Liczenie
Z liczeniem zawsze był problem. Mamy to w języku, i to w różnych wersjach, a najbardziej sentencjonalna jest ta: „Umiesz liczyć? Licz na siebie”. Ładnie brzmi, ale nie rozwiązuje żadnych problemów. To mniej więcej taka rada, jak: „Boli? To nie zwracaj na to uwagi”. Potrafi tylko zdenerwować. Wszystko dlatego, że z liczeniem mamy problemy. Korzystają z tego rozmaici cwaniacy, naturalnie ci bogatsi od nas. Na przykład w banku wywieszają plakat z zachętą: „Załóż konto oszczędnościowe. Wpłacaj i wypłacaj bez utraty odsetek. Teraz 2% w skali roku!”. Dobrze liczący łatwo się doliczy, ile może na takiej operacji zyskać. Powiedzmy, że będzie miał na tym koncie sto tysięcy. Dwa procent to tysiąc. Dzielone przez dwanaście (miesięcy) to osiemdziesiąt trzy złote z groszami. Tyle od stu tysięcy! Czyli nic. Nawet nie pokryje inflacji. Właściwie czym to się różni od trzymania pieniędzy w skarpecie? Bezpieczeństwem? Nie jestem taki pewny. Jeśli nas nie wykiwa jakiś Grobelny, to Amber Gold, a jak i to nie, to każdy inny bankier lub bank. Wszystko dlatego, że oni liczą na to, że my nie liczymy.
Mają sporo racji. Jak liczy przeciętny obywatel, kiedy widzi cenę 9,99 zł? Ano liczy tak, że wychodzi 9. I wydaje mu się, że zyskuje, bo w innym sklepie jest 10,01. Tymczasem sprzedawcy opłaca się obniżyć cenę o dwa grosze, żeby zyskać dwa złote, gdyż jak się niechybnie okazuje, towar ma wartość 8,00. Dowodem na to są choćby tak zwane sezonowe obniżki cen, rabaty i wyprzedaże. Takich chwytów jest wiele. Na przykład zamienne używanie większych lub mniejszych jednostek. Doskonale poprawia wywieranie wrażenia. Jeśli mam czegoś pięćset, to jest to znacznie mniej niż pół tysiąca. Jeden kilogram to bezwzględnie więcej niż tysiąc gramów. Ważne są tu słówka „jeden” i „kilogram”. My powiedzielibyśmy zwyczajnie „kilo”, ale dobry sprzedawca mówi „jeden kilogram”, bo to dodaje informacji wagę. I odwrotnie: tysiąc groszy to dużo mniej niż dziesięć złotych, ale jeden tysiąc – już niekoniecznie. Kto nie wierzy, niech to sfalsyfikuje na bliskich i znajomych (akurat idą święta Bożego Narodzenia i można mieć w domu materiał badawczy o liczności prawie istotnej statystycznie).
Sposoby na robienie osła z oszczędzających można zilustrować przykładami z fizyki. Stare jak świat pytanie, co jest cięższe, kilogram mięsa czy kilogram cukru, daje się obrócić na następującą sztuczkę: co wobec tego szybciej spada – kulka, która waży sto gramów, czy szmatka, która waży sto gramów? I oczywiście nikt (słownie: nikt i nigdy) nie da się na ten numer nabrać, wszyscy jak jeden mąż powiedzą, że przedmioty te spadną dokładnie w tym samym czasie. Tak powiedzą, bo przecież nie są durniami. No i – przykro to powiedzieć – dadzą się nabić w butelkę (słownie: wpuścić w maliny). Oczywiście kulka szybciej spadnie, bo szmata napotka większy opór powietrza. Różnica minimalna, powiedzmy bankowe dwa procent, może jeden promil, ale jednak będzie. Jeśli jednak mamy dwie kule o takiej samej objętości (przypominam: cztery trzecie razy pi razy r sześcian), a więc i równej powierzchni oraz promieniu, tylko że jedna waży dwa kilogramy, a druga dziesięć gramów, to która spadnie szybciej? Tak, tak, teraz nie damy się złapać na taki numer! Oczywiście ta kilogramowa. To jasne, bo już wiemy, na czym bankierzy nas kiwają, na różnych różnicach, których nie zauważamy.
I znowu daliśmy się wrzucić na gałąź. Nic podobnego. Przecież na prędkość spadania ma wpływ nie masa, ale przyspieszenie ziemskie oznaczane literą „g”, a jest ono jednakowe dla wszystkich ciał. Dowiódł tego Galileusz, jakże dawno, tylko do niektórych to jeszcze nie dotarło. Otóż bankierzy i inni wydrwigrosze wiedzą doskonale, że nie znamy takich prostych wzorów jak F równa się g razy m. Wiedzą, że nie wiemy, co dla nich znaczy drobny fakt, że złożyliśmy w banku swoje pieniądze. Gdybyśmy tego nie robili, poszliby z torbami, bo oni obracają naszymi pieniędzmi tak, że uzyskują dwadzieścia, trzydzieści, a niekiedy nawet sto i więcej procent zysku. Niestety nie chcą się z nami tym dzielić i dają dwa procent. Udają, że zysku nie ma, ukrywają to. Pomijam już i to, że nieraz obracają gigantycznymi pieniędzmi, których w ogóle nie ma, wirtualnymi. I mimo to wyciągają apokaliptyczne dochody. Dlatego że nie wiedzą o tym już nie wąskie grupki inteligentów, nie wioski, miasteczka ani nawet miasta. Nie wiedzą miliardy ludzi. Manipulacja goni manipulację, a my jak te cielęta potulnie wpłacamy na konto, bo powiedziano nam, że w skarpecie trzymać wypada tylko stopę (ale nie zysku).
Ogólnie rzecz biorąc z liczeniem jest kłopot. Nie zapomnę, jak słynny chirurg, śp. profesor Jan Nielubowicz, na posiedzeniu Rady Wydziału Lekarskiego w Warszawie zachęcał innego wybitnego lekarza, znanego z posiadania kilku prywatnych gabinetów, żeby zgodził się zrecenzować pewną pracę habilitacyjną. Tamten bronił się rękami i nogami, przekonywał, że monografia zawiera całe słupy liczb i zawiłe statystyki, z którymi on sobie nie poradzi, słowem wykręcał się ile sił. W końcu Nielubowicz powiedział: „Bo pan profesor umie liczyć tylko zera”.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.