O semantycznej hipokryzji

Henryk Grabowski

Kto kogoś zabija, oszukuje, okrada, jest odpowiednio: zabójcą, oszustem, złodziejem. Związek znaczeniowy między czynem a jego sprawcą nie ulega – z upływem czasu – zatarciu. Są oczywiście takie kategorie jak przebaczenie, rozgrzeszenie, odpokutowanie, uniewinnienie, przedawnienie. Wchodzą one jednak w zakres rozważań moralno-prawnych, a nie semantycznych.

Oto dwóch lekarzy ginekologów, jeden z tytułem naukowym, drugi – prominentny polityk, przyznają, że w przeszłości dokonywali licznych aborcji, a obecnie są żarliwymi przeciwnikami zabijania nienarodzonych. Nie byłoby w tym nic zdrożnego (ostatecznie każdy grzesznik ma prawo do nawrócenia się), gdyby nie to, że swoją działalność w tym zakresie konsekwentnie nazywają aborcją, zaś to samo w wykonaniu swoich następców – zabójstwem.

Dyrektor banku, zapytany czy jeżeli ktoś wyjmie komuś z kieszeni portfel, to dlatego, że jego ofiara nie była dostatecznie ostrożna, przestaje być złodziejem, odpowiedział, że nie. Równocześnie nie krył oburzenia na doszukiwanie się analogii z postępowaniem jego pracownika, który – licząc na nieuwagę lub łatwowierność klienta – podsuwa mu do podpisania niekorzystną umowę, narażając na materialne straty.

Gdybym nazwał publicznie oszustem znanego posła, który zmienia w trakcie kadencji partię, to prawdopodobnie naraziłbym się na proces o zniesławienie, z małymi szansami na ułaskawienie. A czyż nie jest ewidentnym oszustem, kto najpierw obiecuje, że jeżeli zostanie wybrany, to będzie działał w interesie wyborcy, a później się temu sprzeniewierza, przechodząc na stronę opozycji?

Nie oceniam, co jest zgodne z prawem, a co bezprawiem. Nie wiem, czy opisane zachowania zasługują na karę, czy pobłażliwość. Nie mnie o tym sądzić. Uważam jednak, że demaskowanie jaskrawych przypadków semantycznej dwulicowości, zwłaszcza wśród ludzi z racji swych funkcji wpływowych lub znanych, za społecznie pożądane. Tego wymaga przyzwoitość.