Hirszfeldowie

Cz. 1 Przed apokalipsą

Magdalena Bajer

Osoba Ludwika Hirszfelda pojawiała się nie raz w opowieściach przedstawicieli rodów uczonych, we wspomnieniach czasu drugiej wojny światowej i tych z pionierskich lat Wrocławia, gdzie profesor był w centrum życia umysłowego, integrował środowisko akademickie, zespalając wygnańców ze Lwowa i tych ze zrujnowanej po Powstaniu Warszawy, animował intelektualne i kulturalne inicjatywy, kontynuował własne pionierskie prace naukowe, skupiając grono uczniów, niebawem współpracowników, jako że badacze dojrzewali wtedy szybko. Profesor Hanna Hirszfeldowa rozwinęła nad Odrą nowoczesną pediatrię i choć rodzinnej uczonej tradycji Opatrzność nie przedłużyła (jedyna córka państwa Hirszfeldów umarła w czasie okupacji), główne wątki rozwijają twórczo uczniowie – dziś intelektualne wnuki – ze świadomością źródeł i wdzięcznością wobec patronów.

Czytelników proszę o wyrozumiałość dla wątków osobistych w tej opowieści, bo osoby jej bohaterów odegrały ważne role w powojennej historii mojej rodziny.

* * *

Historię jednego życia (maszynopis) Ludwik Hirszfeld wiózł z Wrocławia do wydawnictwa Czytelnik w Warszawie w listopadzie 1945 roku. W podróży ciężarówką znajomego aptekarza towarzyszyła mu moja matka, bo profesor miał umówioną audiencję u marszałka Michała Roli-Żymierskiego, by apelować o zwolnienie z wojska trzech docentów medycyny, różnych specjalności, potrzebnych tworzonemu przezeń Wydziałowi Lekarskiemu Uniwersytetu i Politechniki we Wrocławiu. Jednym z tych zmobilizowanych pod sam koniec wojny pracowników Uniwersytetu Jana Kazimierza był mój ojciec. Mama pojechała z Warszawy prosto do Lublina, gdzie stacjonowali, z wieścią o pomyślnym finale tej misji. Tak się zaczęła bliska współpraca obojga moich rodziców, rychło też serdeczna zażyłość z pierwszym dziekanem Wydziału Lekarskiego, dzięki której miewałam okazje słuchać ciekawych rozmów przy rodzinnym stole w wieku, kiedy to bardzo potrzebne do duchowej i umysłowej formacji. Później, czternastego listopada każdego roku, chodziłam z Mamą zapalić świeczkę na grobie najpierw profesora, potem obojga państwa Hirszfeldów.

Tradycja i prekursorstwo

Ludwik Hirszfeld, urodzony w roku 1884 w łódzkiej zasymilowanej rodzinie żydowskiej, dorastał w klimacie ideałów ożywiających pokolenie „niepokornych” – młodych ludzi, którzy przyszłą wolną Polskę widzieli jako kraj równych szans, przede wszystkim edukacyjnych, dla wszystkich pragnących służyć jego wszechstronnej modernizacji, do czego potrzeba światłych umysłów i gorących serc.

Miał w dalszej rodzinie osoby zapisane w annałach nauki: Aleksandra Rajchmana, matematyka z Uniwersytetu Warszawskiego, który zginął w obozie koncentracyjnym, autora „liczby Rajchmana”, i Ludwika Rajchmana, bakteriologa. Temu drugiemu warto poświęcić więcej uwagi, gdyż jego biografia wymownie poświadcza znaczenie tej formacji pozytywistyczno-romantycznych intelektualistów, zarazem działaczy, do której należał wybitny imiennik, dla rozwoju odradzającej się po zaborach Polski.

Ludwik Rajchman (1881-1965) łączył pracę naukową w młodej wówczas mikrobiologii z aktywną działalnością społeczną w szeregach PPS (później PPS Lewicy). Był wolnomularzem. Po kilkumiesięcznym więzieniu za udział w rewolucji 1905 roku musiał opuścić Królestwo Polskie i wyjechał do Kazania, gdzie nostryfikował dyplom lekarski, stamtąd zaś do Paryża, by w Instytucie Pasteura (1907-1909) doskonalić się w bakteriologii. Owocem tych studiów stało się ponad dekadę później współorganizowanie Komisji Epidemiologicznej Ligi Narodów, a w 1923 roku aktywny udział w pracach utworzonego zaraz po pierwszej wojnie światowej Państwowego Zakładu Higieny, którego był jednym z dyrektorów.

Od przełomu lat dwudziestych i trzydziestych Ludwik Rajchman sprawował funkcję doradcy władz chińskich, a w czasie drugiej wojny światowej eksperta w zakresie stosunków Chin z USA. W roku 1946 zainicjował powstanie UNICEF. Zmarł we Francji.

Ludwik Hirszfeld, niemal rówieśnik, wybrał się na studia medyczne do Würzburga w roku 1902, skąd dwa lata później przeniósł się do Berlina, żeby studiować także filozofię. Początkowe strony Historii jednego życia pokazują równie wyraziście aurę niemieckich uniwersytetów i miast uniwersyteckich tamtego czasu, jak też buzującą ciekawość i pasję karmienia się wiedzą polskiego studenta. Nie ma nawet wzmianki o różnicy języków, jako że w rodzinach inteligenckich, zwłaszcza spolonizowanych rodzinach żydowskich, znajomość więcej niż jednego języka była codziennością.

„Życie miasta krążyło wokół uniwersytetu: studenci byli dziećmi wszystkich; stosunek do ich miłych szaleństw był ogromnie wyrozumiały. Pamiętam niektóre wykłady jak gdybym je słyszał wczoraj, a przecież było to czterdzieści lat temu. Stöhr w czasie wykładu po mistrzowsku rysował, świat nowy zdawał się rodzić na tablicy. Gdy mówił o swoich badaniach nad wędrówkami białych ciałek krwi, odnosiło się wrażenie, że jest się świadkiem narodzin myśli”.

Tacy wykładowcy znajdowali w młodym Polaku słuchacza wdzięcznego, bardzo bystrego, który umiał rozpoznać to, co istotne, nowe, zatem warte rozwijania. Charakterystyczny dla postawy przyszłego uczonego był epizod, który Ludwika Hirszfelda kosztował sporo tremy: odmowa zaproponowanego mu tematu pracy doktorskiej, gdyż był, jego zdaniem, banalny. Preceptorzy docenili ambicję młodego człowieka i ten obronił doktorat ze specjalności, w której miał sam dokonać przełomowego odkrycia. Było to w roku 1907 (zajęty nauką nie zdążył pojechać do kraju i wziąć udziału w rewolucji 1905 roku, mimo że zaopatrzył się w broń). Miał wtedy 22 lata, jego promotor Ulrich Friedemann (29) stał się ukochanym mistrzem „prowadzącym na pierwszą wędrówkę ducha”. Nagrodzoną eximia cum laude pracę doktorską rychło zaczęli cytować liczni autorzy.

Wędrówka rozpoczęta w środowisku, gdzie pielęgnowano akademickie tradycje, ceniono tradycyjne cnoty, gdzie panowały staroświeckie relacje mistrzów i uczniów, wkrótce zawiodła ku prekursorskim obszarom poznania i pionierskim metodom. W obecnej dobie masowego uprawiania nauki ciekawe i warte przypominania są takie cechy, jak trafne znajdowanie źródeł inspiracji i nie od razu wyrazistych, ale uparcie przewidywanych celów „wędrówki ducha”.

Przedsmak immunologii

„Za moich studenckich lat Friedemann był tylko bakteriologiem. Przychodził do niego często Morgenroth, najbliższy współpracownik Ehrlicha, najsłynniejszego serologa owych czasów. Rozmawiali godzinami o odporności. Ja siedziałem w pracowni i słuchałem: to pierwsze układanie skrzydeł do lotu: formułowanie zagadnień – tam to poznałem”.

W Berlinie w 1905 roku zaczęła się wspólna „wędrówka ducha” i wspólne życie Hanny i Ludwika Hirszfeldów, którzy byli rówieśnikami, znali się jeszcze z łódzkich lekcji tańca w latach szkolnych. Małżeństwo w urzędzie zawarli podczas przerwy w zajęciach uniwersyteckich, a kościelny ślub katolicki wzięli po czternastu latach – obie ich rodziny były wychrzczone i religijne. Hanna skończyła medycynę, wyspecjalizowała się w pediatrii, wnosząc sporo osiągnięć badawczych w rozwój tej dziedziny.

Po doktoracie Ludwik Hirszfeld dostał pracę asystenta w Instytucie Badań Raka w Heidelbergu, co przesądziło ostatecznie o terytoriach dalszej „wędrówki ducha”, a nawet, dokładniej określając, wytyczyło szlak badań nad szeroko rozumianą odpornością organizmu.

Przerwę w wędrówce spowodowała pierwsza wojna światowa. Państwo Hirszfeldowie byli wtedy w Zurychu – on pracował w uniwersyteckim zakładzie higieny, ona w klinice pediatrii. Żadne nie zamierzało walczyć u boku państw, które nie były przyjazne Polsce. Lekarska, a i humanitarna powinność skłoniły znanego już bakteriologa do wyjazdu w 1915 roku do Serbii dotkniętej pustoszącą kraj epidemią tyfusu. W latach wojny pełnił funkcję eksperta do spraw bakteriologii i serologii władz serbskich, a praca w szpitalu zakaźnym w Salonikach przyniosła nauce odkrycie bakterii Salmonella paratyphi C zwanej do dzisiaj Salmonella Hirszfeldi.

Hanna Hirszfeldowa pojechała do Serbii później, gdyż nie mogła opuścić zuryskiej kliniki, skąd lekarzy wzięto do wojska. Pracowała tam w polowym szpitalu, jako lekarz i pielęgniarka w jednej osobie, organizując od zera dezynfekcję, leczenie, edukację epidemiologiczną, życie pacjentów i personelu. Oboje zbierali wyjątkowe doświadczenia, jakich dostarczał szpital w Salonikach, gdzie leczyli się pod koniec wojny przedstawiciele wszystkich ras i wielu narodów: Anglicy, Francuzi, Włosi, Rosjanie, Grecy, Żydzi, Malgasze, Arabowie, Hindusi…

Pośród tułaczki na – jak się miało okazać – przełomie epok w historii Polski, kiedy Hanna przeżyła skrajne wycieńczenie i załamanie nerwowe, powstała przełomowa praca uczonego małżeństwa o pochodzeniu grup krwi, którą zaprezentowali angielskim i francuskim lekarzom, a czasopisma naukowe nie chciały jej drukować. O publikacji Ludwik Hirszfeld dowiedział się z „Kuriera Porannego” w 1919 roku.

W Niepodległej

Po zakończeniu wojny Hanna i Ludwik Hirszfeldowie wrócili do Polski. On zaangażował się w tworzenie Państwowego Zakładu Higieny w Warszawie (jak nieco później kuzyn imiennik Rajchman), którym przez wiele lat kierował. W roku 1930 został tam profesorem, a rok później, po powtórnej habilitacji w zakresie bakteriologii i serologii, także profesorem UW.

Kontynuował główny wątek badań nad związkiem grup krwi z odpornością, wyprzedzając późniejsze osiągnięcia biologii molekularnej, która w latach międzywojennych nie dysponowała jeszcze dość wyrafinowanymi narzędziami, by potwierdzić odkryte w latach 1907-1911 mechanizmy dziedziczenia, odpowiedzieć na inne pytania immunologii. Oznaczenie grup krwi: 0, A, B, AB przyjęto na całym świecie w roku 1928, a autora nominowano do Nagrody Nobla w roku 1950.

Historii jednego życia wiele miejsca zajmują wspomnienia, ale także uzasadnienia, argumenty, wahania i wątpliwości, dotyczące tego głównego problemu immunologii konstytucjonalnej, dzięki czemu czytelnik może śledzić rzadko dostępne przebiegi myśli oraz natężenia emocji, będące istotą twórczości naukowej. Próbką, zarazem przyczynkiem do dziejów immunologii w Polsce, jest fragment wstępu do wydanych po niemiecku Prolegomenów do nauki o odporności : „Jeśli spojrzymy na dane nauki o odporności, zauważymy, że nie są one ujęte w schemat, który by, podobnie jak układ periodyczny w chemii, wskazywał na luki naszej wiedzy. Immunologia rozporządza danymi, które umożliwiałyby syntezę, a które leżą odłogiem, ponieważ ich się nie nawiązuje do innych spostrzeżeń i nie oświetla danymi biologii ogólnej. Odnosi się wrażenie, że nauka o odporności wstydzi się nadmiaru hipotez swoich młodych lat i z niesłusznym lekceważeniem odrzuca wnioski dedukcyjne. Zadaniem idei jest jednak wzbudzać twórczy niepokój. Z walki między przesłanką a spostrzeżeniem rodzi się prawda”.

Kilka lat przed drugą wielką wojną Ludwik Hirszfeld z żoną zamieszkali w wymarzonym przez profesora, wybudowanym z gromadzonych oszczędności domu z ogrodem na Saskiej Kępie. Dużo rozmawiali o pracy – naukowej jego, lekarskiej jej – o aktualnych potrzebach kraju, o perspektywach, jakie zdawały się coraz bardziej pociągające i najzupełniej realne. Przyjmowali gości z Polski i z zagranicy. Rosła ich córka Maria i syn owdowiałej przyjaciółki Jacek, wychowywani razem.

* * *

Apokalipsa przecięła życie uczonych głęboką cezurą w pełnym jego rozkwicie.

Przeżyli epidemię, która dotknęła umysły i dusze, przyniosła doświadczenia zatrważające, ale i przeżycia budzące nadzieję. Mimo zagrożenia życia nie przestali myśleć o powinnościach wobec innych, bardziej cierpiących, gdy ich samych najgorsze jeszcze nie dotknęło. W autobiografii profesora nie ma lamentów, choć autor nie kamufluje zła ani nie próbuje go usprawiedliwiać. Zapisuje lakonicznie, co trzeba było, co się dało zrobić, żeby zło pomniejszyć, żeby ofiar ubyło. Po wojnie znowu stanęli razem do wytężonej pracy.