Eksponaty i opowieści

Marek Misiak

W jednym z poprzednich tekstów pisałem o zachodzącej współcześnie swego rodzaju alienacji nauki, której osiągnięcia często nie są w zrozumiały sposób popularyzowane w społeczeństwie, co skutkuje pojawianiem się, również u osób z wyższym wykształceniem, ale w innej dziedzinie, różnego typu lęków, a nawet uciekania się do pseudonauki w celu zachowania poczucia rozumienia świata. Tego rodzaju problemy dotyczą zdecydowanie bardziej nauk ścisłych i przyrodniczych. Natomiast miejscem, gdzie zarówno laicy, jak i specjaliści, ale w roli zwykłych zwiedzających, stykają się z osiągnięciami nauk humanistycznych, jest muzeum. Mam tu na myśli szczególnie muzea i wystawy nowej generacji, przykładami mogą być Muzeum Powstawania Warszawskiego i Muzeum Historii Żydów Polskich w Warszawie, Fabryka Schindlera – oddział Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, Europejskie Centrum Solidarności w Gdańsku oraz wystawa stała w Centrum Historii Zajezdnia we Wrocławiu, Muzeum „Pana Tadeusza” i Hydropolis w tym samym mieście. Mowa tu zatem przede wszystkim o muzeach poświęconych historii i historii kultury, nie zaś o muzeach sztuki, takich jak Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie czy Pawilon Czterech Kopuł we Wrocławiu.

Muzea mają charakter narracyjny

Zwiedzanie nowoczesnych muzeów – których mamy już w Polsce co najmniej kilkanaście – to przygoda interesująca nie tylko z powodu treści samych wystaw. Równie ciekawe jest obserwowanie reakcji zwiedzających, a zwłaszcza niezrozumienia, jakie u wykształconych często ludzi wywołują nowoczesne koncepcje muzealnicze. Wbrew wyobrażeniom wielu, zorganizowanie muzeum lub wystawy historycznej nie polega dzisiaj wyłącznie ani głównie na zgromadzeniu określonej liczby artefaktów z epoki, włożeniu ich do gablot oraz przygotowaniu odpowiednich podpisów do eksponatów i większych tablic z tekstami wprowadzającymi ogólnie w zagadnienie, któremu poświęcona jest dana sala. Nowoczesne muzea mają charakter narracyjny i problemowy – mają być przestrzenią, w której stykamy się z historią i kulturą w pewnym zorganizowanym porządku. Jesteśmy prowadzeni przez kolejne elementy wystawy, zapoznając się z treściami poprzez różne metody przekazu, co zapewnia narrację bardziej uporządkowaną niż gdybyśmy obcowali z tymi samymi treściami poprzez hipertekst na domowym komputerze. Jednocześnie konieczność udania się do specjalnie zaaranżowanego w tym celu budynku pociąga większe zaangażowanie w oglądaną wystawę – mniej jest prawdopodobne, że coś nas zdekoncentruje lub całkowicie oderwie od przyswajanych treści. Doświadczenie uczy bowiem, że możliwość odbioru danych treści w dowolnym momencie w zaciszu domowym zwiększa prawdopodobieństwo, że po nie nigdy nie sięgniemy.

To dlatego w wielu nowoczesnych muzeach autentycznym artefaktom towarzyszą ich rekonstrukcje oraz elementy niebędące eksponatami: ekrany odtwarzające krótkie filmy, słuchawki umożliwiające odsłuchanie nagrań audio, wielkoformatowe mapy i zdjęcia, a także zaaranżowane za pomocą imitacji oryginalnych materiałów przestrzenie (np. cele więzienne, gabinety przesłuchań, klasy szkolne, sale kinowe itp.). Wiele ekspozycji zawiera też elementy interaktywne – ekrany dotykowe do samodzielnego dobierania materiałów tekstowych, wizualnych i dźwiękowych, a także stanowiska umożliwiające samodzielne odegranie przez chwilę jakiejś roli (z myślą o dzieciach pojawiają się nawet proste gry). Zaawansowana interaktywność (w polskich muzeach spotykana, póki co, bardzo rzadko) obejmuje zastosowanie systemów sterowanych bezdotykowo gestami rąk lub nawet wirtualnej rzeczywistości. Dodatkowym kanałem przekazu są udostępniane zwiedzającym audioprzewodniki. Celem takich ekspozycji nie jest zdystansowany odbiór, ale bezpieczne, kontrolowane zanurzenie się w dany aspekt historii lub kultury. Dywersyfikacja metod oddziaływania na odwiedzających ma zaś służyć zarówno zwykłemu uatrakcyjnieniu zwiedzania, pełniejszemu przekazowi wiedzy (niektóre treści można lepiej zaprezentować w krótkim filmie lub interaktywnym dokumencie), jak i respektowaniu przyzwyczajeń zwłaszcza młodszych zwiedzających, dla których tradycyjna wystawa jest czymś z minionej epoki i całkowicie obcym.

Same rekonstrukcje i filmy

Tymczasem najczęstszy zarzut, jaki mogą usłyszeć przewodnicy lub pracownicy obsługi w nowoczesnych muzeach, można streścić następująco: ta wystawa to oszukaństwo, jest bardzo mało oryginalnych eksponatów, same rekonstrukcje i filmy. Formułują go najczęściej starsi zwiedzający (wyraźnie przyzwyczajeni do muzeów innego typu), ale czasem także osoby młodsze. Gdy poprosi się je o uzasadnienie tej opinii, okazuje się często, że oryginalne eksponaty kojarzą się im z niezmanipulowanym przekazem – jako że „rzeczy mówią same za siebie”. Tymczasem nie trzeba być doświadczonym muzealnikiem, by zdać sobie sprawę, że wymowa zależy nie tyle od samych eksponatów, ile od kontekstu, w którym się je umieści. Muzea w krajach totalitarnych wyraźnie pokazują, że z samych autentycznych artefaktów można skomponować wystawę, która będzie przedstawiać całkowicie fałszywy obraz epoki historycznej, z której dane elementy pochodzą. Dobrym przykładem jest prezentowane czasem w publikacjach i na amatorskich wystawach poświęconych ludobójstwu na Wołyniu i w Galicji Wschodniej zdjęcie, przedstawiające piątkę małych dzieci przywiązanych do drzewa. Fotografia ta ma dokumentować bestialstwo Ukraińców. Tymczasem pochodzi ona (co można łatwo ustalić) nie z roku 1943, a 1923, natomiast zamordowane dzieci były Romami. Osoba nieobeznana dobrze z tematem, zwiedzająca ekspozycję, której elementem byłoby to zdjęcie, wzięłaby je za autentyk.

Może się też zdarzyć, że wystawa złożona głównie z prawdziwych eksponatów w gablotach ani nie byłaby interesująca, ani nie prezentowałaby zagadnień, którym jest poświęcona w sposób pełny. Wielu kwestii nie da się pokazać za pomocą autentycznych eksponatów, w innych przypadkach zaś dawałyby one jedynie fragmentaryczny obraz określonych wydarzeń czy procesów społecznych. Stosowanie nowoczesnych form przekazu umożliwia tworzenie wystaw narracyjnych, a nie jedynie repozytoriów przedmiotów i dokumentów. Dotyczy to szczególnie muzeów historycznych – ich metacelem jest często uwrażliwienie zwiedzających na to, że historia nie bywa ciągiem wydarzeń (bitwa – strajk – wybory itp.), lecz splotem procesów politycznych, społecznych, gospodarczych i innych. Niektórzy zwiedzający mówią, że filmy mogą sobie pooglądać w domu, ale sami, nie będąc specjalistami, nie dobraliby tekstów, nagrań audio i filmów w taki sposób, by stanowiły one razem całość o takim bogactwie treściowym i sile oddziaływania, jak wymienione przeze mnie wystawy. Warto też zwrócić uwagę, że nowoczesne muzea oddziałują nie tylko poszczególnymi elementami wystaw, ale także sposobem organizacji przestrzeni, a bywa, że i samą formą budynku muzeum oraz jego lokalizacją. Dobrymi przykładami są zarówno budynki nowe (Muzeum Historii Żydów Polskich czy Europejskie Centrum Solidarności), jak i te związane bezpośrednio z wydarzeniami, których dotyczy część wystawy stałej (Fabryka Schindlera i Podziemia Rynku Głównego w Krakowie, Centrum Historii Zajezdnia i Hydropolis we Wrocławiu).

Coś kosztem czegoś

Problemem muzeów historycznych są też sytuacje, które na własny użytek określam jako efekt worka. Praktycznie za każdym razem, gdy w Polsce publikowane jest głośne opracowanie historyczne, na ekrany kin wchodzi film o tematyce związanej z historią Polski albo otwierana jest wystawa lub całe muzeum, wielu odbiorców nie odnosi się wcale do treści danej formy przekazu, lecz skupia wyłącznie na tym, czego w danym filmie czy książce lub na wystawie nie ma – a często są to kwestie całkowicie niezwiązane lub tylko luźno związane z tematyką inicjatywy. Uwagi krytyczne są rzecz jasna wyrazem wolności słowa, ale gdyby uwzględniać za każdym razem wszystkie te postulaty, każda wystawa stałaby się workiem, do którego wrzucane byłoby wszystko, co tylko wyrażającemu takie sugestie (a bywa, że i żądania) wydaje się najistotniejsze w najnowszej historii Polski. Ja sam mam czasem szczerą ochotę odpowiadać na pytania, dlaczego na wystawie nie ma mowy o…, w sposób zamykający dyskusję: „Bo to nie jest wystawa o tym – i tyle”. Nie mówię tego głośno, bo nie byłoby to ani przejawem szacunku do rozmówcy, ani nie sprzyjałoby jakiemukolwiek porozumieniu. Trzeba sobie jednak uświadomić, że nie powstanie nigdy „superwystawa”, która w jednym budynku obejmowałaby wszystkie istotne kwestie nawet tylko z jakiegoś okresu dziejów Polski (np. od 1918 roku). I szczerze mówiąc nie sądzę, by planowane Muzeum Historii Polski w Warszawie spełniło taką rolę. Podobnie niemożliwe jest uwzględnienie w ramach jednej wystawy wielu narracji na temat tych samych wydarzeń lub postaci. Zawsze jest to decyzja „coś kosztem czegoś” i tylko osobie krytykującej perspektywę przyjętą przez organizatorów ekspozycji wydaje się, że to przyjęta przez nią narracja jest oczywista.

Pouczającym przykładem będzie lektura fiszek z opiniami o wystawie, zostawianych przez zwiedzających w Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku – co trzecia zawiera żądanie uwzględnienia na wystawie prawdy o „Bolku”. Tymczasem kwestia współpracy Lecha Wałęsy z SB jest daleka od ostatecznego wyjaśnienia, historycy wciąż prowadzą badania. Natomiast wystawy muzealne odzwierciedlają raczej wiedzę pewną niż kontrowersje i otwarte pytania, czego wielu zwiedzających zdaje się nie rozumieć.

Warto podkreślić, że w Polsce można również spotkać wiele bardzo tradycyjnych muzeów historycznych (zwłaszcza mniejszych), które właśnie dzięki tradycyjnym metodom przekazu mają klimat nie do podrobienia. Dobrymi przykładami są dla mnie Muzeum Regionalne w Wolinie i Muzeum Ślężańskie w Sobótce. Ta forma spotkania z historią zawsze wydawała mi się pociągająca i rozwijająca, również wtedy, gdy kazano mi zakładać tradycyjne kapcie. 