Nieuzasadnione łagodzenie wymogów habilitacyjnych

Wojciech Przetakiewicz

Przypadający na styczeń br. początek nowej kadencji Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów skłonił mnie do próby podsumowania własnych spostrzeżeń i przemyśleń na temat niektórych aspektów awansów naukowych. Refleksje te, oparte na wieloletnim doświadczeniu wyniesionym z działania w składzie CK, ograniczę do postępowań habilitacyjnych w naukach technicznych, a ściślej do coraz częściej występujących nieprawidłowości w tym zakresie. Swoim zwyczajem wypowiadam się krytycznie (wcześniej FA nr 9/2011, 3/2013, 11/2014), niemniej z satysfakcją podkreślam, że wszelkie oceny i statystyki CK wskazują, iż zdecydowana większość postępowań habilitacyjnych przebiega w całkowitej zgodności z przepisami.

Nieprawidłowości podzieliłem na dwie grupy. Chociaż ich opis jest objętościowo różny, to wpływ na efekty procedowania awansowego jest chyba porównywalny.

Wybór obszaru wiedzy i składu komisji

Jeśli ustawodawca zakładał, że możliwość wskazania przez habilitanta rady, która powinna przeprowadzić postępowanie, zwiększy obiektywizm procedowania, to raczej był w błędzie. Kandydaci o słabszym dorobku, zwłaszcza po wcześniejszym niepowodzeniu we własnym środowisku, wybierają radę o mniejszym poziomie wymagalności.

Zdarza się ponadto, że wybór dyscypliny naukowej jest bardziej związany z uprawnieniem tendencyjnie wskazanej rady, niż z obszarem wiedzy, w którym ulokowany jest dorobek habilitanta.

Z pewnym niepokojem należy też zauważyć, że większość rad jednostek nie stosuje się do zaleceń CK, by zwłaszcza w przypadku kandydatów z własnego środowiska z grona danej rady powoływać do składu komisji habilitacyjnej (KH) jedynie sekretarza. Ma to zwiększyć stopień bezstronności w ocenie dorobku habilitanta.

W efekcie wcale nierzadkie są sytuacje, w których nawet mający przeświadczenie o słabości tego dorobku rodzimi członkowie komisji nie potrafią (nie chcą) tego wyrazić w dyskusji i w głosowaniu jawnym. Ustawowo przyjęty taki charakter głosowania jest ewenementem (powszechnie w sprawach personalnych głosowanie jest tajne), który na domiar złego nie współgra z mentalnością dużej części naszej społeczności naukowej. Być może dlatego nie spotkałem się z przypadkiem wnioskowania przez habilitanta o przeprowadzenie głosowania w trybie tajnym.

Dość często się zdarza, że rada jednostki na funkcje sekretarza oraz członka komisji powołuje osoby niemające wystarczających kompetencji do oceny dorobku kandydata. Na ogół są to młodzi doktorzy habilitowani, „na dorobku” do profesury. Tymczasem ustawowy wymóg (art. 18a) jest jednoznaczny: członkami komisji winny być osoby „o uznanej renomie naukowej, w tym międzynarodowej”. Ponadto, według zaleceń CK, „wszystkie osoby wchodzące w skład KH powinny być kompetentne merytorycznie w zakresie specjalności habilitanta”. Głos każdej z tych osób jest bowiem jednakowo ważny.

Ułatwienia kroczące i pełzające

Przed kilku laty MNiSW podjęło działania na rzecz przyspieszania awansów naukowych. W toczących się dyskusjach nad projektowanymi zmianami ustawowymi pojawiły się dość liczne głosy za likwidacją obowiązku przygotowywania rozprawy habilitacyjnej, której obronie przed radą wydziału/naukową towarzyszyło kolokwium, czyli sprawdzian wiedzy habilitanta w zakresie określonej dyscypliny naukowej oraz tzw. wykład habilitacyjny. Ostatecznie w ustawie pojawiła się alternatywa wobec rozprawy, czyli „dzieła opublikowanego w całości lub zasadniczej części”, pod postacią „jednotematycznego cyklu publikacji”. Weryfikację wiedzy habilitanta oraz jego zdolności do ustnego jej przekazywania zaniedbano. Ewentualna rozmowa z habilitantem, już nie na forum rady, a na posiedzeniu komisji habilitacyjnej, została potraktowana jako „przypadek szczególny”.

Ten stan prawny nie trwał długo, bowiem już w lipcu 2014 r., wraz z nowelizacją ustawy o stopniach i tytule naukowym, pojawiło się kolejne złagodzenie wymagań. Inną opcją wobec rozprawy stał się „cykl publikacji powiązanych tematycznie”. Od tego momentu wielu kandydatów „rozwinęło skrzydła”, a liczba wniosków awansowych rośnie. Tytuły niektórych cykli publikacji są formułowane tak ogólnie, że mogą obejmować nawet luźno powiązane ze sobą zagadnienia. Zarówno twórcy takich dzieł, jak też – niestety – komisje habilitacyjne, bezrefleksyjnie traktują pojęcie „cyklu”, a ono ma dość konkretne znaczenie.

Przez „cykl” rozumie się „zespół dzieł łączących się zwykle w sposób z góry zamierzony przez twórcę w całość tematyczną” (Encyklopedia popularna PWN ). CK zaleca: „tytuł osiągnięcia powinien być tak sformułowany, jak w przypadku zwartej monografii habilitacyjnej, a treść stanowiących to osiągnięcie cyklu publikacji musi dotyczyć zamkniętego merytorycznie zagadnienia naukowego”. Czyż takie warunki spełniają cykle poświęcone np. „wybranym zagadnieniom przetwarzania sygnałów…” czy też „syntezie, właściwościom i zastosowaniom wybranych nanomateriałów”?

Przedstawiony do oceny zbiór publikacji powinien – tak ja to rozumiem – odzwierciedlać zrealizowanie określonego programu badań, który ma wyraźnie sformułowany cel i zakres, a kończy się pewnym uogólnieniem wyników, potwierdzających założone tezy, i stanowi istotny wkład do wiedzy.

Niestety ewolucyjne łagodzenie wymagań wobec habilitantów, zarówno ustawowe (kroczące), jak też nieformalne (pełzające), już teraz doprowadza do sytuacji, w której osiągnięciem stanowiącym podstawę do ubiegania się o stopień doktora habilitowanego staje się „zbiór publikacji mieszczących się tematycznie w danej dyscyplinie naukowej”. Towarzyszy temu niekiedy przekonanie, że posiadanie odpowiednio wysokich wartości wskaźników bibliometrycznych powinno gwarantować sukces w staraniach o ten awans, podczas gdy niejednokrotnie są one rezultatem udziału kandydata w publikacjach zespołowych, często na odległych pozycjach.

Wymuszony awans

Z pewnością jest to w dużej mierze efekt błędnej polityki kadrowej w odniesieniu do grupy adiunktów (ograniczony czas pracy na tym stanowisku). Wielu z nich posługuje się w sposób twórczy opanowanymi do perfekcji metodami badawczymi (instrumentalnymi, analitycznymi) na korzyść zespołów naukowych, w których role są podzielone i komplementarne, i wykazuje dobrą aktywność w zakresie wspólnego publikowania wyników. Zmusza się ich niestety przepisami do starań o stopień doktora habilitowanego na podstawie rozproszonego zazwyczaj tematycznie dorobku. W efekcie pojawiają się coraz liczniejsze „rozprawy habilitacyjne”, w których sztucznie łączy się w tzw. cykl wybrane publikacje o zbyt ogólnie sformułowanym wspólnym mianowniku. Takie działania w sposób wyraźny deformują procesy awansowe, owocują nierzadkimi wcale przypadkami nierzetelności naukowej i szkodzą nauce.

Uważam, że nieaktywni na polu badań adiunkci powinni przechodzić na zawodową ścieżkę dydaktyczną, zaś takim, o których mowa wyżej, należy dać możliwość bezterminowego spełniania roli pożytecznej dla zespołów badawczych i rozwoju danej dyscypliny.

Od awansowanego „na siłę” doktora habilitowanego niemal natychmiast zaczyna się oczekiwać kolejnych, doniosłych osiągnięć, które powinny go doprowadzić do tytułu profesora. W niektórych uczelniach istnieje wymóg, by w okresie pierwszych pięciu lat zatrudnienia na stanowisku profesora nadzwyczajnego pracownik złożył wniosek o nadanie tytułu naukowego (w przeciwnym razie przywraca się go na stanowisko adiunkta), co znowu wymusza przedwczesne wystąpienia awansowe, których los jest różny. Taką politykę kadrową uważam za błędną, wręcz szkodliwą. Pora, by te zasady zweryfikować, uwzględniając także fakt, iż wraz z formalnym uzyskaniem samodzielności naukowej nie nabywa się predyspozycji do spełniania roli mistrza, a takim powinien być profesor. Jakiż to bowiem kandydat na mistrza, który na etapie habilitacji wykazał niezdolność do sformułowania celu własnych badań lub podsumowania ich wyników. Takie przypadki nie są liczne, ale występują.

Analizując postępujące obniżanie wymagań dotyczących rozważanego osiągnięcia, można by przewidywać, że odmianą rozprawy (a do pisania takowej jest coraz mniej chętnych) stanie się „zbiór publikacji powiązanych tematycznie z dyscypliną naukową, w której habilitant ubiega się o awans”.

Ten, wydawałoby się absurdalny wariant zaczyna niestety przybierać postać całkiem realną, choć nieco zmodyfikowaną. W MNiSW opracowano już program wdrożeniowej ścieżki kariery naukowej. Projekt nowelizacji ustawy, poza wprowadzeniem doktoratów wdrożeniowych, „przewiduje także możliwość nadawania, bez składania specjalnej pracy habilitacyjnej, stopnia doktora habilitowanego osobom z co najmniej pięcioletnim doświadczeniem w prowadzeniu działalności badawczo-rozwojowej oraz mającym osiągnięcia na tym polu, na podstawie decyzji rektora czy dyrektora instytutu badawczego, w którym są zatrudnione (dotyczy to tych jednostek, które mają uprawnienie do nadawania tego stopnia)” [patrz: J. Kosmalska, Doktoraty wdrożeniowe , „FA” nr 11/2016, s. 4]. Żeby było jeszcze łatwiej, to takie awanse mają być poza kontrolą CK. Źle to widzę. W niechlubnej przeszłości podobne zmiany już przerabiano w polskiej nauce ze złym skutkiem (dot. „marcowych docentów”). I mam też poważne wątpliwości, czy liczba tego rodzaju awansów przełoży się na zakładany wzrost poziomu innowacyjności naszej gospodarki.

Przesuwając po równi pochyłej wymagania stawiane habilitantom, niebezpiecznie zbliżamy się do jej podstawy. Sprzyjają temu (bazuję na wybranych, znanych mi przypadkach): bezkrytyczność kandydatów wobec własnych osiągnięć; pobieżna, a nawet tendencyjna ocena wniosków awansowych przez zespoły/komisje rad wydziałów/naukowych; bezrefleksyjne traktowanie spraw awansowych przez wielu członków ww. rad, co często wynika z obdarzania całkowitym zaufaniem wspomnianych zespołów/komisji; brak odpowiedniej dozy krytycyzmu ze strony recenzentów, którzy „nie potrafią pisać negatywnych recenzji” czy też „nie chcą szkodzić kandydatom” (deklaracje autentyczne); traktowanie zarówno przez kandydatów, jak też wielu członków KH i rad wartości wskaźników bibliometrycznych jako „wkładu do nauki”; niewłaściwy dobór składów KH.

Ranga CK

Na ten ostatni czynnik mają znaczący wpływ także członkowie CK reprezentujący określone dyscypliny naukowe, na których spoczywa szczególna odpowiedzialność, zapisana w ustawie Prawo o szkolnictwie wyższym (art. 33) m.in. w sposób następujący: „Zadaniem Centralnej Komisji jest zapewnienie harmonijnego rozwoju kadry naukowej zgodnie z najwyższymi standardami jakości badań wymaganych do uzyskania stopni naukowych i tytułu naukowego”, a także: „Centralna Komisja w swoich pracach kieruje się zasadą rzetelności, bezstronności i przejrzystości realizowanych działań”.

Zapisy te cytuję z pewnym naciskiem i zarazem nadzieją, że będą w pełni respektowane. Byłbym hipokrytą, twierdząc, że CK zawsze działała bezbłędnie. Tam, gdzie pracują ludzie, zdarzają się nieprawidłowości, zarówno natury formalnej, jak i merytorycznej. W przeszłości, także nieodległej, miały również miejsce przypadki złamania zasad etyki. Chociaż występowały bardzo sporadycznie, to naruszały wizerunek CK, który powinien podlegać szczególnej ochronie.

Jednak mimo tych potknięć CK ma zasłużenie duży autorytet w środowisku naukowym, co wynika także z faktu, iż jej członkowie wybierani są w sposób demokratyczny. Ważniejsza jest jednak rola, jaką ona odgrywa. Dość łatwo sobie wyobrazić, także w świetle mojej wypowiedzi, że bez nadzoru tej instytucji w procedurach awansowych byłoby znacznie więcej błędów popełnianych nieświadomie lub z premedytacją.

Jak już wspomniałem na wstępie, w styczniu rozpoczęła się nowa kadencja CK. Jestem z natury optymistą, więc wyrażam nadzieję, że jej członkowie dadzą niezawodnie właściwy odpór niekorzystnym zjawiskom występującym w procesach awansowych, a MNiSW w większym niż dotychczas stopniu będzie uwzględniać opinie CK w projektach nowelizacji ustaw i rozporządzeń regulujących sprawy dotyczące polskiej nauki.

Prof. dr hab. inż. Wojciech Przetakiewicz jest prof. zwyczajnym Akademii Morskiej w Szczecinie oraz członkiem CK ds. SiT.