×

Serwis forumakademickie.pl wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z naszej strony wyrażasz zgodę na wykorzystanie plików cookies w celach statystycznych. Jeżeli nie wyrażasz zgody - zmień ustawienia swojej przeglądarki internetowej.

Pierwszy tysiąc jest ważny

Waldemar Siwiński, prezes Fundacji Edukacyjnej Perspektywy, mówi o najnowszych trendach w rozwoju międzynarodowych rankingów szkół wyższych oraz o tym, na co powinny postawić polskie uczelnie.

Czeka nas w Polsce poważna rozmowa o rankingach międzynarodowych. Należy je zdemistyfikować – nie są ani tak ważne, jak się niektórym wydaje, ani tak marginalne, jak chcieliby inni. Dwa fakty są kluczowe dla zrozumienia ich roli. Po pierwsze, rankingi stały się trwałym elementem światowego krajobrazu szkolnictwa wyższego. Po drugie, błyskawicznie się one zmieniają.

Przez pierwsze 10 lat istnienia rankingów międzynarodowych obracaliśmy się w magicznym kręgu „Top-100”, „Top-200”, najwyżej „Top-500”. Na świecie jest prawie 20 tys. szkół wyższych. Analiza jedynie grupy Top-100 (czyli 0,5% ogólnej liczby uczelni) czy nawet Top-200 (1%) jest być może ciekawa dla badaczy szkolnictwa wyższego, ale krzywdzące dla uczelni i krajów, w których funkcjonują. Dlatego środowiska akademickie od dawna formułowały postulaty, aby uwzględniać w rankingach większą liczbę uczelni.

Ograniczenia liczby uczelni wynikały ze specyfiki metodologii rankingów, przede wszystkim Rankingu Szanghajskiego. Ale pojawiły się rankingi, które znalazły sposób, aby ominąć te ograniczenia, na przykład University Ranking by University Performance (URAP) z Ankary, który publikuje od 2010 roku wyniki 2 tys. uczelni.

Również tacy potentaci jak Times Higher Education i QS znacząco zwiększyły liczbę uczelni w rankingach. W tym roku THE opublikował listę ponad 900 uczelni (a zaczynał od 200). QS opublikował listę ponad 800 uczelni (zaczynał od 400). Również US News Global Universities Ranking publikuje listę 1000 najlepszych uczelni (startował z 500 uczelniami).

Ten trend będzie się umacniał: za rok standardem będzie tysiąc uniwersytetów na listach rankingowych, a – to moja prognoza – za trzy lata nawet 2 tys. uczelni. To 10% ogólnej ich liczby na świecie. Zapewne zaspokoi to rankingowe ambicje wielu uczelni i krajów.

Pojawiły się też rankingi „by subject”, czyli kierunków studiów. Pożytki są tak oczywiste, że aż trudno uwierzyć, iż przez wiele lat główne organizacje rankingowe ignorowały tę możliwość. Przecież każdy uniwersytet ma silniejsze i słabsze wydziały, a w ujednoliconej ocenie uczelni ta specyfika ginie.

Problem w tym, że obecna generacja rankingów przedmiotowych bazuje w większości na takich kryteriach, jak publikacje i cytowania oraz bazujący na nich indeks Hirscha, które odzwierciedlają badawczą stronę działalności uczelni. A przecież każda dziedzina ma własną hierarchię wartości. Konstruując ranking „by subject” trzeba zidentyfikować specyficzne cechy danej dyscypliny, następnie ocenić je i wykorzystać w rankingu, co nie jest łatwe.

Realne jest jednak publikowanie w najbliższych latach rankingów „by subjects” obejmujących minimum 50 kierunków kształcenia, przy czym większość z nich będzie uwzględniała co najmniej 500 uczelni/wydziałów.

Coraz więcej jest rankingów regionalnych. Jest to zjawisko zrozumiałe, gdyż z punktu widzenia international students i międzynarodowej współpracy naukowej kraje danego regionu lub kontynentu są rozważane w pierwszej kolejności.

Następuje też renesans rankingów narodowych. Ich oczywistą przewagą w stosunku do rankingów międzynarodowych jest możliwość oceny praktycznie wszystkich, a na pewno większości uczelni danego kraju. W dodatku może to być ocena uwzględniająca większą liczbę lepiej dobranych kryteriów i wskaźników, jako że dotyczy uczelni funkcjonujących w jednym środowisku kulturowym i w jednym systemie prawnym.

Kolejny trend to poszukiwanie sposobu na uwzględnienie w rankingach innych misji uczelni niż badania. Chodzi o jakość nauczania oraz tzw. trzecią misję lub społeczną misję uczelni. Jest to największe chyba wyzwanie stojące przed rankingami.

Jak w dynamicznym rankingowym świecie powinny zachować się polskie uczelnie? Najważniejsze jest chyba wydostanie się z „szanghajskiej pułapki”. Pisałem już o tym na łamach „Forum Akademickiego”, przypomnę zatem w skrócie. Gdy podliczy się uczelnie, które ukończyli lub w których pracują laureaci Nagrody Nobla, wyjdzie liczba nie większa niż 300. Inne uczelnie nie mają w Rankingu Szanghajskim szans, dlatego, przy stosowanej aktualnie metodologii, jest to być może ranking nobliwy, ale na pewno nie sprawiedliwy.

Dla polskich uczelni byłoby najlepiej, gdyby przejściowo zapomniały o „liście szanghajskiej” i skupiły uwagę na innych rankingach, na pewno nie gorszych, których metodologia pozwala na publikowanie porównania tysiąca uczelni. Jest takich zestawień co najmniej dziesięć.

Zamiast usprawiedliwiać się, że nie ma nas w Top-500 rankingów globalnych, lepiej informować, że jesteśmy wśród dwustu uczelni, które prowadzą najlepsze na świecie studia w zakresie fizyki czy inżynierii materiałowej lub w pierwszej setce w zakresie rolnictwa i leśnictwa; nota bene, tak właśnie robi SGGW. Ważny jest średni poziom uczelni w kraju, ale ważniejsze jest posiadanie uznanych na świecie uniwersytetów, a przynajmniej światowej klasy wydziałów lub centrów naukowych.

Będziemy o tym dyskutować podczas konferencji „Rankingi a Zarządzanie Uczelnią”, zorganizowanej przez KRASP, PKA i Fundację Edukacyjną „Perspektywy”, która odbędzie się w dniach 1-2 grudnia w Warszawie.