Symfonia na intelekt i klawisze

Joanna Kosmalska

Jeszcze większe powody do zadowolenia może mieć Wydział Matematyki, Informatyki i Mechaniki. W 2015 roku pierwszy w Polsce grant z matematyki otrzymał dr Piotr Nowak, który pracuje zarówno w Instytucie Matematyki PAN, jak i na Wydziale Matematyki UW. Gdyby jeszcze bardziej zawęzić pole, to „największym wygranym” jest Instytut Informatyki. Wprawdzie, jak mówi jego dyrektor, prof. Damian Niwiński, podział na instytuty ma charakter administracyjny i wewnętrznych barier nie ma, ale… faktem jest, że pięciu pracowników naukowych instytutu otrzymało granty ERC.

Zacznijmy od swoistej buchalterii. W 2007 roku starting grant otrzymał jako pierwszy prof. Stefan Dziembowski, dwa lata później prof. Michał Bojańczyk, który w 2015 roku uzyskał także drugi Consolidator grant. W 2010 roku grant przypadł prof. Piotrowi Sankowskiemu, który rok temu uzyskał także drugi Proof of Concept. W tym samym roku starting grant dostał dr Marek Cygan, a w obecnym dr Marcin Pilipczuk. Razem siedem.

Bitwa o indeks

Wprawdzie polska informatyka rozwija się od lat 60. ubiegłego wieku, ale „modna” stała się dopiero w latach 90. Pokolenie wychowane już na komputerach (na dodatek mieliśmy wyż demograficzny) trafiło najpierw do szkół , a potem na uczelnie. Nieprzypadkowo Olimpiada Informatyczna powstała z inicjatywy Instytutu Informatyki Uniwersytetu Wrocławskiego w 1993 roku. Laureaci oraz uczniowie, którym w tych rozgrywkach udało się dojść wysoko, trafiali potem na wydziały uczelni. W tym także na WMIiM. Były to jeszcze czasy egzaminów wstępnych i, jak wspomina prof. Niwiński, zgłaszało się po ośmiu kandydatów na jedno miejsce.

– Udało nam się wówczas przyciągnąć najlepszych, najzdolniejszych, a ponieważ część z nich była zainteresowana pracą naukową… – zawiesza głos prof. Niwiński.

To częściowo odpowiedz na pytanie o źródło sukcesów pracowników instytutu. Najlepszych można bowiem zniechęcić, nie wykorzystać ich potencjału, zmarnować.

Tylko pierwsza liga

Zaczęliśmy historycznie nie bez powodu, bowiem to pokolenie informatyków jest jednocześnie piątym już pokoleniem polskiej szkoły matematycznej, która ma na świecie renomę. Gdyby spojrzeć na życiorysy naukowe wielu starszych pracowników wydziału, to układa się swoista genealogia. Był uczniem X, który był z kolei wychowankiem Y, którego uczył Z i tak dalej. To opoka.

– Kiedy zaczynałem w latach 80. – mówi prof. Niwiński – ludzie stąd zawsze byli blisko mainstreamu i tak zostało do dziś. Naszych studentów doktorantów trzeba z nimi zetknąć, aby zawsze byli w nurcie najważniejszych wydarzeń. Czy Mozart na pustyni rozwinąłby swój geniusz? – pyta retorycznie. – Wśród konferencji naukowych, na które jeździmy, jest, jak wszędzie, pewna hierarchia. Bywamy na tych topowych, przedstawiamy wyniki własnych badań i możemy się zetknąć z najważniejszymi dokonaniami w dziedzinie teorii informatyki. Dlatego nasi studenci wiedzą, co się dzieje na świecie. Na to oczywiście pracuje całe środowisko.

– Specjalizujemy się w podstawach informatyki, nie próbujemy grać w drugiej lidze dziedzin, które się uprawia gdzie indziej, tylko koncentrujmy się na jednej i w niej chcemy grać w pierwszej lidze dodaje prof. Stefan Dziembowski.

Chciałoby się w tym miejscu powiedzieć: i kto to mówi? Autor tych słów po studiach w Polsce wyjechał do Danii, tam robił doktorat w dziedzinie, która wówczas na UW nie była rozwijana, czyli kryptografii. Celem jego badań z obszaru kryptografii, na które otrzymał grant ERC, było opracowanie systemów odpornych na ataki, których jeszcze nie wymyślono lub które nie są znane, a jedynie potencjalnie mogą być wymyślone w przyszłości.

– Mamy urządzenie kryptograficzne, może nim być telefon i może się zdarzyć tak, że jakaś tajna informacja wycieka na zewnątrz, np. w trakcie trwającego mikrosekundy poboru mocy. Moje badania dotyczyły konstruowania urządzeń bezpiecznych z punktu widzenia wycieku informacji, czyli aby to, co „wyciekło”, było bezużyteczne dla przeciwnika. Zajmowaliśmy się także atakami aktywnymi, czyli takimi, w których przeciwnik dostaje się do urządzenia i dokonuje w nim korzystnych dla siebie zmian. Przed nimi także można uchronić urządzenia kryptograficzne. Algorytmy, które opracowujemy, można implementować do urządzeń. Nasze prace są teoretyczne, to dopiero początek wyjaśnia prof. Dziembowski.

Konkursy, konkursy, konkursy

Najważniejszy jest niewątpliwie ACM International Collegiate Programming Contest, czyli Akademickie Mistrzostwa Świata w Programowaniu Zespołowym. – To konkurs ogólnoświatowy – mówi prof. Niwiński. – Startują w nim trzyosobowe drużyny. Najpierw są eliminacje krajowe, potem regionalne, w naszym przypadku to region Europy Środkowej, dopiero na końcu ogólnoświatowe. Plasujemy się od lat w czołówce. Wygrywamy dwa pierwsze etapy i dochodzimy do finału. Dwa razy zdobyliśmy złoty medal, raz srebrny, a zadania do rozwiązanie nie są trywialne.

Nie jest to, jak sądzą niektórzy, konkurs szybkości stukania w klawisze.

Corocznie, poczynając od 2003 roku, odbywa się organizowany przez Google konkurs programistyczny Google Jame Code, polegający na rozwiązywaniu problemów algorytmicznych. Początkowo miał on wyłaniać kandydatów do pracy w tej firmie. Wygrywali go także studenci tego wydziału: w 2005 roku Marek Cygan, ten sam, który otrzymał grant ERC, w 2012 Jakub Pachocki (zajął trzecie miejsce). Wraz z Tomaszem Czajką znalazł się także w gronie finalistów innego konkursu programistycznego TopCoder. W tym konkursie Polacy należą do czołówki zawodników w kategorii algorithm. Największe sukcesy odniósł Tomasz Czajka, który wygrał zawody TopCoder Open w latach 2003, 2004 i 2008 oraz TopCoder Collegiate Challenge w 2004 roku. W roku 2005 zawody TopCoder Open w kategorii algorithm wygrał Eryk Kopczyński. To obecnie pracownik Instytutu Informatyki UW.

Kolejny międzynarodowy konkurs to Facebook Hacker Cup, prowadzony i administrowany przez Facebook. Należy w określonym czasie rozwiązać zestaw problemów algorytmicznych. Zawodnicy mogą użyć dowolnego języka programowania i środowiska programistycznego w celu uzyskania ich rozwiązania. Drugie miejsce w 2012 i w 2014 zajął w nim Tomasz Czajka, a w 2013 Jakub Pachocki.

Szybko czy dobrze?

Przyczyną sukcesów, publikacji, wygranych w konkursach jest dominujące tutaj nastawienie: jeśli już coś robisz, to tak, by cię zauważyli na świecie. Zaraża się nim także i studentów. Po prostu, jak to ocenia prof. Dziembowski: – Nie przejmujemy się tutaj ministerialnymi rankingami. Tym, co moim zdaniem zabija polską naukę, jest obsesja zbierania punktów. U nas tego nie ma.

A wydział ma świetne wyniki i kategorię A+. Może jednak dlatego, że sukces jest postrzegany nie poprzez to, co w kraju, ale co na świecie.

– Wydział, Instytut ma wysoki wskaźnik cytowań w czasopismach z listy filadelfijskiej – dodaje prof. Niwiński.

– Istotne jest jednak nie tylko to, ile razy cytowana jest jakaś praca, ale jak – mówi prof. Dziembowski. – Ten temat był poruszany w… i tu następuje lista iluś prac – to nie znaczy wiele, ale jeśli człowiek jest cytowany z imienia i nazwiska w abstrakcie, z informacja, że nawiązuje się… kontynuuje jego prace, to zupełnie co innego. Istotne jest także, kto cytuje. Jeśli jakiś uczony ma wiele cytowań, lecz tylko w Polsce… Ważniejsze jest jedno, ale za to profesora z MIT.

Dlatego ich zdaniem liczba cytowań nie jest adekwatnym miernikiem oceny. Trzeba zwracać uwagę na ich kontekst, a to raczej umyka. – Jeśli chcielibyśmy podwyższać poziom polskiej nauki, to pierwszym krokiem winna być rezygnacja z oceny parametrycznej opartej na punktach i wprowadzenie oceny eksperckiej – mówi prof. Dziembowski.

Istnieje życie poza Banacha 2

Wróćmy jednak do poszukiwań przyczyny sukcesu instytutu. Jak każdą jednostkę tworzą go ludzie. Prof. Dziembowski, który miał okazje pracować w różnych ośrodkach naukowych, m.in., w Danii czy we Włoszech, mówi o osobowości i charakterze wzajemnych kontaktów.

Prof. Niwiński dodaje, że dystans nie jest sztuczny, budowany na stanowiskach, lecz na osiągnięciach, a stosunki raczej koleżeńskie. Nie narzuca się magistrantom czy doktorantom tematów tylko dlatego, że są w nurcie prac promotora, lecz pozostawia się im swobodę wyboru i oferuje pomoc.

– Profesorowie nie są też z marszu współautorami prac, jeśli nie uczestniczyli w ich powstawaniu – dodaje prof. Dziembowski.

Genius loci? Na dodatek na tym wydziale, w tym instytucie trwa nieprzerwana burza mózgów. Prof. Niwiński wspomina, że kiedyś na jednym z korytarzy wydziału długo wisiała kartka z napisem „Uwaga! Istnieje życie poza Banacha 2” (przy ulicy Banacha 2 mieści się Wydział Matematyki, Informatyki i Mechaniki UW).

Studenci mają swoją własną stronę – niekontrolowaną przez wydział – na której oceniają pracowników. Jasne, że jest czytana przez tych ostatnich. Przyznają, że wiele opinii jest pozytywnych, bywają entuzjastyczne, ale też i krytyczne. Np. że wykładowca poświęca więcej czasu najzdolniejszym i do nich zdaje się mówić, a na innych niemal nie zwraca uwagi. Gdybyż tylko takie zastrzeżenia mieli studenci do swoich wykładowców na innych uczelniach.

Raczej należy sądzić, że jednych i drugich łączy wspólna pasja.

– Muszę dbać o mich studentów – mówi prof. Dziembowski – bo oni mają mnóstwo innych możliwości w życiu. Warunki na rynku są takie, że ludzie robią doktoraty dla przyjemności. W każdej chwili mogą odejść i zarabiając dwa razy tyle robić ciekawe projekty dla jakiś firm.

Samonapędzający się mechanizm

Na wydziale, w instytucie jest dobrobyt. – Naukowcy tego wydziału uczestniczą w największej liczbie projektów finansowanych z UE. To również dzięki ich staraniom intensywnie rozwijają się badania interdyscyplinarne z zakresu matematyki finansowej oraz biologii obliczeniowej – czytamy na stronie wydziału.

Granty przyciągają granty, to samonapędzający się mechanizm. Tym bardziej że prowadzący je mogą się zając nauką, mając zwolnienia z dydaktyki. To oczywiście nie oznacza, że w ogóle się nią nie zajmują, ale w zakresie dużo mniejszym. Prof. Dziembowski poświęca na nią obecnie ok. 20% swojego czasu, ale – jak sam mówi – zapracował sobie na to. Z grantów uczeni płacą studentom i doktorantom. Ci ostatni mogą otrzymywać od 3,5 do 4,5 tys. zł netto miesięcznie. Wprawdzie to znacznie mniej niż każdy z nich zarobiłby w firmie komercyjnej na zewnątrz, ale pozwala zająć się nauką. 