzi już do samodzielności naukowca. Powinien to być grant promotorski, gdyż magister nie zna jeszcze zasad uzyskiwania grantów, metodologii badawczej, zwykle nie potrafi wskazać interesującej i ważnej tematyki, ale też nie zna i nie potrafi uniknąć wszystkich pułapek czyhających na badacza na drodze do sukcesu naukowego. Dlatego to promotor powinien być autorem grantu wspólnie z przyszłym doktorantem. To promotor powinien startować w konkursie na ten grant. Gdy go dostanie, wtedy rekrutuje doktoranta, który będzie realizował badania, początkowo pod opieką promotora.

Mieliśmy już w Polsce granty promotorskie, które się nie sprawdziły i zostały zarzucone.

Wiele z nich nie kończyło się doktoratem. Wtedy to promotor był realizatorem grantu. W mojej koncepcji to doktorant realizuje grant, a promotor powinien go wspomagać w pierwszym etapie projektu. Grant promotorski wg starej koncepcji trwał bodaj trzy lata. Ten ma trwać pięć-sześć lat, a głównym beneficjentem ma być doktorant. Natomiast musi być też jakaś zachęta dla promotora, aby ten grant pisał i dążył do tego, żeby on się kończył doktoratem. Jednym z oczywistych bodźców jest płaca. Może to być success fee za zakończony doktorat. Ważne zatem, żeby temat doktoratu był interesujący zarówno dla promotora, jak i dla studenta.

Kto by te granty przyznawał?

To nie ma dużego znaczenia, może to być np. NCN, NCBR. Ważne, że ta forma przygotowania doktoratu uczyłaby doktorantów pisania wniosku grantowego, samodzielności w pracy nad realizacją badań, być może także kierowania niewielkim zespołem naukowym, rozliczania grantu oraz pisania publikacji z wyników badań. Gdyby doktorant przeszedł przez te etapy, nauczył się tych wszystkich czynności, byłby samodzielnym naukowo badaczem.

Podczas konferencji Narodowego Kongresu Nauki w Katowicach powiedziano jasno, że trzeba przemyśleć ścieżkę doktoratu dydaktycznego. Rysuje się koncepcja wielu różnych doktoratów, jak się wydaje o różnym prestiżu. Wśród nich będzie ten tradycyjny doktorat naukowy, a na szczycie – doktorat badawczy czy też duży doktorat.

Najtrudniej będzie określić zasady doktoratu dydaktycznego. Można wyobrazić sobie, że ktoś, kto ma zwykły doktorat, a zdobywa i kieruje dużym grantem – czy to NCN, czy NCBR, nie wspominając o tak ważnych grantach jak ERC, który wymaga dobrego pomysłu, własnego laboratorium, zespołu naukowego – uzyskuje właśnie w wyniku zdobycia i realizacji takiego projektu oraz zbudowaniu własnego zespołu samodzielność naukową bez habilitacji. To też skróciłoby drogę do uzyskania samodzielności, o co nam w tej chwili chodzi. Rzecz w tym, żeby własne zespoły naukowe i warsztat badawczy budowali oraz samodzielne badania prowadzili ludzie w najbardziej twórczym okresie życia, a nie dopiero ci, którzy w bliskiej perspektywie mają emeryturę. Jesteśmy w okresie przejściowym. Mamy habilitacje, doktoraty takie, jakie są. Nie chcemy likwidować habilitacji, zmieniać systemu z dnia na dzień. To wszystko zajmie jakiś czas. W okresie przejściowym będą pewnie funkcjonowały różne nazwy, różne rozwiązania. Tak jest też na świecie, np. w Norwegii są duże i małe doktoraty. Mamy PhD w Stanach i różne formy doktoratu we Francji.

Co z habilitacją?

Najpewniej nic. Nie walczymy z habilitacją. Jeżeli pozwolimy ludziom w inny, szybszy sposób uzyskać samodzielność badawczą, to za jakiś czas, może dziesięć lat, nikt nie będzie wybierał dwustopniowego sposobu uzyskiwania samodzielności w nauce, tylko większość zechce zrobić duży doktorat.

W Katowicach po raz pierwszy padło stwierdzenie, że Centralna Komisja ds. Stopni i Tytułów jest w obecnym kształcie nie do utrzymania. Będzie zmiana?

Zmiana powinna nastąpić, ale trudno w tej chwili powiedzieć, jaka dokładnie. Jest problem ze sposobem wyboru do CK, z pracą CK i autorytetem Komisji. Są w niej osoby o bardzo wysokim autorytecie i dorobku badawczym, ale niestety, również jest wiele osób, które mają bardzo słaby dorobek. Słusznie naukowcy, którzy podlegają ocenie CK, pytają, dlaczego ktoś, kto od dawna nie pracuje naukowo, ma oceniać ich dorobek? Popatrzmy na to, co się dzieje we Włoszech. Tam, po reformie, habilitacja polega tylko na ocenie dorobku i panuje zasada, że osoba o niższym dorobku nie może oceniać osoby, która przedstawia wyraźnie ważniejsze dokonania naukowe. Często trzeba z tego powodu zmieniać skład komisji oceniającej, bo okazuje się, że osoba aplikująca ma zbyt duży dorobek.

W Polsce też coraz częściej pojawiają się zarzuty, że projekt czy wniosek awansowy oceniają osoby o dorobku niższym niż kandydata.

Powstaje też pytanie, jak mierzyć ten dorobek, gdyż zmieniły się zasady oceny badacza, zasady publikacji wyników i starsi często mają – pod względem parametrycznym – słabszy dorobek niż młodzież naukowa. Widziałbym raczej formę recenzji zewnętrznych, niż panele oceniające, ale to moja prywatna opinia. Na razie nie wypracowaliśmy w ministerstwie stanowiska w tej sprawie. Jest pytanie, czy CK w obecnym kształcie jest dobrze przygotowana do funkcji, jaką jej powierzamy, czy stoi na straży jakości awansów, służy nauce dobrze, czy nie.

Z Centralną Komisją wiąże się problem rozdrobnienia obszarów, dziedzin i dyscyplin. Bywa, że w pewnych dyscyplinach właściwie nie ma kogo wybrać, że dwóch kandydatów uzyskuje po jednym głosie i trzeba wybierać do CK metodą losowania. Mamy ponad 100 dyscyplin. Zamierzają państwo to zmienić?

Nie ulega wątpliwości, że owa słaba reprezentacja dyscyplin w CK – bo jak inaczej nazwać fakt, że niektóre osoby wchodzą do tego grona jednym czy kilkoma głosami – wynika z faktu rozdrobnienia dyscyplin naukowych w Polsce. Nie wynajdziemy prochu, jeśli zastosujemy międzynarodową klasyfikację OECD – 6 obszarów i 40 dziedzin wiedzy – która służy do statystyki w Europie i na pewno będzie praktyczniejsza od obecnych ponad stu dyscyplin naukowych, które funkcjonują w Polsce i są stosowane przez CK.

A nie 3 obszary i 25 dziedzin, jak w ERC i NCN?

Klasyfikacja OECD wydaje się praktyczniejsza do porównań naszej nauki z nauką w innych krajach.

Tytuł profesora pozostanie?

Pytanie brzmi: do czego ten tytuł ma upoważniać w systemie szkolnictwa wyższego i nauki? Wydaje się, że powinien on być pewnym honorowym wyróżnieniem, włączającym do prestiżowego grona, ale bez żadnych konsekwencji w obszarze zatrudniania w uczelniach czy uzyskiwania grantów. Czy uczelnia zatrudni na stanowisku profesora kogoś z tytułem profesora, czy kogoś ze stopniem doktora, to powinno pozostać w gestii jej wewnętrznych regulacji.

Czy widzi pan potrzebę i możliwość reformy Polskiej Akademii Nauk?

Polska Akademia Nauk, która podlega pani premier, sama widzi potrzebę zmian. Cieszymy się, że tak jest i spróbujemy z Akademią współpracować w tym procesie tak, aby doprowadzi ć do wzmocnienia tej instytucji. PAN odgrywa w polskiej nauce ogromnie ważną rolę, instytuty produkują ponad 30% polskiego dorobku naukowego. To zwykle bardzo dobre placówki. Gdyby instytuty PAN przekształciły się w uniwersytet badawczy, byłoby to bardzo interesujące rozwiązanie, któremu z pewnością przyklaśniemy i które wesprzemy w możliwie szeroki sposób.

Jaka byłaby rola korporacji w stosunku do takiego uniwersytetu?

O ile wiem, prace nad tym tematem dopiero trwają. Nie chcę wchodzić w kompetencje zespołu, który prezydium PAN powołało w celu wypracowania modelu zmian. Wyobrażam sobie, że korporacja, jako ciało złożone z wybitnych uczonych, mogłaby pełnić rolę swego rodzaju rady kuratorów czy rady powierniczej takiego uniwersytetu i odgrywać istotną rolę w tworzeniu statutu uczelni, wyborze rektora i podobnych sprawach.

Są co najmniej trzy instytuty w Polsce: Międzynarodowy Instytut Biologii Molekularnej i Komórkowej, Instytut Chemii Fizycznej PAN i Instytut Biologii Doświadczalnej PAN, które już teraz zatrudniają doktorów na samodzielne stanowiska badawcze w wyniku otwartych konkursów. Może wystarczy wziąć z nich przykład, zamiast zmieniać system?

Wymienił pan najlepsze jednostki naukowe w kraju. Byłoby ideałem, gdyby takie zasady mogły funkcjonować także w jednostkach słabszych. Obawiam się, że to niemożliwe.

Okazuje się, że w obecnych warunkach prawnych i obyczajowych, jakie panują w uczelniach, można zbudować system prowadzenia badań oparty na takich praktykach.

Można, ale praktyka pokazuje, że w większości uczelni mamy do czynienia z zatrudnianiem własnych wychowanków, małą mobilnością, średniej jakości dorobkiem badawczym. Najlepsze polskie uczelnie są na poziomie pięćsetki w rankingu szanghajskim. To, co udaje się realizować w najlepszych jednostkach badawczych, nie udaje się w większości polskich szkół wyższych. Te zasady są oparte na ogromnej wolności, ale i odpowiedzialności. Niestety, taka formuła zapewne nie stanie się powszechna i być może ograniczy się do uczelni badawczych.

A myślą państwo, żeby wprowadzić zasadę, że nie podejmuje się pracy naukowej po doktoracie tam, gdzie się doktoryzowało?

Jest to rozwiązanie, które na pewno podnosi jakość badań naukowych i doskonałość naukową jednostek. Kilkuletnia mobilność całych rodzin wymaga jednak odpowiedniego poziomu ekonomicznego społeczeństwa. Są też inne uwarunkowania, które utrudniają wprowadzenie takiej zasady. Gdzie się ma przenieść doktor po UJ, aby znaleźć lepsze środowisko naukowe? Możliwości ma niewiele, może UW, kilka innych dużych miast w Polsce. Mobilność nie może też stać się fetyszem. Przekonują mnie o tym wypowiedzi studentów PWSZ w Sandomierzu, którzy dziękowali za konsolidację z Uniwersytetem Jana Kochanowskiego w Kielcach i utworzenie w Sandomierzu wydziału zamiejscowego. Dużej części z nich umożliwi to kontynuowanie kształcenia po licencjacie, co nie było w innej sytuacji możliwe z powodów ekonomicznych. To jest głos, który trzeba rozważyć. Musimy mieć świadomość, że wielu Polaków żyje na takim poziomie ekonomicznym, który utrudnia nawet mobilność edukacyjną. Jednak rzeczywiście rozważamy możliwość pracy po doktoratach.

Jak będzie z Narodowym Instytutem Technologicznym? Komu będzie podlegał?

Przewidujemy, że ministrowi nauki.

Które instytuty wejdą w jego skład?

To nie jest jeszcze przesądzone.

Kiedy to będziemy wiedzieli?

Gotowy projekt ustawy powinien być znany w ciągu miesiąca, dwóch.

Czy Ministerstwo Nauki będzie się stanowczo upierało przy sposobie wyboru władz instytutów badawczych, jaki wprowadziły ostatnie nowelizacje ustawy o instytutach badawczych?

Chcę stanowczo powiedzieć, że nie upieramy się przy projektach, które nie są naszego autorstwa. Żadna z dotychczas głosowanych nowelizacji ustawy o instytutach badawczych nie była naszym projektem. To są projekty poselskie.

Czy w projekcie Ministerstwa Nauki powołującym NIT będzie zaproponowany inny system wyłaniania władz instytutów?

To jest jeszcze do rozważenia, aczkolwiek jestem w stanie zrozumieć, że minister nadzorujący instytut jako swoje „ramię naukowe” do realizacji pewnych zadań badawczych, wspomagających realizację jego polityki w obszarach, które nadzoruje, powinien mieć jakiś wpływ na kierunki badań rozwijane w instytucie. Instytut badawczy to nie uniwersytet z pełną autonomią badań, ale jednostka całkowicie służebna wobec resortu, któremu podlega. Zatem powoływanie i odwoływanie dyrektora powinno w jakimś stopniu zależeć od ministra nadzorującego. Sposób powoływania władz instytutu najmniej mnie boli, a przecież pracuję w instytucie badawczym resortu zdrowia. Dyrektor powinien pełnić funkcję administracyjną. Jest to rola ważna z punktu widzenia funkcjonowania jednostki, decydująca o polityce kadrowej, kierunku rozwoju i po części strategicznym kierunku badań, ale o zadaniach badawczych, ich ocenie, nadawaniu stopni i tytułów oraz ocenie dorobku decyduje bardziej rada naukowa, komisje, zastępca dyrektora ds. naukowych, proces konkursowy.

Mówi się, że system oceny parametrycznej, jaki powstał kilka lat temu, zostanie w tym roku zastosowany po raz ostatni, a do oceny w roku 2021 trzeba stworzyć zupełnie nowy. Może pan uchylić rąbka tajemnicy?

Obecnie porównujemy wydział do wydziału. Chcemy, aby jednostką ocenianą był nie wydział, ale cały uniwersytet. A skoro tak, to powinniśmy wrócić do ewaluacji w dziedzinach. Zapewne coś takiego zaproponujemy – porównywanie historii z historią, medycyny z medycyną.

Jak będą wtedy przyznawane kategorie?

Uniwersytet prowadzi badania w wielu dziedzinach. Zostaną one ocenione, a potem na podstawie tych ocen zostanie całemu uniwersytetowi przyznana kategoria naukowa. Jaki jest sens otwierania pedagogiki na politechnice, która jest uczelnią technologiczną? W nowej kategoryzacji przestanie to być sensowne, bo będzie ciągnęło politechnikę w dół. Racją jednostki powinno być zlikwidowanie kierunków odbiegających od głównego profilu badań, w którym uczelnia osiągnęła doskonałość. Ewaluacja uczelni dydaktycznej powinna być zupełnie inna niż uczelni badawczej. Powinniśmy ewaluować uczelnie dydaktyczne ze względu na poziom kształcenia i dostosowania do rynku pracy, a nie ze względu na wyniki bibliometryczne.

To będzie raczej ocena parametryczna czy ekspercka?

I to, i to. Część rzeczy możemy ocenić parametrycznie. Jednak mamy problem z ocenianiem taką metodą wpływu badań na poziom życia społeczeństwa, czy też oceną działań prawnika, którego praca została zastosowana w orzecznictwie w 38-milionowym kraju…

Mamy obecnie tego typu kryterium w ewaluacji.

Tak, ale mówię tylko o tym, że w tego typu ocenie nie ma mowy o bibliometrii, że wymaga to opinii ekspertów. Zatem miks parametryzacji i oceny eksperckiej wydaje się być sensownym rozwiązaniem.

Czy planowane są zmiany w algorytmie dotacji statutowej?

Jeżeli dotacja ma iść na cały uniwersytet, a nie poszczególne jednostki, to wydaje się, że powinniśmy dążyć doujednolicenia dotacji. Ideałem byłoby, żeby uniwersytet dostawał pieniądze i sam decydował, na co je przeznacza. Wychodzimy z zasady: ufaj i sprawdzaj. Nie chcemy stawiać trudnych warunków na wejściu, ale będziemy sprawdzać, jak są wydawane publiczne pieniądze.

„„Statutówka powinna pozostać?

Jeżeli nie ujednolicimy strumienia środków, to tak, ale w formule zależnej od typu uczelni.

Powinna służyć zachowaniu potencjału czy dawać rektorom narzędzie kreowania polityki naukowej w uczelni?

Rektor powinien mieć narzędzie kształtowania polityki naukowej uczelni. Obecnie przy rozbiciu uczelni na bardzo autonomiczne wydziały jest to często niemożliwe. Statutówka w ręku rektora może ten problem rozwiązać.

Mamy bardzo niski współczynnik nakładów budżetowych na naukę w stosunku do PKB. Jak osiągniemy te zakładane 2% za cztery lata?

Jeżeli nie będziemy zwiększać nakładów, nie osiągniemy doskonałości naukowej, jaką osiągnęły inne kraje. Problem jest podobny do tego w medycynie – wiemy, że składki na służbę zdrowia powinny rosnąć, bo inaczej nie będziemy mieli medycyny na odpowiednim poziomie, ale niełatwo to osiągnąć. Podobnie z obronnością. Kołdra jest krótka. Jest to zatem kwestia priorytetów z jednej strony, a racjonalności wydawania tych pieniędzy, które mamy, z drugiej. Te środki, którymi dysponujemy, musimy wydać jak najlepiej. Polska nauka nie jest na najgorszej pozycji pod względem dorobku – zajmujemy dziewiętnaste miejsce na świecie pod względem liczby publikacji przy niskich nakładach budżetowych. Nie jest też źle z cytacjami polskich publikacji. Zatem nasza nauka, mimo całego narzekania, jest relatywnie wydajna. Kiepsko wyglądamy w rankingach uniwersytetów, ale tu wchodzimy w kwestię kreowania marki, zaufania do marki. To nie zmienia faktu, że na pewno musimy zwiększyć nakłady na naukę i ministerstwo się o to stara.

Czy ministerstwo przedstawi drogę dojścia do tych dwóch procent, bo przecież nie wskoczymy na ten pułap jednorazowo w 2020 roku?

Z budżetu ma to być połowa, czyli 1%.

Nadal trudno będzie skoczyć z niecałych 0,4% na 1%.

Na pewno nie zwiększymy tego z roku na rok. Jednak premier Morawiecki rozumie, że bez poprawy jakości badań naukowych, czyli także bez wzrostu nakładów na badania, gospodarka będzie imitowała rozwiązania obce, nie będzie innowacyjna, a to jedyny sensowny kierunek rozwoju. Nie stać nas na bylejakość w nauce, bo to bezpośrednio przekłada się na wyniki gospodarcze. W tej chwili trudno mi jednak wskazać, jak ten wzrost nakładów będzie przebiegał.

Czy podział na uczelnie dydaktyczne, naukowo-dydaktyczne i badawcze znajdzie się w nowej ustawie?

Wydaje się, że tak.

Jak te ostatnie będą wyłaniane?

To nie my będziemy je wyłaniali, ale one same będą do tego aspirowały, jeśli zdecydują się pójść w kierunku doskonałości naukowej. Taka będzie zasada działania tego systemu. Na pewno na uczelniach badawczych priorytetem powinien być nacisk na wysokiej jakości badania. Jeżeli będziemy prowadzić ewaluację tych uczelni, to głównie w obszarze badań i produkcji naukowej, grantów.

Czy to będą głównie uczelnie doktoranckie?

Nie. To mogą być także uczelnie magisterskie, ale trudno wyobrazić sobie, że będą to uczelnie bazujące głównie na licencjatach.

Prof. Marek Kwiek, który zaproponował podział na trzy typy uczelni, jak się wydaje nieco zmiękcza swoje stanowisko w tej sprawie.

To oczywiście kwestia kryteriów wejścia do grupy. Będzie tak, jak sobie ustalimy.

Pytanie, czy będą to grupy zamknięte?

Nie, to nie mogą być grupy zamknięte. Musi być pokazana jasna droga wejścia i wyjścia z grupy. Trzeba powiedzieć wyraźnie: dziś w polskich uczelniach badania i nauka nie są priorytetem. One żyją z dydaktyki i to głównie licencjackiej. Uniwersytet, który zechce uzyskać status badawczego, będzie musiał świadomie zmienić te akcenty i proporcje. Musimy wprowadzić mechanizmy, które będą zachęcać uczelnie do położenia większego nacisku na badania.

Czyli te dwadzieścia jeden uczelni, uniwersytetów i politechnik, które się integrują w obawie przed spadkiem do kategorii dydaktycznej, robią słusznie?

Każda konsolidacja wysiłków, współpraca jest słuszna. Nazwałem tę inicjatywę uczelni „Porozumieniem zielonogórskim” od miejsca, gdzie zrodził się pomysł. Nie zakładamy jednak, że uczelnie dydaktyczne to te złe. Wprost przeciwnie: zakładamy, że postawią one na doskonałość w tym zakresie i będą osiągały prestiż ze względu na pozycję swoich absolwentów na rynku. Wśród uczelni dydaktycznych będą i najlepsze, i zapewne nieco gorsze. Podobnie wśród naukowo-dydaktycznych będzie widoczna gradacja. Nikogo nie zechcemy wpychać w określone ścieżki, ale pokażemy, jak drogi dojścia wyglądają, z czym się określona pozycja łączy, jakie ma zalety. Jeśli uczelnia uzna, że w danej grupie znajdzie wysoką pozycję, zapewne spróbuje spełnić wymagania i tam się znaleźć.

Widzi pan sytuację podobnie, jak w Kalifornii, gdzie absolwenci niektórych koledżów są rozchwytywani przez pracodawców, a marka typowo dydaktycznych uczelni bardzo wysoka.

Coś w tym rodzaju. Dobra dydaktyka to nie wada, ale zaleta i powód do dumy. Niestety, nie ma takiej świadomości wśród polskich wykładowców, a dobra dydaktyka nie jest obecnie w żaden sposób premiowana. Rola uczelni dydaktycznych jest niezmiernie ważna. To od nich zależeć będzie jakość kadr na rynku pracy i jakość gospodarki. Wyobrażam sobie, że uczelnia, która kształci świetnych informatyków, nauczycieli czy pracowników administracji publicznej, może uzyskać wysoki prestiż. Przecież choćby we Francji szkoły administracji publicznej cieszą się ogromnym prestiżem, a ich absolwenci nie mają problemów ze znalezieniem dobrze płatnej pracy. Uczelnie dydaktyczne nie będą uczelniami źle finansowanymi, myślę, że wręcz przeciwnie – może się okazać, że postawienie na dydaktykę będzie dla niektórych atrakcyjnym rozwiązaniem właśnie z finansowego punktu widzenia. Doskonałość można osiągać w każdej z trzech kategorii. Ewaluacja będzie dostosowana do typu uczelni.

To jeszcze pytanie o nadzór ministerstwa nad instytucjami naukowymi. W tej chwili jest on rozdzielony między wiele ministerstw, a nawet premiera. Ministerstwo Nauki nadzoruje mniej niż połowę instytucji naukowych. Czy tak powinno być?

Jednolity nadzór wydaje się być logiczny i spójny, jednak byłby chyba na obecnym etapie trudny do realizacji ze względu na specyfikę niektórych obszarów kształcenia czy badań. Na razie nie ma propozycji, aby taką koncepcję wpisać do ustawy, choć pozornie może ona się wydawać atrakcyjna. Dostęp do środków na badania w postaci grantów ma każda instytucja prowadząca badania naukowe, niezależnie od tego, kto ją powołał i nadzoruje.

Rozmawiał Piotr Kieraciński