Inwolucja kryteriów awansu akademickiego

Henryk Grabowski

Jestem w tym wieku, że dokonujące się u nas w ostatnim półwieczu zmiany kryteriów awansu nauczycieli akademickich mogę odtworzyć z autopsji. Moi rówieśnicy mogą zaświadczyć, że piszę prawdę, młodsi – dowiedzieć się jak było. Kiedy rozpoczynałem karierę nauczyciela akademickiego, były cztery stanowiska naukowo-dydaktyczne w uczelni: asystenta, adiunkta, docenta i profesora, dwa stopnie naukowe: doktora i doktora habilitowanego oraz dwa tytuły naukowe: profesora nadzwyczajnego i zwyczajnego. Żeby być adiunktem, trzeba było mieć stopnień naukowy doktora, docentem – doktora habilitowanego, profesorem – posiadać tytuł naukowy profesora nadzwyczajnego lub zwyczajnego. Formalnie istniały możliwości odstępstw od tych zależności, ale w praktyce należały one do rzadkości.

Pierwsza istotna zmiana w tej – utrwalonej tradycją – akademickiej nomenklaturze polegała na ustanowieniu stanowiska docenta kontraktowego. Oznaczało to dopuszczenie do samodzielności w nauce tych, którzy nie potrafili lub nie zdążyli w wymaganym czasie zrobić habilitacji. Było to ewidentne obniżenie wymagań awansowych wobec kadry naukowo- -dydaktycznej. Nie musiało jednak obniżać motywacji do rozwoju naukowego, ponieważ jeżeli ktoś po upływie kontraktu na stanowisku docenta nie uzyskał stopnia doktora habilitowanego, wracał na stanowisko adiunkta.

Druga rewolucja w kryteriach awansu naukowo-dydaktycznego była głębsza. Polegała ona na praktycznej likwidacji stanowiska docenta, ustanowieniu dwóch stanowisk, profesora nadzwyczajnego i zwyczajnego, oraz zredukowaniu do jednego tytułu naukowego profesora. Jeżeli na stanowisku docenta kontraktowego można było pozostawać przez ograniczony czas, to stanowisko profesora nadzwyczajnego można zajmować do emerytury. Ponieważ w komunikacji werbalnej nie odróżnia się profesora nadzwyczajnego (tzw. uczelnianego) od profesora zwyczajnego (tzw. belwederskiego), może to obniżać motywację do pomnażania dorobku naukowego.

Obym się mylił, ale wydaje się, że przygotowywana nowelizacja prawa o szkolnictwie wyższym będzie zawierała kolejne ułatwienia w pokonywaniu szczebli kariery akademickiej. Choć rzecz dotyczy nauki i szkolnictwa wyższego, nikt empirycznie tego nie weryfikuje. Trudno zatem powiedzieć, w jakim stopniu są one funkcjonalne, a w jakim dysfunkcjonalne.

Za tak zwanej komuny istniał dowcip: na pytanie, dlaczego milicjanci chodzą parami, brzmiała odpowiedź: ponieważ jeden umie czytać, a drugi pisać. Pozostaje żywić nadzieję, że obserwowana inwolucja w kryteriach awansu naukowego nigdy nie spowoduje konieczności mianowania pracowników naukowo-dydaktycznych parami.