Kolekcjonerstwo i mecenat
Wspólne kolekcjonerstwu i mecenatowi było zainteresowanie rzeczami podniesionymi do rangi dzieł. Obie sfery dotyczyły początkowo religii i sztuki, dopiero w czasach późniejszych nauki. Rozwój cywilizacji wiązał się z udoskonaleniami technicznymi, rozwój kultury z bardziej stabilnym światem wartości duchowych. Cywilizacja zachęcała do gromadzenia dóbr użytku codziennego. Wypełniały one przestrzeń domu oraz otoczenie w sposób widoczny. Kultura sugerowała zainteresowania odmienne – światem symbolicznych wartości. Gromadzono tu nie rzeczy (obiekty), lecz doznania własne (subiekty). Rzeczom jednak nadawał twórca, a następnie posiadacz, wartości. Tym samym ulotne w czasie doznania mogły być utrwalone poprzez wpisanie ich w obiekty rzeczowe – pamiątki. Od poziomu rozwoju osobowości i nagromadzonej wiedzy – ale i od statusu materialnego – zależała jakość zgromadzonych dóbr, zwłaszcza dóbr trwałego użytku. Te definiowały właściciela. Mogły pochodzić od wielu twórców – uzyskiwały miejsce wśród różnych rzeczy, tworząc swoistą dla właściciela całość, budującą jego tożsamość. W ramach tej wielości pojawiać się zaczęły jednorodne ciągi przedmiotów, tworzące już nie zbiór, lecz kolekcję.
Kolekcjonerstwo (od łacińskiego collectus) to „układanie razem”. Wykształca się jako odrębna umiejętność – ars colligendi. Jest to działalność – ale nie wiedza – zindywidualizowana i zlokalizowana na własny użytek. Ramy kolekcji tworzy dom (pałac), z czasem zinstytucjonalizowane muzeum. Kolekcjonerstwo początkowo budowane jest w kierunku zbioru unikalnych osobliwości (lamus, Wunderkammer), z czasem przybiera postać rodzajowego, całkowitego uporządkowania.
Łączy kolekcjonerstwo z uprawianiem nauki pasja poznawcza i porządkowanie systemowe. Szczególny dowód pokrewieństwa daje bibliofilstwo czy numizmatyka. Ma to związek z pojawiającym się w epoce oświecenia nowym typem zamiłowania – rozpowszechnionym wśród wielu kolekcjonerów – do „przedmiotów sztuki małych rozmiarami, o drobnych a wytwornych formach” (Tadeusz Mańkowski, O poglądach na sztuk ę w czasach Stanisława Augusta, „Prace Sekcji Historii Sztuki i Kultury Towarzystwa Naukowego we Lwowie” tom 2, z. 1, 1929). Nowe kolekcje „nie zawsze potrzebowały gmachów i galerii. Małe przedmioty umieścić można było w małych przestrzeniach”, zwłaszcza we własnym domu. Istotna była też kwestia ceny, dostępności, wielości przedmiotów, a nawet koszty transportu. Z wielości egzemplarzy (przykładem numizmaty czy daktylioteki antycznych gemm) wynikała możliwość kompozycji uporządkowanych rodzajowo i tematycznie obiektów. Nie były to już wyłącznie dzieła sztuki – pojawiają się przedmioty użytku codziennego, używane na co dzień. Pojawił się też rynek obiektów kolekcjonerskich prowadzony przez antykwariuszy, ale i fałszerzy. Rosło też powszechne zainteresowanie, co wiązało się z publicznym profesjonalnym muzealnictwem. Obok miłośników (amateur) pojawiają się znawcy (connoisseur) i profesjonalni kolekcjonerzy (collectioneur).
Mecenat wykształcił się już w starożytnym Rzymie. Był najbardziej szlachetną i znaczącą formą patronatu, tworzącego tradycyjne związki zwane klientelizmem. W początkach Imperium Rzymskiego działał na rzecz poetów Gaius Cilnius Maecenas – wzięty prawnik, zmarły w 8 roku p.n.e. Podobną postawę zajmowało wielu cesarzy – tworząc wzór działania przynoszący im uznanie w społeczeństwie. Mecenat nabrał cech atrybutu władzy. Początkowo były to tylko indywidualne i sporadyczne gesty – z czasem przybrał mecenat cechy usystematyzowanej i trwałej działalności. Wsparcia udzielano w dwóch postaciach: poprzez goszczenie na dworze bądź poprzez zakup dedykowanych dzieł. Relacja między mecenasem a klientem miała charakter osobisty.
Jak oceniał Tadeusz Mańkowski (Mecenat Stanisława Augusta , „Życie Sztuki” nr 1, 1934), w epoce oświecenia, pod wpływem fizjokratów, mecenasi dostrzegli funkcję społeczną i ekonomiczną swej działalności. Zwłaszcza władcy podjęli misję kulturalną na rzecz obywateli i państwa. Nie są już „odkrywcami talentów”, lecz idą „za tym, co uznane i modne”. Oczywiście nadal rządzi indywidualny gust mecenasa i nadal też liczy się „żądza sławy”. Gust wymagał wiedzy i wyrobienia. Jak pisał Franciszek Bohomolec („Monitor” nr XLII z 25 V 1768): „Dość wielka rzecz jest mieć dobry gust w jednej jakiej nauce, lub sztuce. Ale przypisywać sobie gust w każdej rzeczy powszechnej, jest to próżność nie mniej śmiechu, jak politowania godna”. Nową fazę upubliczniania tworzyło wystawiennictwo. „Odezwa Kuratorji Literackiej Zakładu Narodowej imienia Ossolińskich” z 28 listopada 1860 roku głosiła: „Jeżeli wzmaga się u nas od dnia do dnia przekonanie o wielostronnych korzyściach wynikających ze starannego wyszukiwania i umiejętnego badania krajowych starożytności, jeżeli gorliwi ojczystych rzeczy miłośnicy ozdabiają nimi swe zbiory, a uczone pióra zaprzątają się ich rozpoznawaniem, toż wykazuje znów doświadczenie, że nic nie prowadzi skuteczniej do osiągnięcia celu tych usiłowań, jak przedsiębrane łącznymi siłami publiczne takich przedmiotów wystawy”. Nowością był krąg odbiorców, do których mecenas adresuje zbiory: czytelnicy książek bądź publiczność odwiedzająca galerię dzieł sztuki. Publiczność składa się z indywiduów, które posługują się w odbiorze dzieł opiniami krytyków, ale i własnym bezguściem.
W XIX wieku mecenat nabrał nowego znaczenia, stał się programowo bezinteresowną i wszechstronną opieką nad twórczością artystyczną, literacką bądź naukową. Jest to zarazem protekcjonizm – rozbudowana nowa postać klientelizmu. Uzasadnieniem było całkowite zaangażowanie twórcy przy braku dostatecznych dochodów ze sprzedaży dzieł, tych zwłaszcza, których powstanie wymagało długiego czasu czy znacznych nakładów własnych. W przypadku dzieł naukowych odpowiednikiem był czas i nakłady związane z badaniami prowadzącymi do publikacji. Formuła nauki akademickiej budowana była na zasadzie niezależności i obiektywizmu. Stąd mecenat wobec uczonych różnił się od mecenatu wobec artystów czy literatów. Nastąpiła instytucjonalizacja mecenatu w postaci fundacji mortis causa. Wykluczano wpływ mecenasa na treść, a często i formę dzieła. Nie mógł już zamawiać publikacji (wyjątkiem genealogie arystokratycznych rodów). Mecenat zbliża się do cech permanentnej i zdystansowanej formy fundacji. Wyzbyty jest osobistych rekomendacji i zależności służebnej. Nie rodzi zobowiązań wobec mecenasa, zanika pojęcie „długu wdzięczności”. Może mieć postać jednorazowego pokrycia kosztów publikacji czy finansowania wyjazdu do zagranicznych instytucji. Pojawia się też w postaci stałego zatrudnienia profesjonalnego bibliotekarza czy wydawcy unikalnych zbiorów mecenasa. Relacja między mecenasem a klientem ma z zasady charakter umowny, niezwiązany z podległością władczą, i zachowuje podmiotowy status klienta. Łączy mecenasa (człowieka dobrze sytuowanego, którego stać na mecenat) i twórcę wspólnota ukierunkowanych na daną dziedzinę nauki zainteresowań. Metaforycznie ujmując – mecenas przy pomocy twórcy wykonuje własny zamiar, mający społeczne i narodowe uzasadnienia. Mecenat ma charakter działalności prywatno-publicznej poprzez uwzględnienie nie tylko wspomaganego twórcy, ale i potencjalnych czytelników. Ukierunkowany jest zwłaszcza na infrastrukturę nauki: muzea, archiwa i biblioteki. Dzięki temu przynosi trwałe dla kultury narodowej rezultaty.
W polskich realiach XIX wieku – w epoce zaborów – mecenat zastępował działalność własnej administracji rządowej. Wynikał ze społecznej potrzeby, miał pozapaństwową proweniencję i naturę. Z ekonomicznego punktu widzenia był najtańszą – po kosztach własnych – formą wspierania nauki. Jak pisał Kazimierz Tyszkowski (Zakład Narodowy imienia Ossolińskich w: Publiczne bibljoteki lwowskie. Zarys dziejów , 1926): „Gdy Ojczyzna kładła się do grobu, gdy żywe ciało Narodu rwano na trzy części, co gorętsi patrjoci szukali ratunku z bronią w ręku (…) inni znów, jak Staszic, garnęli się dla ukojenia do pracy ekonomicznej i społecznej, lub nikli w zacisznych azylach uczonych. Tam wśród ksiąg i manuskryptów rozpamiętywało się minione chwile narodowej świetności. I z coraz rosnącem zamiłowaniem, w chęci instynktownej ratowania skarbów ducha dla przyszłych pokoleń, gromadzili zabytki kultury i sztuki, księgi, pergaminy, akta. Tak dzięki wysiłkom jednostek powstawały wielkie zbiory Czartoryskich, Czackiego, Działyńskiego, Raczyńskich i innych.
W tej plejadzie zbieraczy, spadkobierców wiekopomnej pamięci Załuskiego – stanął w rzędzie najpierwszym Józef Maksymiljan Ossoliński (…) powtarzał, że «nauką, równie jak szablą zdobyliśmy swe szlachectwo»”. Dzięki ostoi, jaką było Ossolineum, możliwe było wchłonięcie bibliotek „Skrzyńskich, Nargielewiczów z Litwy, Straszewskiej z Florencji, Darowskich, przed wojną książki xx. Lubomirskich z Kruszyny, Eleonory z Husarzewskich ks. Lubomirskiej, hr. Badenich, wreszcie Pawlikowskich. W r. 1910 Władysław ks. Sapieha z Krasiczyna zdeponował wieczyście archiwum rodzinne, które zajęło przodujące miejsce obok dawniej lub równocześnie złożonych archiwaljów: Lubomirskich, Mniszchów, Wybranowskich, Grabowskich, Stadnickich, Hohendorffów, Ossolińskich, Wasilewskich, Drohojowskich i wielu innych”.
Podobnie działali inni arystokraci, przywracając temu mianu klasyczne znaczenie. Tytus hr. Działyński w dedykacji dla wnuka, Władysława hr. Zamoyskiego (na karcie tytułowej wydawnictwa Collectanea vitam resque gestas Joannis Zamoyscii illustrantia, 1861): „Nie ma wątpliwości, że zasługi przodków włożyły na nas kapłaństwo; kapłaństwa zaś przedniejszym obowiązkiem – zajmować się społecznymi sprawy, pogardzać próżnościami. Przetoż należy nam przede wszystkim zaniechawszy starych usterków nierządy, całe dobro, niegdyś przez przodków przekazane, przelać potomkom w zupełnej całości”. Antoni Zygmunt Helcel w liście do tegoż hr. Działyńskiego (z 24 I 1857, cyt. za: Tadeusz Alek-Kowalski, Formy organizacji i popierania nauki w Wielkopolsce. Socjologiczne studium porównawcze , 1970) wskazuje: „Wy, Hrabio, najżywiej czujecie, iż dawniejsze powołanie szlachty do przewodniczenia narodowi we wszystkich ważniejszych i wznioślejszych sprawach publicznych dziś objawiać się powinno w jedynej pozostałej życia narodowego sferze, w sferze nauk i kunsztów”. Wszystko po to, by – jak to określił hr. Działyński (list do bpa Ludwika Łętowskiego z początku 1854 roku) – „u siebie, dla siebie i przez siebie działać”. Władysław hr. Zamoyski, spadkobierca Jana hr. Działyńskiego, tak sformułował swe credo (w liście do Zofii Broel-Plater z 27 VII 1913 – cyt. za: Jerzy Marian Roszkowski, Życie Władysława hr. Zamoyskiego jako służba dla sprawy publicznej w: Władysław hr. Zamoyski (1853-1924) i jego bliscy. Działalność w kraju i za granicą , 2015): „Majątku, jaki mi Bóg w ręce oddał, nie uważałem za własność moją, lecz za własność Polski, w czasowem mojem posiadaniu, własność, z której mi uronić niczego nie wolno, która Ojczyźnie jedynie, a nie mnie służyć ma. Na potrzeby moje osobiste nigdym z Kórnika centa nie wziął. Na zbytki żadne nigdy sobie nie pozwalałem. Odmawiałem sobie wszystkiego, co mi się nie wydawało wprost niezbędnem. Ale gdzie sądziłem, że sprawa tego wymaga, wysiłków nie szczędziłem. Jedno miałem pragnienie gorące, by wysiłki były skuteczne, a pomoc dana zmarnowaną nie została”.
Ogólną przesłanką kolekcjonerstwa była początkowo „antykomania”, a w XIX wieku historyzm. W polskich realiach podstawą myślenia „wielbicieli dawności” było poczucie ciągłości pokoleń, zwłaszcza szlachetnych i dobrze zapisanych w historii. Z klasycznego wykształcenia wynikała patriotyczna miłość do Ojczyzny. Porzucono tym samym ahistoryczne gromadzenie przypadkowych wykopalisk czy też pamiątek po znanych miejscach lub osobach.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.