Kosmoteologia

Leszek Szaruga

Zważywszy nerwowe reakcje większości redakcji, które, zależne od dotacji, niespecjalnie kwapią się publikować teksty poświęcone problemom wchodzącym w zakres szeroko rozumianej polityki, takich choćby jak kwestie związane z zadekretowaną obecnie reformą szkolną, w szczególności gdy są to wypowiedzi wobec tej reformy co najmniej, delikatnie mówiąc, krytyczne, za stosowne uznajemy oderwanie się od spraw przyziemnych oraz w jakiejś mierze doraźnych i zajmiemy się tym razem zagadnieniami kosmicznymi. Ponieważ od lat młodych zafascynowani byliśmy lekturą dzieł Stanisława Lema, a także dlatego, że kwestie związane z badaniami kosmosu pasjonują nas także obecnie, to mimo iż jesteśmy w tej dziedzinie amatorem raczej niż profesjonalistą, wyrażamy najgłębsze przekonanie, że obcy istnieją i że są twórcami cywilizacji, choć być może daleki jest jeszcze ten moment, kiedy – w trudnych dziś do wyobrażenia okolicznościach – spotkanie z nimi stanie się jednym z przełomowych doświadczeń człowieka.

Swój esej Kosmoteologia. Nowe ujęcie Steven J. Dick otwiera tymi oto słowy: „Jednym z pożytków, jakie niesie namysł nad konsekwencjami spotkania życia pozaziemskiego, jest konieczność myślenia o starych problemach w nowy sposób. Gdyby jutro odkryto życie poza Ziemią, jak wpłynęłoby to na naukę? Jak wpłynęłoby na filozofię? Jak wpłynęłoby na teologię?”. I trzeba powiedzieć, że są to dobre, mocne pytania. Pytania te można zacząć teraz rozwijać w dość swobodne narracje. Bo oto możemy zasadnie pytać o religijność obcych, ale musimy przy tym pamiętać o tym, że zadając takie pytanie, odwołujemy się do naszego ludzkiego pojmowania religijności. Czy możliwe jest inne jej definiowanie? Wykluczyć tego przecież nie sposób. Ale nawet jeśli jest ono możliwe, to nie wiadomo, czy jest ono możliwe do wyjaśnienia i wysłowienia w naszym języku czy językach. Autor cytowanego szkicu pisze o tym niezwykle interesująco: „Jeśli pozaziemskich inteligencji jest cała obfitość, naszym przeznaczeniem będzie interakcja z nią na dobre i złe, gdyż życie identyfikuje się z życiem. Tu właśnie wkracza piąta zasada kosmoteologiczna. Wymiar moralny – szacunek dla pozaziemskiej inteligencji, która może być morfologicznie bardzo odmienna od ziemskich form życia – będzie z pewnością wyzwaniem dla gatunku, który wzniecał już konflikty z powodu powierzchownych różnic rasowych i narodowych”. Cztery wcześniejsze zasady kosmoteologii powiadają, że nie ma żadnego powodu do przyznawania homo sapiens jakiegoś wyjątkowego miejsca w kosmosie, że wszechświat ma naturę biologiczną, że ewolucja biologiczna doprowadzi do wytworzenia wszechświata pobiologicznego („sztucznego”, „technologicznego” czy jak to jeszcze określić) i że, po czwarte, „musimy być otwarci na nowe koncepcje Boga, wyrastające z naszej postępującej wiedzy o ewolucji kosmicznej i wszechświecie w ogóle”.

Wszelako nie każdy jest przekonany o wielości inteligentnych bytów pozaziemskich. Do nich należy profesor Marek Abramowicz, astrofizyk (nawiasem mówiąc, autor paryskiej „Kultury” w latach 80.), który w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego” powiada, że logicznym mu się wydaje istnienie życia jedynie na naszej planecie: „Gdybyśmy odkryli jedną cywilizację ze świadomością i sumieniem, wiedzielibyśmy, że jest ich więcej. Wówczas zupełnie nie wiedziałbym, co to jest grzech pierworodny, przymierze, odkupienie. (…) Jeśli nasze odkupienie nie musiało być konieczne, dlaczego się dokonało? Nie daje mi to spokoju”. Jeśli jednak, przyjmijmy, założenie profesora Abramowicza o wyjątkowości ziemskiego życia, które – jak podkreśla: za sprawą przypadku, jakim było wyginięcie dinozaurów i rozwój ssaków – czyni nas w kosmosie samotną wyspą, jest trafne, wówczas poważnie przez spore grono uczonych traktowana kosmoteologia jest w zasadzie pozbawiona racji swego istnienia.

Ale czy rzeczywiście? Wszak w nauce dopuszczalne są eksperymenty myślowe, nawet przecież traktaty poświęcone badaniu kwestii, ile diabłów może znaleźć się na ostrzu szpilki, stanowiły, gdy na to spojrzeć z dystansu, niemały wkład w rozwój logiki. Przyjmujemy zatem, iż rozważania dotyczące religijności „innych” - czy tu, na Ziemi, czy gdzieś we wszechświecie – dotyczą przede wszystkich nas samych, naszego pojmowania świata i dążeń do zmiany perspektywy, za sprawą której będziemy umieli zobaczyć nasz świat jeszcze inaczej niż dotąd. Perspektywa katolików jest wszak nieco inna niż protestantów czy prawosławnych – by pozostać tylko w obrębie szeroko pojmowanego chrześcijaństwa, jeszcze inna w odniesieniu do islamu czy judaizmu – by pozostać tylko w obrębie religii Księgi, a jeszcze odmienna od wierzeń wschodu czy animalistów. Zawsze jednak aktualne pozostanie pytanie o to, jak z „innymi” współżyć – czy są to ziemianie, czy kosmici, to już sprawa bez większego znaczenia. W istocie, nawet mówiąc o religii na naszej tylko planecie uprawiamy kosmoteologię, gdyż w ostateczności sami przecież jesteśmy kosmitami.