Łacino, zostań!

Piotr Müldner-Nieckowski

Kiedy w latach 60. XX wieku chodziłem do liceum, łacina w wykształceniu młodego człowieka była czymś bardzo ważnym, ale jednak zupełnie innym niż w XIX wieku. Co prawda już i wtedy, sto lat wcześniej, powoli pod naporem francuszczyzny i niemczyzny przestawała być językiem międzynarodowym, ale nigdy nie przestała być pomostem między kulturą swojską obecną a wysoką ponadczasową, a przede wszystkim między naiwnym a naukowym postrzeganiem i rozumieniem świata. Język starożytnych Rzymian i średniowiecznych scholastyków nadal jest bardzo mocno zakorzeniony w leksyce polszczyzny (i obecnego języka międzynarodowego – angielszczyzny) i pozwala być języka świadomym, rozwijać rozległe umiejętności językowe.

Łacina jest również nośnikiem konstrukcji logicznych, które zapobiegają tworzeniu paralogizmów, nie dopuszczają do błędnego rozumowania, obnażają sofistyczne manipulacje, słowem stanowią podstawę poprawnego wnioskowania. Nie bez powodu Wilhelm Leibniz (1646-1716) napisał swoje słynne Tablice definicji (Tabulae definitionum) po łacinie, choć inne prace tworzył także po niemiecku. Język ten ułatwił mu konstruowanie przede wszystkim opisu indefinibiliów, znaczeń niedających się zdefiniować, podstawowych, które Anna Wierzbicka nazywa słowami kluczami, jednostkami elementarnymi, uniwersaliami właściwymi wszystkim językom świata, albo – ujmijmy to antropocentrycznie – genetycznie zakodowanej zdolności „językowania”, czyli używania znaczeń podstawowych i myślenia oraz posługiwania się nimi podczas mówienia o świecie zastanym. Gdyby pisał Tablice po niemiecku, słownik rozrósłby się do potężnej encyklopedii, a badania semantyczne autora wzięłyby w łeb, bo nie kręciłyby się wokół znaczeń, sensów, ale polegały na kopiowaniu zewnętrznego obrazu wrażeń zmysłowych (tak jak to czyni encyklopedia). Kusiło go, więc momentami wdawał się w przydługie wielosłowia, jednak w porę potrafił się hamować. Ciekawe, że tłumacze Tablic na różne języki świata (w tym na polski), często pod wpływem filozofów i językoznawców, pomijają te encyklopedyczne fragmenty utworu, w ten sposób naprawiając błąd autora.

To łacina, nie język niemiecki, kazała Leibnizowi wracać na tory wywodu logicznego, niezwykle zwięzłego i wciąż semantycznego, naukowego. Dziś z takich torów próbuje nas wyrzucać kultura obrazkowa, która sensy upraszcza do wizerunków, a także charakterystyczna dla naszej kultury redukcja narzędzi koniecznych do rozumowania. Ludzie w swej masie, atakowani przez media obrazujące, gubią zdolność myślenia na rzecz powielania danych, a właściwie tworzenia i odbierania etykiet informacji, a nie informacji w ich istotnym sensie, słowem obrazków, za którymi ciągnie się bardzo nikła smuga znaczenia. Rozróżnianie między informowaniem a językowym manipulowaniem stało się niemal niemożliwe, ponieważ odbiorcom tekstów i obrazów zaczęło brakować narzędzi. Na tym bazuje sukces mediów.

Podobnie do łaciny klasycznej zachowuje się język lekarski w swej odmianie naukowej, między innymi definicyjnej. Ponieważ w ostatnich dniach XX wieku nastała moda na pisanie rozpoznań lekarskich po angielsku (lub co gorsza polsku), zdawało się, że lekarze stają się nowocześniejsi, bo operują językiem międzynarodowym. Nic bardziej mylnego. Angielski (ale i polski) w rozpoznaniach lekarskich szczęśliwie jest wersją rozpoznań łacińskich. Ma tylko nieco odmienną pisownię. Przeważająca liczba terminologizmów medycznych jest łacińska, co widać gołym okiem.

Styl tekstów rozpoznań, które są konieczne w nagłówkach wszelkiej dokumentacji medycznej, nadal ma konstrukcję myślową wywodzoną z łaciny. Ich budowa jest następująca: domyślne definiendum („stan chorego”) plus łącznik („został ustalony jako”) plus definiens („szczegółowa nazwa choroby”). Na karcie choroby uwidoczniony zostaje definiens. Rozpoznania lekarskie są bowiem (i muszą być) definicjami zgodnymi z regułą Arystotelesowską, z logiczną teorią nazw (terminów) i zdań.

Niektórzy niemedycy (zwłaszcza pacjenci), powołując się na „nowoczesność”, próbują to przełamywać. Niesłusznie. Rozpoznania nie są dla nich, to informacja naukowa i nie może być potoczna ani kolokwialna. Gdyby było inaczej, stałoby się to ze szkodą dla komunikacji międzylekarskiej i informatywności naukowej, także prawnej, dokumentacyjnej. Źle napisane rozpoznanie medyczne to jawna etykieta źle opracowanego przez lekarza przypadku, a czym to grozi, wyjaśniać nie trzeba. Zatem nawet jeśli łaciną nie posługujemy się już w piśmie, to byłoby pożądane, aby osoby zawodowo definiujące nadal umiały się nią posługiwać w procesie ustalania opisu zjawisk.

Pojęcie „nowoczesność” zbyt łatwo jest mylone z pojęciem „nowość” albo jeszcze gorzej, bo z pojęciem „inność”. Podobnie jak „wolność” z „dowolnością”. Łacina oducza takiego frywolnego myślenia. Dlatego aż się prosi o nawoływanie, aby jej nauczanie wróciło do szkół. Niech przynajmniej część młodzieży będzie dobrze wykształcona. Jednym z hamulców obecnego systemu nauczania szkolnego jest utrudnienie tworzenia czy wręcz brutalne przerywanie ciągów edukacyjnych, między innymi przez gimnazja i sztuczne schematy programowe.

e-mail: lpj@lpj.pl