Proxima (B)

Leszek Szaruga

W końcu lat pięćdziesiątych minionego stulecia zaczytywałem się w kosmicznej trylogii Krzysztofa Borunia i Andrzeja Trepki, której ostatni tom nosił tytuł Proxima (1955). Książka była w gronie mych kolegów popularna być może również dlatego, że skierowały nas ku lekturze wydarzenia kosmiczne – wystrzelenie przez Sowiety pierwszego sputnika, a za nim zaraz kolejnego, tym razem zamieszkałego przez psa Łajkę (1957). Losy psa zresztą są dla mnie niezwykle smutne, zaś jego rola w rozwoju cywilizacji technicznej nakazuje z uwagą pochylić się nad rozwijaną obecnie dziedziną nauki dość koślawo określaną mianem posthumanizmu.

Oczywiście, lektura owej kosmicznej trylogii – jeszcze przed zachłyśnięciem się twórczością Stanisława Lema, choć Astronauci wydani zostali przecież jeszcze w roku 1951, a główny bohater, reprezentujący Sowiety czarnoskóry pilot, bodaj Smith, był też wspinaczem (to czasy jeszcze przed pokonaniem Mount Everestu!) – pochłaniała nas bez reszty. By dostać się w przestrzeń wokół tej gwiazdy, astronauci, którzy po 131 latach lotu w roku 2535 osiągnęli cel, poddawani byli procesowi hibernacji. Najważniejsze wszak, że napotkali tam żywe istoty.

Alfa Centauri to niedaleko, ledwie cztery lata świetlne, w skali kosmicznej rzut beretem. Ale jednak blisko to nie jest, choć profesor Hawking ze sponsorami wykombinowali pojazd, który – choć ma mieć wielkość znaczka pocztowego – ma się dostać w pobliże już w ciągu dziesięciu lat, a to, jak by nie było, sprawia, że dziś żyjący młodzi ludzie będą mogli oglądać zdjęcia przez te roboty poczynione. Zdjęcia wędrować będą cztery lata, ale to już bagatelka. Diabli mnie biorą na myśl, że jednak chyba tego już nie zobaczę, podczas gdy moi studenci jak najbardziej. Zazdrość olbrzymia.

Jeszcze bardziej zazdroszczę tym, którzy zobaczą transmisje z lądowania i – daj Boże szczęśliwego – pobytu ludzi na Marsie. O projekcie marsjańskim czyta się i słyszy coraz częściej – właśnie zakończył się eksperyment rocznego pobytu „kosmonautów” w warunkach zbliżonych do marsjańskich, w przestrzeni zredukowanej do minimum, w stałej konieczności obcowania i pracy z sobą małej grupy ochotników: obeszło się bez katastrofalnych skutków. Oczywiście, taka marsjańskość „na sucho”, ze świadomością możliwości przerwania eksperymentu to jednak nie to samo, co czeka rzeczywistych kosmonautów, ale widać opłacało się ponieść zapewne niemałe koszty tej „zabawy”. O Marsie zamyśla w dalszej perspektywie NASA, ale zdają się ją wyprzedzać firmy prywatne, szykują się do marsjańskiej przygody Chińczycy, a jak wiadomo, konkurencja dobrze takim pomysłom robi. Nie wykluczam zresztą, że to przyspieszenie technologiczne ma tło militarne, zaś kwestie podboju kosmosu są tu kwestią drugoplanową. Dodatkowy ważny czynnik pobudzający to sprawa poszukiwania poza Ziemią źródeł surowców.

Dla mnie wszelako zagadnieniem podstawowym jest sama dążność do wyjścia człowieka nie tylko poza przestrzeń okołoziemską czy nawet poza nasz system planetarny, lecz także możliwość otworzenia – w bardzo odległej przyszłości (choć ta odległość za sprawą skokowego ostatnio przyrostu rozwoju technologii może ulec niespodziewanemu i zdumiewającemu skróceniu) – wyjścia poza naszą galaktykę. Wszystko ulega przemianie i nie wiadomo, kim będą te istoty, które się będą przemieszczały w kosmosie. Jedno nie ulega wątpliwości, będą to istoty ludzkie w tym przynajmniej rozumieniu, że z ludźmi, być może bardzo pośrednio, powiązane w swojej genezie. Z naszego dzisiejszego punktu widzenia wszystko to wydaje się czystą fantastyką, lecz przecież to, kim dziś jesteśmy, dla naszych w końcu nie tak odległych przodków, jak pierwotne homo sapiens i neandertalczyk, to istoty z innej planety. Bo też i ta planeta jest inna od tej, jaką znali. A przecież – pisarze science-fiction już takie pomysły mieli – może z naszego globu będziemy potrafili uczynić podległy woli przyszłych mieszkańców Ziemi prom kosmiczny.

Wariuję, prawda? Trochę tak. Tym bardziej, że wciąż zaczytuję się książkami, które sugerują, że w wymiarze kosmicznym może się wiele pozmieniać także w naszym rozumieniu zagadnień etycznych bądź nawet teologicznych. Tak przynajmniej wynika z lektury szkicu Stevena J. Dicka Kosmoteologia – nowe ujęcie czy eseju Johna F. Haughta Teologia po kontakcie. Religia a pozaziemskie inteligentne życie . W naszym tu i teraz to kompletnie odjechana problematyka, niemniej, przynajmniej dla mnie, daje ona sporo do myślenia.

Póki co, cieszy informacja o odnalezieniu krążącej wokół Proxima Centauri planety ochrzczonej mianem Proxima B, skalistej, poruszającej się w obszarze pozwalającym na powstanie wody w stanie płynnym, a zatem i życia. Myślę, że autorom odysei kosmicznej pisanej w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku to odkrycie bardzo by się mogło spodobać, uprawdopodobniłoby bowiem przygody ich bohaterów działających w tych okolicach w XXVI wieku po Chrystusie. Mnie w każdym razie ta koincydencja, za sprawą której dawna lektura zrymowała się z realiami dnia dzisiejszego, bawi.