Meissnerowie, Lutosławscy i inni
Cz. 1
Krzysztof Antoni Meissner, profesor fizyki, mógłby wykładać historię, jako że w rodzinnej tradycji ma niejedną historyczną postać, o każdej wie dużo, a tradycję, jak się przekonałam słuchając jego opowieści, dobrze zna, traktuje z estymą i lokuje na szerokim dziejowym tle.
Polacy, Hiszpanie, Szkoci… Platon
Pradziadkiem pana profesora był Wincenty Lutosławski, blisko spokrewniony z innym rodem uczonym – Zalewskimi, znany filozof i filolog, który ustalił chronologię dialogów Platona na podstawie analizy stylometrycznej. Prababka, żona Wincentego, Sofia Casanova, hiszpańska poetka z bogatej ziemiańskiej rodziny, nominowana była do literackiej nagrody Nobla w roku, kiedy otrzymał ją Władysław Reymont. Rodzimej pisarce przyznano wtedy Order Alfonsa XII, jako jedynej kobiecie w historii. Przysporzyła niemało znaczenia artystycznemu wątkowi tradycji Lutosławskich i skoligaconych z nimi rodzin. Dla genealogicznej ścisłości trzeba dodać, że mój rozmówca zna co najmniej trzy pokolenia przodków prababki, sięgające XVIII wieku.
Antenaci po mieczu wywodzili się z Lutosławic i pieczętowali herbem jelita, notowanym od wieku XIII, zatem tak datuje się pamięć udokumentowana. Meissnerów współczesny potomek zna także od XVIII wieku, ale jedna z prababek, o nazwisku pisanym po niemiecku Hundt, pochodziła ze szkockiego rodu Hunterów, posiadającego do dziś zamek Hafton, a zapisane początki tego rodu sięgają wieku XI. To zobowiązująca długim trwaniem oraz rozmaitymi zasługami tradycja. Przywilejem po szkockich przodkach jest prawo noszenia kiltu o określonym wzorze, który kuzyn pana profesora posiadł, odwiedziwszy zamek Hunterów, a on sam się tam wybiera, żeby później… pojawić się w kilcie na wykładzie.
Z całej tej bogatej tradycji najbliższa jest intelektualna i duchowa scheda Lutosławskich. Prapradziadek Krzysztofa Meissnera, Franciszek Lutosławski, znacznie rozbudował oraz unowocześnił liczący kilka wsi majątek Drozdowo koło Łomży (należący do rodziny od XVIII wieku), założył mleczarnię i słynny browar oraz wprowadził poznane za granicą metody gospodarowania (jego ojciec, Wincenty Jakób Lutosławski, ukończył studia na Wydziale Prawa i Administracji UW jako jeden z pierwszych absolwentów po powstaniu uniwersytetu w 1816 roku).
Najstarszy syn, Wincenty, część tego, co odziedziczył, przeznaczył na kształcenie się w Dorpacie (obecnie Tartu, Estonia) – miejscu studiów wielu Polaków doby zaborów. Zaczął studiować chemię, ale poznawszy filozofa Teichmüllera „zaraził się” Platonem. Uzyskawszy doktorat porzucił chemię, zwracając się całkowicie ku jego filozofii. W tym momencie naszego spotkania mój rozmówca uczynił dygresję, przywołując opowieść swojego stryja, o. Karola Meissnera, benedyktyna z Lubinia, który często odwiedza krewnych w Warszawie, o tym jak stryj zagadnął kiedyś Wincentego jak się nauczyć antycznej greki. Usłyszał w odpowiedzi, że powinien zgromadzić przekłady na różne współczesne języki, po czym czytać każde zdanie w każdym z nich i po grecku aż… zrozumie, co Platon chciał powiedzieć. Gdy pytał dalej: ile razy ma czytać to samo zdanie, dowiedział się, że Wincenty robił to… kilkaset razy. Taka była geneza stylometrii Wincentego Lutosławskiego, której nie podobna tu opisać, a trzeba wiedzieć, że pomogła ustalić chronologię dialogów, w konsekwencji zaś, co najbardziej interesowało polskiego filozofa, poznać ewolucję myśli Platona. Rezultaty swoich kilkuletnich badań zawarł w książce angielskojęzycznej, wydanej w roku 1897 w Londynie. O. Karol ma egzemplarz z dedykacją dziadka, a prof. Krzysztof Meissner kopię, którą „poczytuje”, podziwiając ścisłość języka. Mówi, że pod wpływem badań pradziadka przeczytał kilka tłumaczeń Timajosa , uważanego za summę idei platońskich i chyba zrozumiał głęboki sens tego dialogu.
Stylometria, rewolucja, ucieczki
Rozwijając stylometrię, Wincenty Lutosławski często przebywał w Londynie, studiując m.in. stare manuskrypty arabskie, co wedle rodzinnej tradycji było oryginalnym pomysłem posłużenia się fonetycznymi zapisami słów greckich w języku arabskim, który w ciągu wieków niewiele się zmienił, dla poznania jak brzmiały po grecku w starożytności. Poszukiwania materiałów źródłowych zawiodły go do Madrytu, gdzie wpływy arabskie były silne i długotrwałe. Zaproszony na dwór królewski poznał bardzo wówczas młodą, bardzo w powszechnej opinii obiecującą poetkę i podczas pierwszego spotkania napisał przyszłej prababce mojego rozmówcy w tomiku jej wierszy: „Ta kobieta będzie moją żoną”. Do kilkunastu języków, jakimi biegle władał, rychło dołączył hiszpański. Pan profesor zna dobrze dzienniki pradziadka pisane nieprzerwanie od pierwszej wojny światowej do połowy lat dwudziestych ubiegłego wieku, w których absolutnie swobodnie przechodzi on między angielskim, francuskim, niemieckim, greką i łaciną.
Cel sformułowany przy pierwszym spotkaniu filozof osiągnął, biorąc ślub z Sofią Casanova w roku 1887. Najmłodsza z czterech córek była babcią przyszłego profesora fizyki. Po pobycie w Hiszpanii i w Londynie państwo Lutosławscy osiedli w Polsce, najpierw w Krakowie, gdzie Wincenty wykładał filozofię w UJ, a prababcia uczyła się języka na arcydziełach literatury polskiej. Szybko je pokochała tak mocno, że zaczęła tłumaczyć na swój język ojczysty.
Pierwszą wojnę światową przeżyli w Moskwie, a po wybuchu rewolucji prababcia z córkami znalazła się w Petersburgu i stamtąd pisała korespondencje wojenne dla hiszpańskiego dziennika ABC, a także przeprowadzała wywiady z przywódcami nowej władzy. Później zanotowała w dzienniku, że to, co się zaczyna, będzie najkrwawszym reżimem w historii. Dlatego później, podczas wojny domowej w Hiszpanii, uważała, że Franco musi zrobić wszystko, żeby zapobiec wkroczeniu komunistów.
Bracia Wincentego, stryjeczni pradziadkowie profesora fizyki, Marian i Józef, pomagali się ewakuować Polakom z Rosji sowieckiej. Rodzinna tradycja mówi, że dotarli do dokumentu będącego świadectwem rokowań niemiecko-rosyjskich na temat losów Polski, która nie miała powstać niezależnie od tego, kto wygra wojnę. Sprawę wykryła Czeka i w 1918 r. rozstrzelano pod Moskwą znających treść dokumentu braci Lutosławskich, z których Józef był ojcem przyszłego kompozytora Witolda, wówczas czteroletniego. Ten, wraz z dwójką starszych braci, był już szczęśliwie w Drozdowie, podobnie jak Anna z trójką rodzeństwa, córka Mariana, później żona Andrzeja Zalewskiego. Wspominając ten okres rodzinnych dziejów mój rozmówca powiada, że „doświadczenia rosyjskie czy raczej radzieckie” pradziadków stanowią szczepionkę przeciwko wszelakim komunistycznym ukąszeniom, działającą do dzisiaj.
Młoda Polska, polityka, wojna
Profesor Meissner nie poznał swojej prababci, gdyż urodził się po jej śmierci, ale babcię znał doskonale (umarła w 1989 r.), prowadzili wielogodzinne rozmowy i ona przybliżyła mu klimat tych czasów na przełomie stuleci i na granicy epok, kiedy do krakowskiego domu Lutosławskich przychodzili Reymont, Wyspiański i inni przedstawiciele Młodej Polski. Wyspiański na przyjęciach siadał w kącie, milczał i szkicował. Legenda rodzinna utrzymuje, że to Wincenty Lutosławski był prototypem mędrca z Wesela , mój rozmówca bardziej pewien jest inspirujących literatów wpływów jego żony. „Podobno roztaczała aurę wręcz niesamowitą gdziekolwiek się zjawiła, a na pewno była przez wszystkich szanowana i admirowana”. Aura intelektualnej i artystycznej wrażliwości otaczała także jej córkę, co wnuk zdecydowanie potwierdza.
Określając pradziadka Wincentego mianem człowieka „bardzo, bardzo dziwnego” nie komentuje sytuacji, w której prababcia opuściła Kraków, pozostawiając tam męża, i zamieszkała w Poznaniu u swego zięcia, Czesława Meissnera, który był lekarzem w szpitalu urszulanek szarych, gdzie leczył m.in. bł. Matkę Urszulę Ledóchowską. Wcześniej był jednym z przywódców Powstania Wielkopolskiego. On to witał w Poznaniu przybywającego do Polski w 1918 roku Ignacego Paderewskiego, czego pamiątka w postaci fotografii jest w rodzinnym archiwum. W okresie międzywojennym był senatorem z ramienia Stronnictwa Narodowego. Podczas wojny, po szeregu dramatycznych przejść, znalazł się w Anglii i w rządzie londyńskim był odpowiedzialny za kontakty z Czerwonym Krzyżem, w tym sprawę katyńską.
Prababcia Sofia, poetka, zawsze bardzo chciała mówić po polsku i z dużą wrażliwością na piękno języka przybranej ojczyzny pokonywała związane z tym trudności, zdając sobie sprawę z popełnianych błędów. Piątka jej wnuków, z których najmłodszym był przyszły ojciec mojego rozmówcy, przy stole rozmawiała po hiszpańsku.
Pan profesor znał ich wszystkich. Najstarsza z trzech córek, ciocia Manita (nosiły hiszpańskie imiona), wyszła za mąż za jednego z czołowych polityków Stronnictwa Narodowego, Mieczysława Niklewicza. Serdeczny przyjaciel domu Roman Dmowski, który po Kongresie Wersalskim dłuższy czas mieszkał u dziadka Czesława Meissnera w Poznaniu, ostatni rok życia spędził w Drozdowie.
W warszawskim domu cioci Manity schroniła się podczas wojny babcia pana profesora, Halina Meissnerowa, z pięciorgiem dzieci. Starszy brat ojca mojego rozmówcy, Andrzej, walczył w powstaniu m.in. o kościół św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Młodszy, przyszły lekarz i zakonnik, „wujek Wojtek”, za młody na żołnierza, pracował w szpitalu powstańczym, prowadzonym przez stryja, Alfreda Meissnera, znanego warszawskiego stomatologa, po wojnie rektora Akademii Medycznej. Wojciech Meissner nie przyjął żadnych odznaczeń, kilkakrotnie mu proponowanych, utrzymując, że nie walczył, tylko podawał wodę i starał się ulżyć rannym (i powstańcom, i Niemcom) w cierpieniu.
Opowieść o losach rozgałęzionej rodziny, po dramatyczną cezurę wojny, która te losy istotnie odmieniła, prof. Krzysztof Meissner zamknął wspomnieniem swoich dziadków macierzystych, którzy sporo przyczynili intelektualnym i duchowym zasobom, jakie dziedziczą następne pokolenia.
Dziadek Władysław Koss był doktorem prawa, sekretarzem PAU w Krakowie. W październiku 1939 roku miał objąć katedrę prawa na Uniwersytecie Jana Kazimierza, lecz zmobilizowany, przez Zaleszczyki opuścił ze swym oddziałem Polskę, pozostawiając bez wieści żonę Zofię (absolwentkę filozofii UJ, z domu Podwińską) z pięciorgiem dzieci. Babci mojego rozmówcy pomagał brat jej mamy, wykładowca paryskiego konserwatorium, znany pianista, który pokonując wojenne granice przybył bronić Polski i znalazł się we Lwowie. Po wkroczeniu wojsk sowieckich, wskutek ciężkiej choroby babcia zmarła, a on nie zdołał przejechać z piątką sierot do Krakowa, został wywieziony do Kazachstanu, gdzie umarł z głodu.
Cztery siostry i brat zostali wzięci pod opiekę przez obcych sobie państwa Stebnickich, w rodzinie określanych mianem świętych, którzy rozparcelowali sieroty w różnych domach we Lwowie, żeby nie trafiły do sowieckich sierocińców.
Sześcioletnia wówczas przyszła mama przyszłego profesora uniknęła wywózki, gdy w nocy NKWD przyszło po jej przybraną rodzinę, ponieważ nie było jej na liście. Spełniały się słowa jej umierającej matki: „Wszyscy przeżyjecie”.
Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej brat babci, znany krakowski stomatolog, sprowadził do siebie sieroty z wyjątkiem najstarszej kilkunastoletniej siostry, która była już żołnierzem AK i nie chciała opuścić Lwowa.
Ich ojciec trafił na Węgry i po podejrzeniach o szpiegostwo, związanych z jego biegłą znajomością języka węgierskiego, został tłumaczem. Zrażony do swego wyuczonego zawodu prawnika doświadczeniem powszechnego bezprawia, poszedł na studia w budapeszteńskiej Akademii Sztuk Pięknych, żeby na resztę życia zostać… rzeźbiarzem.
Spotkanie z dziećmi to godna literatury i filmu historia. Ustaliwszy ich miejsce pobytu zorganizował, w grudniu 1943 roku, zakonspirowany przejazd samochodem Czerwonego Krzyża kursującym między Budapesztem a Lwowem, gdzie stacjonowała węgierska jednostka wojskowa. Najmłodsza siostra została we Lwowie u przybranej rodziny.
Po radosnych wspólnych Świętach w Budapeszcie 1 stycznia ojciec posłał swoje odzyskane pociechy do polskiej szkoły w Balatonboglár. Po wkroczeniu Niemców na Węgry w marcu 1944 roku szkołę zamknięto, mama mojego rozmówcy z rodzeństwem znów została sama, bo ojciec przez pół roku ukrywał się w piwnicach w Budapeszcie, o czym nigdy nie chciał opowiadać. Od tego czasu chorował.
Czwórka dzieci uciekała na południe, spotykając się z ofiarną pomocą węgierskiej ludności, czego wdzięczna pamięć trwa w rodzinie dotychczas. Po przejściu frontu ojciec odnalazł je w okolicy Pecsu i w sierpniu 1945 roku wrócili do Polski.
* * *
Losy rodzinne prof. Krzysztofa Meissnera, naznaczone spotkaniami narodowości i przenikaniem kultur, stanowią żyzną glebę dla rozwoju takich cech jak intelektualna śmiałość, oparta na przekonaniu, że wyznaczone sobie zadania uda się spełnić. Wątki podjęte w odmiennej epoce historycznej zdają się to potwierdzać.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.