Niezakłócone warstwy
Czy zainteresowanie archeologią było iluminacją?
Nie, było wypadkową moich przeróżnych zainteresowań – historią, geografią, sztuką, podróżami, językami obcymi, których się uczyłem. Było to w czasie wielkiej ofensywy naukowej profesora Michałowskiego. Freski z Faras eksponowane w Warszawie to jedyny zabytek, jaki stawia nasze Muzeum Narodowe w skali światowej. Podczas studiów, bardzo ciekawych, zdałem sobie sprawę, że w zawodzie archeologa nie znajdę pracy. Wobec tego zacząłem drugie studia, a że jestem wielkim fascynatem kultury francuskiej – literatury, piosenki – była to romanistyka, z myślą, że będę tłumaczem literatury. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, gdy skończyłem archeologię, natychmiast po magisterium prof. Michałowski zaproponował mi staż asystencki, z czego się ucieszyłem, nie przerywając jednak studiów romanistycznych. Zrobiłem to po roku, otrzymawszy dziewięciomiesięczne stypendium wymienne (pomiędzy rządem polskim i egipskim) i wyjechałam do Egiptu. To się powtórzyło drugi raz, a potem Polska nawiązała stosunki dyplomatyczne z Niemcami Zachodnimi i zaczęto się zastanawiać, w jakich dziedzinach możemy współpracować. My archeolodzy mieliśmy bliskie kontakty z biblioteką zachodnioniemieckiego instytutu archeologicznego w Kairze. Ponieważ byłem jedynym na roku okazem znającym język niemiecki, z liceum w Jaśle, profesor powiedział: „Pojedziesz pracować z niemiecką misją archeologiczną w Egipcie”. Broniłem się, bo perspektywa przebywania z Niemcami dzień i noc przez dwa miesiące i rozmawiania tylko po niemiecku wydawała mi się straszna. W końcu się zgodziłem.
Nie było strasznie?
Było fantastycznie! Rzadko miałem tak dobrą atmosferę na wykopaliskach jak wtedy, w świątyni faraona Seti I. Po pierwszym sezonie dostałem propozycję stypendium Fundacji Humboldta, którego otrzymanie było czymś wyjątkowym, jako że dostawali je w Polsce członkowie partii albo ludzie przez PZPR dobrze widziani, do których nie należałem. Niemcy to załatwili szybko i wyjechałem na dwa lata. Wcześniej, przyjeżdżając z Egiptu do Warszawy, zrobiłem doktorat – nie dlatego, że zależało mi akurat wtedy na stopniu doktora, ale dlatego, że miałem pasjonujący temat, rzecz zupełnie nietkniętą: portret królewski w płaskorzeźbie z czasów Nowego Państwa. Opublikowałem tę pracę w Polsce, po francusku. W Niemczech zająłem się pracą habilitacyjną – też fascynujący temat: heliopolitański bóg Atum, do którego większość źródeł nie była nigdy publikowana. Habilitację zrobiłem na Uniwersytecie Jagiellońskim w roku 1975. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że trzeba dać spokój z romanistyką. Wróciłem do Polski, profesor znalazł dla mnie pracę w Akademii i tak jest do dzisiaj.
Ile wiedzy historycznej potrzeba, żeby zacząć wykopaliska z nadzieją na owoce?
Nie da się tego zamknąć w jakichś granicach. Trzeba się uczyć do końca życia. Po zamknięciu jednego tematu i opublikowaniu wyników zaczyna się uczyć od zera. Kiedy ja po studiach pojechałem do Egiptu, poszedłem zaraz do francuskiego Instytutu Archeologii Orientalnej, którego zalążki sięgają czasów napoleońskich, a formalnie powstał w pierwszej połowie XIX wieku. Wszedłem do biblioteki i nogi się pode mną ugięły. Ogrom publikacji, o których nie mieliśmy pojęcia. U nas archeologię śródziemnomorską zapoczątkował prof. Michałowski, z wykształcenia filozof i romanista, w połowie lat trzydziestych XX wieku i niewiele zdążył zrobić do wybuchu wojny. Stanąwszy przed mnóstwem tych książek, o których się nawet nie słyszało, trzeba było sobie zadać pytanie: co mnie właściwie najbardziej interesuje, wybrać jakiś temat i do tego tematu zbierać literaturę. I czytać, a jak się czyta, to zyskuje się wiedzę także z okolic wybranego tematu i ona się rozrasta w sposób niespodziewany.
Jak pan wybierał swój temat?
W Muzeum Narodowym w Warszawie znajdowała się niewielka płytka kamienna ze szkicem artysty, który chciał albo namalować, albo wyrzeźbić jakiegoś faraona, którego imię, niestety, nie było wypisane. To był jeden z zabytków, jakimi zajmowałem się w pracy magisterskiej (Modele rzeźbiarskie okresu ptolemejskiego w Egipcie ). Nie rozgryzłem zagadki, kim był ten naszkicowany faraon ani kiedy panował. Pojechałem do Egiptu i na pierwsze Boże Narodzenie udałem się do Luxoru, a tam na spacer wśród tysięcy grobowców, między innymi synów królewskich. Wchodzę do pierwszego z nich i widzę… mój portret! Na kamiennej tabliczce w Warszawie był szkic głowy jednego z kilku synów Ramzesa III. To było niesamowite. Postanowiłem napisać artykuł.
Ile wiedzy, a ile archeologicznej, czy szerzej: naukowej intuicji potrzeba, żeby skojarzyć od razu te dwa wizerunki?
Nie potrafię podać proporcji. To się wiąże ze stanem zachowania źródeł, ale żadne źródła, ani pisane, ani wizerunki, nie są wystarczającą podstawą do datowania zabytków. Okazało się, że to jest bardzo szeroki temat, że brakuje kryteriów – ikonograficznych, stylistycznych – do datowania przedstawień faraonów tzw. Młodego Państwa (druga połowa drugiego tysiąclecia p.n.e.), jakich najwięcej jest w Luksorze. Pomyślałem, po co pisać niewielki artykuł, skoro z tych zabytków prawie nic nie zostało opublikowane. To jest temat na pracę doktorską! Gdybym tego tematu nie znalazł, kto wie, czy nie rzuciłbym archeologii. Jestem hedonistą intelektualnym i nie zajmę się czymś, co mnie mocno nie zafascynuje. Wiedziałem na pewno, że w archeologii chcę się zajmować sztuką.
W takim razie spytam, ile wiedzy o sztuce do tego potrzeba?
Ogromnie dużo. Polskiej archeologii śródziemnomorskiej inni archeolodzy czy prahistorycy zarzucali, że właściwie to ona jest historią sztuki.
Czy to wynikało z charakteru odkrywanych zabytków?
Po części, ale przede wszystkim stąd, że takie były zainteresowania prof. Michałowskiego. Miałem więc przygotowanie w tym zakresie wyniesione ze studiów. Profesor także bardzo troszczył się o to, żeby część odkrywanych dzieł sztuki trafiała do Polski, na mocy umów międzynarodowych.
A czy rozpoczynając samodzielną pracę naukową znał pan dobrze dzieje Egiptu?
Na pewno nie dość dobrze, ale wystarczająco, żeby zacząć wykopaliska. Ciągle tę wiedzę pogłębiałem – ona jest absolutnie niezbędna. Przypomnę, że właściwe zręby historii starożytnego Egiptu powstały w drugiej połowie XIX wieku. Owocem tego jest Faraon Prusa, praca po części naukowa, zawierająca cytaty z tekstów egipskich (przytaczane za tłumaczeniem francuskim). Ta historia ma luki, np. nie uwzględnia najstarszych faraonów, tzw. Dynastii 0, ponieważ nie było ich w zachowanych źródłach pisanych. Zaledwie dwadzieścia lat temu Niemcy „dokopali” pewne grobowce w Abydos i okazało się, że była taka najstarsza dynastia. Historia Egiptu, która w szczegółach się zmienia w miarę badań, była znana już Grekom, poczynając od Herodota, uważanego za ojca historii, który w połowie piątego wieku p.n.e. wędrował po Egipcie i zapisywał swoje obserwacje i doświadczenia.
Bliskie relacje między historią i archeologią, zwłaszcza w przypadku archeologii polskiej, wydają się czymś nowym.
Między historią i archeologią śródziemnomorską, ale także polską, istnieje absolutne iunctim. Archeologia dostarcza nowych źródeł do pisania historii.
Czy w historii Egiptu odkrycia archeologiczne wniosły coś przełomowego, odmieniły zasadniczo jakieś przekonania?
Oczywiście! Przede wszystkim, jeśli uznamy, że źródłem do poznania przeszłości są teksty (tak uważa wielu historyków), to trzeba powiedzieć, że niemal wszystkie teksty dotyczące starożytnego Egiptu, czy to zapisane na papirusach, czy wyżłobione w kamieniu, pochodzą z odkryć archeologicznych. Niestety, większości z nich dokonano w czasach, kiedy metody archeologiczne jeszcze nie były rozwinięte i np. nie odnotowano kontekstu geograficznego znalezienia jakiegoś papirusu, a okazuje się, że ten kontekst dla zrozumienia treści jest zupełnie podstawowy. Pamiętajmy, że archeologia bada również czasy, kiedy jeszcze nie było pisma. W przypadku polskiej archeologii to jest bardzo długi okres, zwany prahistorią, co już mówi o związku z historią. Jeśli wyłączymy prahistorię, to archeologia śródziemnomorska interesuje się dopiero okresem od pojawienia się pisma, czyli od przełomu czwartego i trzeciego tysiąclecia p.n.e. Byłoby dramatycznym anachronizmem, gdyby ktoś chciał historię i archeologię rozdzielić.
Które z licznych pana odkryć jest panu najbliższe?
Wielu ludzi myśli, że to Sakkara, dlatego, że odkrycia są sensacyjne, szczególnie dla osób spoza środowiska, no i opisałem je w ostatniej książce W cieniu Dżesera . One wniosły niesłychanie dużo do historii schyłkowego okresu Starego Państwa, a mimo to uważam, że najważniejsze naukowo były moje odkrycia w Tell Atrib, w delcie Nilu. To było bardzo ważne miasto, które niestety podzieliło los większości miast na tym terenie. Już w starożytności zostało częściowo zburzone przez wojska, które ciągle tamtędy przeciągały, w tym wojska Aleksandra Wielkiego. Wilgotny klimat delty Nilu, z mnóstwem odnóg, na które rzeka się rozgałęzia, nie sprzyjał zachowaniu zabytków, nie zachowały się tam zupełnie papirusy. Świadectwa wyryte w kamieniu mówią o przodującej roli – społecznej, kulturalnej – tamtejszych miast. Na ich miejscu w XIX wieku powstawały duże ośrodki przemysłowe. Wiedziano, że pewne typy zabytków się tam nie zachowały, w związku z czym archeologia naukowa zjawiła się w delcie Nilu późno, mniej więcej pół wieku temu.
Polscy archeolodzy, pod kierunkiem pana profesora, przybyli tam, jak rozumiem, zaraz po rozpoczęciu badań i dokonali ważnych odkryć.
Dla mnie, jak powiedziałem, najważniejszych. Udało się nam odsłonić rzecz zupełnie nieprawdopodobną i w delcie Nilu bardzo rzadko spotykaną, a mianowicie kolejne warstwy archeologiczne w postaci niezakłóconej. Te warstwy prawie zawsze są przemieszane z powodu wykopów przy kolejnych budowach, co sprawia, że zabytki znajdują się poza swoją oryginalną warstwą. Mieliśmy szczęście, ale i zasługę, że zauważyliśmy te niezakłócone warstwy, docenili ich wartość i podjęli badania. Nasze szczęście polegało też na tym, że zawierały one mnóstwo materiału datującego – monety, stemple oraz inskrypcje na imadłach amfor importowanych do Egiptu z całego wybrzeża Morza Śródziemnego. Mogliśmy z niespotykaną wcześniej w wykopaliskach dokładnością określić wiek poszczególnych warstw. Zawierały one rzeczy zgoła niebanalne – warsztaty rzemieślników greckich i egipskich, którzy osiedli tam w okresie przemarszu wojsk Aleksandra Wielkiego. Dzięki tym wykopaliskom mogliśmy bardzo dokładnie wydatować pewne typy zabytków, które są w muzeach całego świata, a które wcześniej datowano tylko na podstawie kryteriów stylistycznych, a nie stratygraficznych. Na przykład niektóre terakoty uważano za pochodzące z V wieku n.e., my udowodniliśmy, że są z III wieku p.n.e. 800 lat różnicy! Po naszych publikacjach zmieniano tabliczki z podpisami. Kiedy miałem wykład w British Museum, dowiedziałem się, że zrobiono to w ciągu jednej nocy.
Mogę sobie wyobrazić satysfakcję i radość z takiego odkrycia, ale myślę, że te w Sakkarze, opisane w książce, dostarczają podobnych doznań.
Może nie trzeba stopniować. Wykopaliska w Sakkarze rozpoczęliśmy w 1987 roku, stwierdziwszy ze smutkiem, że nie mamy w naszym profilu naukowym pewnej zasadniczej części historii Egiptu, mianowicie okresu od pierwszych faraonów aż do początku Nowego Państwa – półtora tysiąca lat. Istniała zatem naturalna potrzeba wprowadzenia tego okresu do naszych badań. Szukając miejsca na wykopaliska – od piramid w Gizie aż do Sakkary (30 km) – stanęliśmy w pewnej chwili po zachodniej stronie najstarszej piramidy, piramidy Dżesera, za którą rozciąga się pustynia. Powiedziałem kolegom: Tu będziemy kopać. Nikt z archeologów nie wyobrażał sobie, że w tym miejscu może być coś ważnego, przypuszczano, że był tam śmietnik albo jakiś kamieniołom. Kamieniołom, owszem był, czerpano stamtąd materiał do budowy piramidy. 200 lat później, w czasach VI dynastii, zmieniono to miejsce w nekropolę najwyższych dostojników. Wykuto przepiękne grobowce z zachowaną do dzisiaj polichromią. Są one, po pierwsze, wybitnymi dziełami sztuki, a także istotnym źródłem historycznym. Teksty i przedstawienia tam wykute mówią bardzo wiele o okresie, kiedy Egipt – po raz pierwszy w swojej historii – zaczął się chylić ku upadkowi.
Co panu kazało wybrać właśnie to miejsce? Nie to chyba, że nikt tam nie kopał?
Oczywiście, że nie to. Stojąc po zachodniej stronie pierwszej, najstarszej piramidy na świecie, uświadomiłem sobie, że przecież w starożytnym Egipcie zachód to była kraina zmarłych. A dobrze pamiętałem, że ta piramida była dla Egipcjan miejscem świętym, przede wszystkim ze względu na to, że wybudował ją legendarny Imhotep, czczony później jako bóg przez stulecia. Byłem więc przekonany, że po zachodniej stronie muszą być pochowani nie byle jacy zmarli.
Można się dziwić, że nikomu wcześniej nie przyszło to do głowy.
Wejście na teren otaczający piramidę Dżesera – duży prostokąt – znajdowało się po stronie wschodniej, a prowadziła doń rampa sięgająca w dół aż do Nilu, ze świątyniami po drodze. Tę stronę uważano za ważną i kryjącą zabytki. Nie wątpię, że archeolodzy zainteresowaliby się kiedyś także przeciwległą stroną piramidy, ale myśmy byli pierwsi. Trzeba powiedzieć, że w Sakkarze kopano od dawna, od średniowiecza. To było bardzo atrakcyjne miejsce. Wiedziano, że tam w katakumbach są mumie różnego rodzaju świętych ptaków, a także mumie ludzkie. Podczas wojen krzyżowych, kiedy zaczęto wierzyć, że proszek z mumii jest panaceum na wszelkie choroby, rozwinął się handel mumiami, no i wykopywano je. W Anglii proszkiem z mumii nawożono ogrody. To wszystko nie miało nic wspólnego z nauką.
Jak zaczęła się archeologia naukowa?
W 1850 roku Francuz Auguste Marriette pojechał na zlecenie jednego z archiwów do Egiptu, żeby szukać manuskryptów w języku koptyjskim. Wybrał się konno na wycieczkę w okolice najstarszej piramidy i zobaczył wystającą z piasku głowę sfinksa. Przypomniał sobie z geografii Strabona (młodzi ludzie czytali wtedy takie dzieła) opis alei sfinksów w miejscowości Sakkara. Zaangażował robotników, zaczęli odkopywać i okazało się, że sfinksy prowadzą do słynnego (później) serapeum memfickiego, tj. ogromnych galerii podziemnych, miejsca pochówku świętych byków. Niejako przy okazji w bliskim sąsiedztwie Mariette odkrył jeszcze fascynujący zabytek, mało dotąd zinterpretowany, który nazwał hemicyklem ptolemejskim. Jest to podkowiasty postument, na którym stoją ponadnaturalnej wielkości rzeźby największych greckich filozofów, poetów, historyków oraz niestety bardzo źle zachowane głowy królewskie, najprawdopodobniej należące do Ptolemeuszów. Pomnik upamiętniający jakiegoś wielkiego Greka czy Macedończyka między piramidą Dżesera a serapeum najprawdopodobniej był pomnikiem grobowym Aleksandra Wielkiego. Dramatyczne pośmiertne losy tego władcy zawierają zagadki, wersje historyków różnią się od siebie. Prowizorycznego pochówku, po którym jego mumia spoczywała w Sakkarze, dokonano, moim zdaniem, w jednym z prastarych, olbrzymich grobowców, zbudowanych dwa i pół tysiąca lat wcześniej, które w czasach Aleksandra Wielkiego stały puste. Pośredniego dowodu na to dostarczyła stratygrafia tej nekropoli. Mianowicie, na samym dnie, w skale, są grobowce dostojników Starego Państwa, czyli z trzeciego tysiąclecia p.n.e. Później nie ma nic i kilkadziesiąt centymetrów wyżej kolejna nekropola, dużo późniejsza, bo z wczesnego okresu ptolemejskiego – czasy od Aleksandra Wielkiego do słynnej Kleopatry VII, która zamyka dynastię ptolemejską – ogromna, odkryliśmy na niewielkiej jej części 600 pochówków. Jestem przekonany, że niesłychany renesans tej nekropoli, po dwóch tysiącach lat, był zainspirowany grobem Aleksandra, którego Egipcjanie ubóstwiali jako wyzwoliciela spod jarzma perskiego, jako króla i boga. Pragnęli być chowani tam, gdzie – jak mówiły rozmaite przekazy – spoczywał, choćby chwilowo. Inaczej nie można sobie wytłumaczyć fenomenu tego olbrzymiego cmentarzyska w miejscu, gdzie od dwu i pół tysiąca lat nikogo nie chowano.
Czy dużo jest jeszcze do odkrycia w Egipcie?
I w Egipcie, i w Sakkarze jest do odkrycia więcej niż ktokolwiek może sobie wyobrazić. Moje naukowe praprawnuki będą miały co robić. Po zachodniej stronie piramidy Dżesera już pojawiło się kilka misji archeologicznych i każda z nich znajduje bardzo ciekawe rzeczy. Misja japońska kopie w odległości trzech kilometrów od nas w kierunku zachodnim i też trafia na cenne zabytki. Myślę, że w samej Sakkarze można kopać jeszcze przez stulecia, a w całym Egipcie są miejsca, o których nie wiemy, czego można się spodziewać.
Wspaniała perspektywa!
A trzeba wiedzieć, że archeologia wzbogaca się o nowe specjalności i rozwija nowe metody badań. Przed jakichś trzydziestu laty powstała gałąź archeologii, uprawiana głównie w Niemczech, której przedstawiciele podróżują po wioskach wzdłuż Nilu, w stronę pustyni i badają onomastykę. W nazwach wielu wiosek kryje się zarabizowana forma nazwy miasta starożytnego, wywodząca się najczęściej od jakiegoś boga, co pozwala się zorientować, jaki tam był ośrodek, czym zajmowali się mieszkańcy, porównać ze źródłami pisanymi. Odkrycia polskiej misji w Naklun zostały zainspirowane przez Ewę Wipszycką, która w papirusach znalazła nazwę klasztoru, jaki tam był. I ten klasztor został znaleziony. Onomastyka podpowiada mnóstwo miejsc dalszych poszukiwań. Wyobraźnia archeologa musi być nastawiona na łączenie faktów, z których każdy jest informacją fragmentaryczną, a składają się często na zaskakującą, nieprzewidywaną całość. Jeżeli coś jest pod ziemią, to na powierzchni powinniśmy znajdować fragmenty ceramiki z danego okresu, stanowiące kontekst tego, co odkopiemy. Są ludzie, którzy umieją czytać papirusy i tacy, którzy doskonale czytają teren.
Czy archeolog – dobrze wykształcony, z wyobraźnią, o jakiej pan profesor mówi – wie, czego szuka?
Największe frustracje przeżywa archeolog pragnący, żeby ziemia realizowała jego teoretyczne pomysły. Zakłada, że musi znaleźć np. grobowiec konkretnej postaci historycznej i rozczarowuje się, znajdując coś innego, choćby to było obiektywnie równie albo bardziej cenne. Ziemia odpłaca nam się za wytrwałość, za cierpliwość, za miarkowanie ambicji, ale też uczy pokory wobec tajemnic, jakie kryje.
Dziękuję za rozmowę i życzę wielu nieoczekiwanych ważnych odkryć.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.