Kiedy redaktor złorzeczy

Piotr Müldner-Nieckowski

Wydawałoby się, że młodzież naukowa, bywała w świecie elektroniczno-internetowym i wyćwiczona w grach komputerowych, powinna świetnie dawać sobie radę z pisaniem tekstów w edytorach. Wymaga tego uczelniana codzienność, wszak pod koniec każdego roku odbywają się rozliczenia pracy naukowej, której wyrazem są publikacje. Można by się spodziewać, że redakcje i wydawnictwa otrzymują do wydania teksty w stanie idealnym.

Tymczasem wcale różowo nie jest. Artykuły nadsyłane na przykład do czasopism i książek pokonferencyjnych są pisane tak, jakby ich autorzy robili to po raz pierwszy w życiu. Nie radzą sobie dosłownie z niczym. Mam przed sobą sporządzony w redakcji jednego z czasopism językoznawczych katalog uciążliwych błędów i niedociągnięć, które stale powtarzają się w tekstach naukowców, zwłaszcza młodych. Czasopisma przecież publikują regulaminy przygotowywania prac, a redaktorzy książek zbiorowych dostarczają autorom wskazówki – i nic nie pomaga. Można odnieść wrażenie, że autorzy idą na żywioł, kompletnie nie przejmują się żadnymi wymaganiami i nie czytają instrukcji. A najpewniej – są po prostu niechlujni i zarazem zadufani w sobie. Aż kusi, żeby zapytać domowników takiego autora, w jakim stanie pozostaje jego łóżko po wyjściu do pracy. Może tu jest klucz do sprawy? Tak, tak. Ponieważ tekst jest wizytówką twórcy.

Prawdopodobnie niewielu zastanawia się nad tym, że Bogu ducha winni redaktorzy muszą z mozołem poprawiać co drugie słowo, co trzecie zdanie, i klną na czym świat stoi. A przecież z łatwością można by się ustrzec kompromitacji.

Do najczęstszych błędów należy niesprawdzanie tego, co się napisało. Jest to błąd strategiczny, bo z niego wynikają dalsze konkretne niedopatrzenia szczegółowe. Jeśli praca ma do kilkudziesięciu stron, to opłaca się ją wydrukować i sczytać z papieru. W moim otoczeniu uczelnianym nikt tak nie robi. A nie robi, bo nie zdaje sobie sprawy z tego, że na ekranie nie widać wielu istotnych niedociągnięć, takich jak literówki, wady interpunkcji, opuszczenia lub nadmiary wyrazów, błędy terminologiczne, leksykalne i gramatyczne, niewłaściwy układ tekstu z podziałem na akapity, niemądre tytuły. Autor taki nie zdaje sobie sprawy także i z tego, że niedociągnięcia tego rodzaju bywają głęboko ukryte i redaktor tomu czy zeszytu może ich po prostu nie zauważyć, bo nie zna wszystkich intencji.

Efekt jest taki, że źle przygotowanej pracy nikt później nie chce cytować. Działa tu „mechanizm jury poetyckiego”. Jeśli wiersz nadesłany na konkurs zawiera choćby jeden błąd ortograficzny albo jest tu i ówdzie napisany nieczytelnie, to żadne jury go nie rozpatrzy. Wyrzuci do kosza. Błędy takie dyskredytują autora, podważają jego kompetencje i wywołują silną niechęć odbiorcy. W wypadku tekstów pisanych prozą nie jest to aż tak drastyczne, bo błędy są mniej widoczne, ale jeśli się powtarzają, to „efekt odrzucenia” może być nawet silniejszy. Do często spotykanych błędów ortograficznych należą zakłócenia pisowni łącznej i rozdzielnej (zwłaszcza partykuł „nie” i „by” oraz wszelkich złożeń leksykalnych). Stale widuje się niepoprawne używanie kresek poziomych (łączników, czyli dywizów, które nie mogą mieć spacji po obu stronach, oraz półpauz lub pauz, które spacje muszą mieć), stosowanie nieodpowiednich znaków nieliterowych (na przykład par nawiasów trójkątnych <<…>> zamiast podwójnych cudzysłowów ostrokątnych «…» lub »…«, a także ukośników /…/ zamiast nawiasów (…). Autorzy nie dają sobie rady z literami obcymi, mylą im się elementy diakrytyczne takie jak akcenty, kropki, podwójne kropki, kółka, daszki, ogonki, przekreślenia. Trudno to wytłumaczyć czym innym niż tylko bałaganiarstwem, niezdolnością do ścisłego traktowania materii, niechęcią do nauczenia się podstaw formatowania tekstu, a przede wszystkim do poznania funkcji programu edytorskiego.

Nawiasem mówiąc w powszechnym użyciu są procesory tekstu: MS Word (płatny) i Writer (z pakietu OpenOffice lub LibreOffice, darmowy), bardzo do siebie podobne, a nauczenie się ich obsługi nie przekracza intelektualnych możliwości żadnego pracownika nauki. Dlaczego się tego nie robi?

Dziwne więc wydaje się na przykład to, że wielu autorów nie wie, jak należy dzielić tekst na akapity. Wydawałoby się, że jest to czynność wysoce intuicyjna, bo polega na wciśnięciu klawisza Enter (w Apple Return). Tymczasem z nieznanych przyczyn ludzie wciskają kombinację klawiszy Shift+Enter (w Apple Shift+Return), co powoduje jedynie przerwanie wiersza, a nie zakończenie akapitu. Ba, są i tacy, którzy w ten sposób kończą każdą linijkę tekstu, jakby nie zauważając, że w edytorach tekstu, nawet takich jak Notatnik Windows, działa mechanizm samoczynnego przerzucania niemieszczącego się wyrazu do następnej linii. Ponieważ druk takich błędów nie przyjmuje, redakcja musi to wszystko wiersz po wierszu zmieniać ręcznie, zgadując, gdzie akapity kończą się naprawdę. I złorzecząc.

Podobnie jest z wcięciami akapitowymi. Dlaczego na początku akapitów wielu wstawia tabulatory albo ciągi spacji, jeden Pan Bóg raczy wiedzieć. Tak nie wolno. Należy robić to suwakami na linijce albo jeszcze lepiej – przez nadanie stylowi głównemu (tzw. „podstawowemu” lub „normalnemu”) stałej wielkości wcięcia. I redaktor nas pokocha.

Szczęśliwego Nowego Roku!