Artysta i przedsiębiorca

Rozmowa z prof. Jolantą Rudzką-Habisiak, rektorem Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi

Prof. Kazimiera Frymark-Błaszczyk na łamach „Forum Akademickiego” wspominała współpracę łódzkiej WSSP z przemysłem: „Był taki moment, kiedy dyrektor COBR-u zawiadomił uczelnię, że przemysł dziewiarski potrzebuje 900 absolwentów. To mieli być projektanci ubiorów, bielizny, galanterii, opakowań, dzianin, druku na tkaninie”. Jakie konsekwencje dla uczelni miały zmiany w rzeczywistości rynkowej?

Warto przypomnieć, że nasza uczelnia powstała, by zaspokoić zapotrzebowanie przemysłu tekstylnego w obszarze projektowania. To z tej przyczyny jako pierwszy powołany został Wydział Włókienniczy, który z czasem rozrastał się o kolejne specjalizacje. Był okres, gdy przemysł ten kwitł, ale po upadku rynku wschodniego, głównego odbiorcy produkcji tekstylnej, nasi absolwenci projektanci stanęli w obliczu bezrobocia. W czasie kryzysu w miarę dobrze radzili sobie absolwenci Katedry Ubioru. Obecnie cała polityka kształcenia zmierza do tego, by przemysł wytyczał nam kierunki rozwoju dydaktyki, by stawiał przed nami wyzwania, o czym zresztą marzę. W pewnym sensie zatoczyliśmy koło, wahadło historii zawróciło. Znów jest duże zapotrzebowanie na wysoko wykwalifikowanych projektantów.

Tylko w znacznie zmienionej sytuacji.

Tak, sytuacja się zmieniła. Niestety w okresie boomu lat 90. jedynym źródłem informacji i pozyskiwania projektów były targi zagraniczne. Producent najczęściej przywoził gotowe projekty i kopiował je albo na ich bazie opracowywał swoją ofertę. Tymczasem firmy, które postawiły wówczas na własnych projektantów, osiągnęły sukces rynkowy i są znanymi markami do dzisiaj. Natomiast 90% średniego rynku opierało się na plagiatach, kopiach i powielaniu produktów ściąganych z zagranicy.

Prawami autorskimi nikt się wtedy nie przejmował…

Dzięki temu, że staliśmy się członkiem Unii Europejskiej, prawo autorskie nabrało mocy i my, szczególnie jako uczelnia, respektujemy jego zapisy. Mamy własny regulamin, który jest restrykcyjnie przestrzegany. Kiedyś prace studenckie były własnością uczelni, teraz są własnością studenta, chociaż wiemy, jak ogromny jest wkład pracy pedagoga w każdą korektę, ale taka właśnie jest nasza praca. W sytuacji gdy projekty studentów są wdrażane, odbywa się to na zasadzie umowy pomiędzy producentem a studentem. Także na rynku plagiat nie stanowi już takiej plagi jak w przeszłości. Oczywiście nie mówię o produktach ściąganych z Chin, tylko o pewnym poziomie przedsiębiorców i właścicieli firm, którzy mają ambicje, żeby pojawiło się zdrowe pojęcie polskiego designu i chcą budować markę firmy współpracując z polskimi projektantami.

Z jakimi partnerami biznesowymi uczelnia nawiązała kontakt po upadku przemysłu tekstylnego?

Podjęliśmy działania, aby przybliżyć do uczelni różne firmy, organizujemy wiele konkursów w ramach naszego Centrum Transferu Technologii. Do centrum zgłaszają się przedsiębiorcy, którzy chcą zaprojektować na przykład identyfikację wizualną albo jakiś konkretny produkt. Studenci pracują nad tymi projektami w ramach programu dydaktycznego, pod opieką pedagoga, więc jest zachowana jakość. Nasi partnerzy są mile zaskoczeni, bo w konsekwencji mają do wyboru 20 albo 30 wariantów i dowolną wersję mogą wdrożyć do produkcji. Oczywiście początki nie były łatwe, ale w tej chwili mamy już wypracowaną pewną tradycję. Ze względu na tok dydaktyczny niektóre firmy czekają w kolejce i to jest dobry znak.

Autorskie prawa majątkowe przysługują w tym przypadku studentowi?

Tak, w przypadku gdy konkurs jest przeznaczony bezpośrednio dla studentów. Mamy też inną ścieżkę współpracy z przedsiębiorstwami – pojawiają się propozycje, w które angażujemy pedagogów. Jest określona formuła, uwarunkowania prawne – zyskuje i pedagog, i uczelnia, a producent otrzymuje profesjonalnie zaprojektowany produkt. Przede wszystkim pracujemy nad przekonaniem przedsiębiorców, że poniosą mniejsze koszty, kontaktując się z uczelnią, ale także, że praca projektanta musi być wynagradzana – student musi się poczuć dowartościowany, by chciał się naprawdę zaangażować.

A jakiś przykład?

Prof. Jolanta Rudzka-Habisiak – dyplom w 1985 w Pracowni Tkaniny Unikatowej PWSSP im W. Strzemińskiego w Łodzi. Obecnie jest rektorem łódzkiej ASP i profesorem w Pracowni Dywanu i Gobelinu. Udział w ponad 130 wystawach zbiorowych w Polsce i za granicą oraz w ponad 20 indywidualnych. Tworzy obiekty i instalacje, zajmuje się sztuką tkaniny artystycznej oraz projektowaniem dywanów. Jest laureatką prestiżowych nagród za dzieła unikatowe i kolekcje dywanów. Zainicjowała powstanie Fundacji Protextil, promującej polską sztukę włókna w kraju i za granicą. Jest członkiem Friends of Fiber Art International (USA).

Przykładów jest dużo w bardzo różnych obszarach. Znakomicie sprawdza się nasz zespół Wydziału Wzornictwa i Architektury Wnętrz jeśli chodzi o wystrój szpitali dla dzieci. Mamy konkretne realizacje – szpital im. Mikołaja Kopernika, Ośrodek Pediatryczny im. Janusza Korczaka w Łodzi czy Instytut Centrum Zdrowia Matki Polki – gdzie studenci opracowywali całą koncepcję wystroju wnętrz sal szpitalnych. Te projekty zostały już wdrożone. Są przykłady bardzo specjalistycznych opracowań na potrzeby policji czy wojska. Przypomnę, że dwa lata temu realizowaliśmy strój polowy dla policji. W tej chwili będziemy projektować zestaw reprezentacyjny na Expo 2017 w Astanie, stolicy Kazachstanu. Łódź będzie się tam prezentowała w strojach zaprojektowanych przez naszych studentów. Ostatnio firma produkująca meble zamówiła u nas zestaw dla dzieci. Firma, która projektuje armaturę łazienkową, systematycznie ogłasza u nas konkursy i te produkty można później zobaczyć w sklepach. Ważną inicjatywą łódzkiej akademii jest utworzenie Akademickiego Centrum Designu, które ma budować relacje pomiędzy dydaktyką a przemysłem i producentami. Aktualnie remontujemy na Księżym Młynie budynek, do którego w 2018 roku przeniesie się siedziba Centrum; powstaną tu m.in. różne sale konferencyjne, warsztaty, ścieżka edukacyjna, galeria. Natomiast dziś Centrum już funkcjonuje i zajmuje się integrowaniem działań dziewięciu wydziałów wzornictwa artystycznych uczelni państwowych w całej Polsce. Powstała rada, do której należą dziekani tych wydziałów i koordynatorzy. W tej chwili aplikujemy o środki unijne na wspólne projekty. Celem nadrzędnym jest promocja młodego polskiego designu. Dość powiedzieć, że na wiosnę 2017 przygotowujemy wielką wystawę na targach meblowych Salone del Mobile w Mediolanie, która będzie promować najmłodszy akademicki design, czyli studentów i świeżo upieczonych absolwentów. To dla nas wydarzenie historyczne, wychodzimy w świat, aby pokazać przedsiębiorcom nasz potencjał i skłonić ich do sięgania po projekty studenckie. Oczywiście to wszystko musi być bardzo wyważone, musimy pamiętać, że studenci realizują obowiązkowy program dydaktyczny i wszelkie takie projekty są jego uzupełnieniem.

Jak przebiegają staże i praktyki studenckie?

Zależy nam szczególnie, aby wysyłać studentów do świetnie wyposażonych fabryk. Byłam na otwarciu nowej fabryki Tubądzin. Pracują w niej moi absolwenci, więc jestem szczęśliwa, że mają do czynienia z najwyższą technologią. W tej chwili mamy dwa wydziały, które są czysto projektowe – Wydział Wzornictwa i Architektury Wnętrz oraz Wydział Tkaniny i Ubioru. W ramach tych wydziałów bardzo zabiegamy, żeby młodzież miała bezpośredni kontakt z realizacjami, wdrożeniami, żeby znała procesy rynkowe. Organizujemy różne wyprawy, aby studenci mogli zobaczyć, jak funkcjonuje współczesny przemysł. W przypadku uczelnianych konkursów, takich jak konkurs im. Władysława Strzemińskiego albo Prime Time, konkurs najlepszych dyplomów ASP, nagrodami są m.in. staże zawodowe. Coraz więcej studentów realizuje w pracowni ubioru dyplomy sponsorowane przez konkretne firmy. Śledząc losy absolwentów zauważamy, że znacząca większość podejmuje pracę zgodną z ukończonym kierunkiem studiów, tylko 10%, ze względu na rozmaite uwarunkowania, wybrało inną drogę. W czasie ankietyzacji informację zwrotną przekazało nam 63% absolwentów, co jest dobrym wynikiem, mogę więc powiedzieć, że mamy dużą skuteczność rynkową.

Czy obecni absolwenci planują głównie podjęcie samodzielnej działalności zawodowej, tworzenie start-upów?

Tak, w większości. W ramach Akademickiego Centrum Designu chcemy stworzyć ścieżkę start-upową, żeby im pomóc na progu kariery. Myślimy o rodzaju rocznych rezydencji, jednak za tym muszą pójść pieniądze, które powinny pochodzić z biznesu. Nasi studenci są bardzo praktycznie przygotowani do życia. Szczególnie w przypadku projektowania graficznego, jeśli mają komputery i legalne oprogramowanie, to przeważnie już na czwartym, piątym roku zarabiają na swoje utrzymanie. Podobnie w przypadku ubioru. Oczywiście te wielkie, spektakularne kariery robią nieliczni, ale rynek i tak natychmiast wchłania projektantów. Zdarza się, że absolwenci zbierają się w grupę dwu, trzyosobową, kupują sprzęt i uruchamiają własną produkcję. Niektórzy zakładają firmy jednoosobowe i rozwijają swoje marki.

Jak radzą sobie na rynku pracy absolwenci kierunków związanych z tzw. sztuką czystą? Czy coraz popularniejsza staje się międzykierunkowa ścieżka kształcenia?

Studenci specjalności grafika artystyczna mają możliwość kształcenia się także w pracowni grafiki projektowej. Tworząc sztukę czystą, będą mogli jednocześnie dorabiać jako projektanci. Niektórzy młodzi, dynamiczni ludzie nieźle radzą sobie jako artyści. Potrafią się odpowiednio zareklamować – często sami projektują sobie strony internetowe. Ostatnio bardzo modne stały się aukcje młodej sztuki, są rekordziści, którzy regularnie biorą w nich udział, ale z pewnością nie jest to łatwy pieniądz. Nie wszyscy mają zmysł biznesowy, czasami podpinają się pod jakąś firmę, która handluje sztuką, albo nawiązują kontakt z domami aukcyjnymi.

Niegdyś wiele przedsiębiorstw zatrudniało plastyków na etacie. Czy obecnie zdarzają się takie oferty?

To właśnie wraca. Były czasy, gdy plastyk na etacie stawał się zbędnym balastem, bo jeździło się za granicę i stamtąd ściągało projekty. Natomiast w tej chwili tworzy się już powoli komórki projektowe, tak jak w Tubądzinie, gdzie wśród sześciu dziewczyn zatrudnionych na etacie, cztery są absolwentkami naszej uczelni. W fabryce dywanu Agnella w Białymstoku cały zespół wyszedł z mojej pracowni. Także firma dywanowa Weltom w Tomaszowie Mazowieckim zatrudnia nasze absolwentki. Mówię akurat o tym obszarze, który znam bezpośrednio. Jest też kwestia decyzji samego projektanta: czy chce pracować na etacie, czy woli zostać freelancerem i indywidualnie kształtować swój obszar współpracy z różnymi klientami. Nasi studenci bardzo szybko się usamodzielniają. Gdy robią dyplom, przeważnie są już gotowi do prowadzenia samodzielnej działalności. Uczelnia oczywiście im pomaga, mamy prężnie działające biuro karier, robimy szkolenia, zapraszamy ekspertów z bardzo różnych obszarów, uczymy, jak przygotować portfolio, jak napisać podanie o pracę, gdzie szukać pieniędzy, jakie są fundusze dla młodych. Staramy się czuwać i na bieżąco wyłapywać takie projekty, które pozwolą naszym absolwentom samodzielnie stanąć na nogi.

W kwietniu 2016 r. w ASP w Łodzi odbyły się I Ogólnopolskie Targi Pracy dla Uczelni Artystycznych. Jakimi specjalnościami najbardziej interesują się pracodawcy?

To była inicjatywa szefowej naszego Biura Karier, mgr Agnieszki Skupińskiej, która zaproponowała, żebyśmy przyprowadzili pracodawców do uczelni. Okazało się, że wiele firm odpowiedziało na zaproszenie i sporo osób już znalazło pracę. Pojawiły się oferty dla projektantów w bardzo różnym zakresie, np. firma zajmująca się przetwarzaniem granitu poszukiwała projektanta, który wprowadzi nowe produkty. Zgłosiły się firmy odzieżowe, firmy działające w zakresie projektowania graficznego czy architektury wnętrz. Naradzamy się obecnie, jak rozszerzyć formułę tych targów.

A jak radzą sobie absolwenci bardziej unikatowych specjalności? Pani pracownia dywanu i gobelinu funkcjonuje od pewnego czasu w formule poszerzonej o projektowanie innowacyjnego obiektu do wnętrz.

Zdecydowałam się poszerzyć formułę w odpowiedzi na obserwowany na rynku trend związany ze wzrastającą popularnością miękkich obiektów do wnętrz. Szeroko pojęta tkanina, rękodzieło stały się modne, wykorzystuje je wielu wybitnych projektantów. Nagle nabrała znaczenia poduszka, która nadaje wnętrzu charakteru. Wprowadziliśmy dywan rękodzielniczy. Dywan był w pracowni od zawsze, ale tkany ręcznie albo realizowany w przemyśle. Wprowadzamy też meble tapicerowane. Powstają przedziwne obiekty, które mają splot, przeplot, obiekty dziane, haftowane czy tkane. Bawimy się technologią, a w przy okazji wpisujemy się w światowe tendencje.

Czy zanikanie wyraźnych granic pomiędzy dyscyplinami jest jakimś znakiem czasu?

Tak. To fantastyczne, że powrócił indywidualizm, że nie mamy już w blokach serii identycznych mebli od parteru aż po dach. Klient jest indywidualistą i chce mieć tę jedyną sztukę zaprojektowaną najlepiej tylko dla niego. Pojawiło się wiele nowych pomysłów na wnętrze, które możemy śledzić poprzez Internet i tysiące czasopism branżowych. Chcemy być inni, oryginalni, wyróżniać się, co sprawia, że krótkie serie, szycie na miarę, działania rękodzielnicze świetnie się rozwijają. Może podobnie było w czasach dzieci-kwiatów, kiedy wszystko same sobie szyłyśmy – chodziłam ubrana jak artystka, ubierałam moje dziecko, bo w sklepach niczego nie można było kupić. Wtedy jednak działały inne motywacje, a dzisiaj są inne. Przez wiele lat pracowałam w przemyśle i wiem, jak bardzo skróciły się serie produkcyjne. Jest bardzo duża rotacja wzorów, coraz to nowe pomysły.

I coraz więcej projektantów.

Tak, są firmy odzieżowe, wielkie marki, które „przerabiają” dziesiątki projektantów rocznie. Proszę zauważyć, jak często zmieniają się kolekcje Zary czy H&M. Kiedyś były kolekcje: wiosna-lato, jesień-zima, w tej chwili prawie co dwa tygodnie pojawia się coś nowego. Stąd rynek mody właściwie bierze każdego, kto ma kwalifikacje i chce projektować.

W przypadku większych serii był epizod współpracy akademii z Biedronką…

Współpraca nadal się rozwija. Początkowo koledzy powątpiewali, mówili, że pauperyzujemy kształcenie, tracimy poziom. Ale okazało się, że rezultaty są fantastyczne. Studenci zmierzyli się z zagadnieniem masowej produkcji, to poszło w kilkadziesiąt tysięcy egzemplarzy i sprzedawało się świetnie. Zaczęliśmy od sukienek sylwestrowych i to był szał, trzeba było nawet doszyć kolejną partię. Teraz po raz kolejny pojawią się bluzki. Uważam, że każde doświadczenie jest dobre, że student powinien zmierzyć się i z pret-á-porter i z haute couture, z sieciową produkcją również. Wtedy zrozumie, na czym ten świat polega i pozna różne potrzeby klienta. Konkursy są ponawiane, mamy kolejne plany. W międzyczasie okazało się, że projektanci o takich nazwiskach jak Paprocki, Brzozowski, Zień także podjęli współpracę z Biedronką, a na przykład Stella McCartney zrobiła kolekcję do H&M.

Odchodząc od tych pragmatycznych zagadnień, czy łódzka ASP planuje włączyć się w obchody 100-lecia awangardy w Polsce?

Gdy dyrektor Jarosław Suchan z Muzeum Sztuki poinformował mnie, że szykuje duży projekt, natychmiast zadeklarowaliśmy nasz udział. Naszym przedstawicielem w komitecie jest prof. Grzegorz Sztabiński. Przygotowujemy się do interesującej wystawy Awangarda Awangardy, której kuratorem będzie pan profesor. Chcemy także przyznać doktorat honoris causa ciekawej osobie, która kojarzy się z awangardą łódzką. Jesteśmy ojcem i matką chrzestną awangardy polskiej, uzurpujemy sobie prawo do tego tytułu i chcemy pokazać, że to wszystko wychodziło od nas, z Łodzi. Na pewno będzie to duże święto. A z lżejszych tematów – zamierzamy w ciągu dwóch lat zbudować przedszkole według projektu Katarzyny Kobro, jako jej żywy pomnik, który też wpisuje się w koncepcję awangardową i bardzo życzliwie jest odbierany przez władze miasta. Mamy teren koło szkoły, dzieciaki będą kształcone przez naszych pedagogów, więc myślę, że miejsce będzie bardzo atrakcyjne. To jest moje kolejne dziecko, bardzo liczę na powodzenie tego projektu.

Rozmawiała Krystyna Matuszewska