Szkoda słów

Ludwik Komorowski

Jubileusz 200-lecia uczczono w Uniwersytecie Warszawskim wielotomową kolekcją drukowanych materiałów. Opracowano z tej okazji pomnikowe Monumenta – w 13 tomach (zapowiadane są i dalsze) przedstawiono własne dzieje, gmachy, rektorów, uczonych i osiągnięcia. W opasłej księdze Nasz uniwersytet zebrano wspomnienia pół setki żyjących jeszcze seniorów, opowiadających o swoich latach w Alma Mater: drobiazgowo o czasach studenckich, rzeczowo o własnych dokonaniach, oględnie o trudach epoki; poszukiwacze refleksji krytycznej będą rozczarowani.

Na samym wierzchołku owego stosu drukowanego papieru znalazłem drobną książeczkę pod enigmatycznym tytułem W punkt (WUW 2016): to zbiór dwustu zapamiętanych przez dwa wieki cytatów postaci uniwersyteckich. Książeczka fenomenalna, esencja przechowanej w uczelni pamięci, świadectwo erudycji i szerokości spojrzenia jej elit, dowód żywego przez wieki ducha uniwersyteckiej misji, którego nie zdołały wygasić historyczne wypadki.

Wizja i misja

Wśród dwustu cytatów w książeczce znajdziemy niejeden, który wypadałoby zadedykować potencjalnym autorom przyszłych uczelnianych regulacji, powstających zapewne w gabinetach uczonych laureatów konkursu Ustawa 2.0. Zanim wyszlifują zbawienne pomysły, niechby poczytali, jak kiedyś umieli i dziś potrafią klarownie myśleć i pięknie mówić ludzie, rozumiejący najgłębszy sens uniwersytetu. Oto najsmakowitsze cytaty z cytatów.

„Wznosi się uniwersytet nad wszystkie inne szkoły (…) i tym nad nimi góruje, że tam się uczniowie na ludzi, tu się ludzie kształcą na mężów, że tam się uczy młodzież, tu się uczoną staje…” (1818).

Wizja uniwersyteckich zadań, jego odmienności od innych edukacyjnych instytucji i misji jego profesorów trwa niezmiennie w murach uczelni.

„Uniwersytety i wyższe uczelnie mają podwójne, nieco sprzeczne pomiędzy sobą zadania. Jedno z nich jest ściśle utylitarne – uczelnie muszą dostarczyć narodowi i państwu dostatecznej liczby fachowców zawodowców (…). Drugie zadanie jest odmienne: uniwersytety i wyższe uczelnie muszą dążyć w pracy swej do tego, aby być antyutylitarnymi, aby być przybytkiem czystej nauki, dążyć do czystej prawdy, nie mając nic do czynienia z utylitarnymi względami. (…) To spełnienie drugiego zadania tworzy dostateczną podstawę i pewność, że i pierwsze będzie należycie wypełnione” (1921).

„– macierzą być winien uniwersytet, nie zaś instytucją biurokratyczną do wydawania dyplomów” (1915).

„Uniwersytet nieposiadający filozofii prawdziwej i swobodnej, jest stonogiem bez głowy, (…) nie jest on właściwym uniwersytetem, ale najwięcej szkołą wyższą albo raczej sklejonym po partacku z kilku szkół wyższych dziwotworem” (1842).

Pouczającego obrazu uniwersyteckiego życia dostarczają uwagi o studentach i nauczaniu w okresach dawnych, jakże podobne do zmartwień, o których dziś bezpłodnie dyskutujemy:

„Uczniowie do Uniwersytetu przybywający tak mało po większej części są usposobieni nie tylko w języku polskim, ale i w porządnym wykładaniu swoich myśli…” (1823).

„…przygotowanie młodzieży do studiów uniwersyteckich jest niedostateczne. Czy to inne cele, jakie sobie stawia szkoła średnia, czy może raczej inne, uproszczone sposoby uczenia się sprawiają, że młody student Uniwersytetu nie ma umiejętności samodzielnej pracy myślowej. (…) Przerażająca wprost bezradność wielu z nich wobec konieczności rozumowania, samodzielnego zdania sprawy z tematu…” (1934).

„Uniwersytet wymaga od was, abyście się nauczyli nie tylko wiedzieć, lecz i myśleć, nie tylko wchłaniać, lecz i tworzyć…” (1935).

„Kto studia uniwersyteckie pojmuje tylko z takiego «praktycznego» punktu widzenia, (…) ten już w kilka lat po ukończeniu uniwersytetu stanie bezradny wobec nastręczających się zagadnień nowych” (1923).

„Stosunek Rady Wydziałowej Uniwersytetu do liczby napływających corocznie kandydatów opierać się zatem musi na dążeniu do przyjęcia takiej liczby studentów, na jaką mogą pozwolić techniczne i osobowe warunki uniwersytetu. (…) jeżeli przyjmowano więcej, niż pozwalały na to siły Uniwersytetu, wynikało to z ogólnej sytuacji…” (1934).

Bogactwo myśli, świadectwo bezradności

W zachwycie nad słowami, nie uszła mojej uwagi intrygująca okoliczność: nie wszystkie uniwersyteckie lata są jednakowo gęsto wśród cytatów reprezentowane. Świadectwem buzującego życia umysłowego uczelni w szczególnych okresach jej ożywienia są błyskotliwe myśli z czasu pionierskiego (1816-31) oraz z dwudziestolecia odrodzonej Polski (1918-39). Epoka 1945-89 jest wśród cytatów obecna śladowo. Prześnione lata? To przecież pół wieku, dwa pokolenia – ćwierć uniwersyteckiej historii, której świadkowie są wśród nas! Nawet z czasów upadku uczelni polskiej, zastąpionej uniwersytetem cesarskim (1857-1915), pozostało w kronikach dwakroć więcej myśli niż z czasów PRL. Wolimy o nich nie pamiętać także w tej najpierwszej polskiej uczelni, choć czynni wówczas stanęli wśród bohaterów obecnego jubileuszu. Czyżby dlatego, że we własnym gronie uczonych nie sposób zaprzeczyć, że właśnie te trudne lata uformowały według obcych wzorów dzisiejszy uniwersytet wraz z całym polskim systemem państwowych szkół wyższych? Dziedzictwa tego ani jawnie przyjąć nie umiemy, ani odrzucić nie jesteśmy zdolni.

Dwie trzecie wszystkich cytowanych myśli pochodzi z lat nam współczesnych, po roku 1989. Ludzie uniwersytetu doskonale wiedzą, jak powinna działać ich uczelnia i w jakim kierunku należy ją zmieniać lub rozwijać.

„(…) nowoczesny uniwersytet” to taki, który nie jest przesadnie nowoczesny, który posługuje się nowymi narzędziami, ale zostawia potężny margines dla sytuacji wyjątkowych oraz ludzkiej ingerencji” (2013).

„Jestem zdecydowanym przeciwnikiem zamkniętych wydziałowych struktur, które uniemożliwiają swobodne poruszanie się studentów pomiędzy wydziałami” (2014).

„Odnoszę wrażenie, że poruszając się w obłędnym kręgu wskaźników, procentów, impaktów i rankingów, niemal wszyscy zapomnieli już, jaki jest cel nauki. Warto zatem przypomnieć, że celem nauki jest po pierwsze, poszukiwanie prawdy o otaczającym nas świecie, (…) a po drugie wykorzystywanie tych poznanych już spraw do odkrywania nowych ich zastosowań. (…) Nie jest natomiast celem nauki publikowanie artykułów, licytowanie się na punkty impaktowe, wskaźniki”… (2012).

„W nauce przeciwnik naszych poglądów jest moim współtowarzyszem na drodze zbliżania się do prawdy, a nie, jak w polityce, przeciwnikiem, którego należy bezwzględnie zniszczyć” (2013).

„Moim zdaniem prowadzenie badań bez dzielenia się ich wynikami jest pozbawione sensu” (2006).

„Nauki humanistyczne nie są łatwiejsze, nauki humanistyczne są inne” (2010).

„Celem powinno być uchronienie niezależności myślenia na uniwersytetach przed szaleństwem pochłonięcia naszych inwencji, sił, energii, zdrowego rozsądku przez anonimową sieć biurokracji” (2014).

„Masowość szkolnictwa wyższego (…) nieuchronnie przekształca uczelnię w fabrykę” (1999).

„Profesor Uniwersytetu musi być całkowicie wolny od podejrzeń, że kieruje się wyłącznie chęcią zysku” (2003).

Bogactwo myśli z lat 1990-2016 dokumentuje tęsknoty ludzi światłych, lecz ich słuszne marzenia dowodzą bezradności w realnej uniwersyteckiej rzeczywistości. Wobec machiny urzędowego systemu stoimy bezwolni, posłusznie wykonując jego dyrektywy. To cena za warunki umożliwiające pielęgnowanie swojej twórczość i zabezpieczenie codziennego bytu. Nie pierwszy to raz w historii:

„Hydra bezmyślnego biurokratyzmu, dławiąca całe państwo, nie ominęła i Uniwersytetu” (1931).

Brzemię regulacji

Lecz pamiętajmy, to Warszawa! To w stolicy właśnie, w zgromadzeniach uczonych umysłów powstawały kiedyś i powstają dziś kolejne papierowe regulacje. W imieniu anonimowych autorów ogłaszają je politycy jak zbawienne recepty. Po czasie rozumiemy, że zmieniły one jedynie rodzaj uciążliwych kajdan, które nosimy co dnia. Za rok czy dwa poznamy najnowsze prawne wynalazki, które będą wyklinać nasi następcy, bowiem nie jakość ani ilość paragrafów decyduje o losach uczelni. Praprzyczyna uniwersyteckich problemów to powszechna (w uczelni i poza jej murami) akceptacja absurdalnej idei, że bez drobiazgowych przepisów uniwersytet funkcjonować nie byłby w stanie. Inaczej niż swobodne w swoich działaniach samorządy lokalne, inaczej niż uwolnione w pierwszych latach przemian organizmy finansowe i gospodarcze – im wystarcza unormowanie celów, jakim służą. Inaczej także, niż znane nam w innych krajach uczelnie, które rządząc się same, osiągają wyżyny. Rozumiemy to doskonale – to na terenie UW wybrzmiał ongi pogląd, że uczelni tej rangi żadne urzędy nie są potrzebne (do księgi cytatów nie trafił). Jednak na co dzień, na przekór własnej wiedzy, uznajemy konieczność poddawania uniwersytetu narzucanym regulacjom z fałszywą wiarą, że po raz kolejny urzędnik za wysokim biurkiem, choćby i w profesorskiej todze, lepiej rozumie potrzeby akademickiej społeczności od zgromadzenia własnych profesorów.

Tempora mutantur. Gdy obcy władca fundował wymarzony uniwersytet w Warszawie, uniwersytecka swoboda miała w Polsce tradycję od czterech wieków, więc profesor i pierwszy rektor nowego uniwersytetu miał odwagę głosić:

„Uniwersytet nie bierze zasad od nikogo, sam je dla siebie i dla drugich wyszukuje, nie ufa żadnym, nawet i własnym, nawet powszechnie przyjętym, niczemu nie dowierza, wszystko roztrząsa, sprawdza i sprawdzone jeszcze drugim do sprawdzenia oddaje” (1818).

A gdy z pożogi odradzał się Uniwersytet po raz kolejny, śmiało przypominano panujące w nim zasady:

„Pracownik naukowy to taki człowiek, do którego zawodowych obowiązków należy brak posłuszeństwa w myśleniu. Na tym polega jego służba społeczna, aby pełniąc swe zawodowe czynności, nie był w myśleniu posłusznym. Pod tym względem nie wolno mu być posłusznym ani synodowi, ani komitetowi, ani ministrowi, ani cesarzowi, ani Panu Bogu” (1947).

I dziś wątła pamięć o tych zasadach tli się jeszcze, choć do działania nikogo nie porywa:

„W uniwersytecie z prawdziwego zdarzenia muszę mieć prawo do prowadzenia zajęć tak, jak ja uważam za słuszne, według mojego uznania profesorskiego” (2010).

Niespełniona tęsknota za uniwersytetem prawdziwym, wolnym, niepoddanym politycznej woli przelotnej władzy nie uszła uwagi czeskiego intelektualisty, odbierającego w Warszawie zasłużone honory, skoro uznał za stosowne wypowiedzieć z tej okazji wyważone słowa:

„Stawiam sobie pytanie, czy dzisiaj, kiedy żyjemy w wolnych, demokratycznych warunkach, jest przeciwko czemu się opierać, przeciwko czemu walczyć? Mam wrażenie, że jest” (2004).

Sekret doskonałości

Szkoda tych słów, szkoda tak wielu pouczających myśli. Wydają się niepotrzebne, jak jubileuszowy bukiet, który zwiędnie, gdy zgasną światła fety. Trwamy w zadufaniu, że mocą własnej wyobraźni i prawnych narzędzi narzucimy w końcu uczelniom system, który wymusi na każdej (!) wychowanie najlepszych w świecie uczonych i wygeneruje dzieła, które rozsławią ich imiona. Lecz drogi do korzeni, które jubileusz pięknie przypomniał, nie znajdziemy błądząc po zakamarkach prawnych regulacji, zatroskani o własne sprawy, które zabezpieczyć mają krzykliwe hasła równości:

„System uniwersyteckiej przyszłości to system nierówności, w którym przydział autonomii i środków do jej realizacji odpowiadać musi nierównej zdolności do takich działań” (2010).

Wsłuchując się w echa przeszłości, przynajmniej my sami w uczelniach powinniśmy przyznać, że tracimy czas i siły, akceptując regulowanie tego, co powinno płynąć swobodnie, ograniczanie tych, którzy wiedzą najlepiej, złudne motywowanie innych, których trud uniwersytecki przerasta – wszystko w celu budowania własnej pozycji, podnoszenia rangi instytucji, zabezpieczenia bytu z nadzieją na bogactwo i sławę.

Tymczasem w głębi ducha rozumiemy bez ochyby, gdzie kryje się sekret doskonałości: ta nie będzie dziełem ustaw, lecz ludzkich umysłów. Jakich dziś wykształcimy studentów, tacy jutro będą profesorowie i ich dzieła. O zmartwychwstałej na chwilę warszawskiej uczelni napisał jej student i późniejszy noblista słowa, które były nagrodą dla przeszłych, lecz są dziś pouczającą wskazówką i dla przyszłych uczonych każdego polskiego uniwersytetu:

„Krótkie było istnienie naszej szkoły, ale śmiało można powiedzieć, że mało który w świecie uniwersytet mógł się pochlubić takim stosunkiem przewodników do młodzieży. (…) mieliśmy głębokie poczucie jedności naszych celów i ideałów (…) Tkwiła w nas nieograniczona w was ufność… Kształciliście rozumy, ale kształciliście także i charaktery. Wasza główna zasługa to ten ogromny zastęp cichych pracowników, którzy (…) pracując uporczywie, lubo bez rozgłosu i sławy – ni dla chleba, ni dla żadnych innych korzyści nie sprzeniewierzyli się duszy powszechnej” (1903).

Prof. dr hab. Ludwik Komorowski , Zakład Chemii Fizycznej i Kwantowej, Wydział Chemiczny Politechniki Wrocławskiej