Jeszcze o reformie edukacji
Stało się. Projekt reformy systemu edukacji jest już w Sejmie. Prawdopodobnie zanim ten tekst zostanie opublikowany, będzie już po przysłowiowej herbacie. Jeżeli jednak istnieje jeszcze jakiś cień szansy na zawrócenie z tej drogi, warto przypomnieć, jakie warunki powinny być spełnione, aby wprowadzane zmiany do systemu oświaty miały jakikolwiek sens i rokowały pomyślnie.
Po pierwsze – powinny istnieć empiryczne dowody na to, że wcześniejszy system był dysfunkcjonalny. Po drugie – wprowadzane zmiany powinny być dokonywane z uwzględnieniem wyników badań komparatystycznych na temat efektywności systemów edukacji w poszczególnych krajach świata. Po trzecie – proces reformowania nie powinien być realizowany równolegle na poszczególnych szczeblach edukacji, lecz zgodnie z tzw. strategią klinową, polegającą na wprowadzaniu nowych rozwiązań od dołu, czyli od szkoły podstawowej (a nawet przedszkola) w górę.
W projektowanej reformie systemu edukacji żaden z tych warunków nie był – jak dotąd – poważnie brany pod uwagę. Stąd jej skutków nie da się w żaden sposób przewidzieć.
Minister edukacji nie musi wiedzieć (i nie należy pytać o to rodziców), czy gimnazja są lepsze, czy gorsze od innych rozwiązań systemowych. Wystarczy, żeby decyzje o zmianach w tym względzie oparte były na racjonalnych (czyli naukowo uzasadnionych), a nie politycznych przesłankach.
Mimo niepohamowanej zachłanności władzy na to, żeby o wszystkim decydować, nikt by się nie odważył rozstrzygać w trybie decyzji politycznych, jak należy leczyć choroby, budować drogi i mosty, uprawiać rośliny czy hodować zwierzęta.
Trzeba by być wyjątkowo nieodpowiedzialnym, żeby się zdecydować na – motywowane obietnicami wyborczymi – bezrefleksyjne ingerowanie w proces szkolnego kształcenia i wychowania. Warto żeby ci, którzy podejmą pochopne decyzje w tej sprawie, mieli świadomość, że za taką nieodpowiedzialność trzeba będzie kiedyś zapłacić.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.