Nowy uniwersytet, nowe elity

Grzegorz Filip

Moderujący dyskusję prof. Włodzimierz Bolecki z IBL PAN, wiceprezes FNP, zauważył, że pytania tytułowe bywają często zadawane publicznie i zaproponował, by zacząć od „dlaczego?”.

Dlaczego reformować? Uniwersytety kształcą przyszłą elitę społeczeństwa, która kiedyś będzie odpowiedzialna za państwo – mówił. W Polsce nie powiedzie się żadna reforma, jeżeli nie zreformujemy uniwersytetów. Słabe państwo to słabe uniwersytety, słabe uniwersytety to słabe państwo. Dlaczego należy zmienić polskie uniwersytety? Po pierwsze dlatego, że w UE i na świecie trwa transformacja uniwersytetów w związku ze zmianami gospodarczymi, społecznymi, politycznymi i cywilizacyjnymi. Trzeba je zmieniać, bo od czasu wejścia Polski do UE znalazła się ona we wspólnym obszarze badawczym i wspólnym systemie szkół wyższych. Trzeba je zmieniać, ponieważ są na dalekich miejscach w rankingach międzynarodowych, a także dlatego, że nadal wyjeżdża z Polski więcej absolwentów niż przyjeżdża studentów. Trzeba je zmieniać, ponieważ uniwersytety, otrzymując pieniądze od państwa, muszą odpowiadać za jakość kształcenia i badań, muszą więc być włączone w procesy szerszych zmian społecznych, a nie pielęgnować w sposób autarkiczny własną niezależność i odrębność. Trzeba je zmieniać, bo samo środowisko naukowe zarzuca uniwersytetom skostniałość organizacyjną, dydaktyczną, celebrowanie tradycji, niezdolność do innowacyjności.

Do głównych grzechów systemu należą: systematyczne obniżanie kryteriów, przyzwalanie na przeciętność, bylejakość, pielęgnację lokalności odizolowaną od zmian w szkolnictwie na świecie, zły system finansowania, uzależniony od liczby studentów, a nie od jakości kształcenia – wyliczał prof. Bolecki. Wskazuje się w dyskusjach branżowych – mówił – na brak rozwiązań systemowych, na konieczność umiędzynarodowienia polskich szkół wyższych, na brak agencji wymiany akademickiej. Uniwersytety nie podejmują same reform, a jeśli je przeprowadzają, to są one ograniczone. Środowisko uważa, że kryzys uniwersytetów jeszcze nie nadszedł, że nie jest on tak głęboki albo że nie jest to właściwa pora.

System nauki i szkolnictwa wyższego bardzo długo pozostawał kontynuacją systemu wykształconego w PRL. W 2010 r. wprowadzono szereg zmian związanych z wejściem Polski do UE, zaczął się zmieniać sposób finansowania nauki. Rozpoczął te zmiany rząd Jarosława Kaczyńskiego (2005-07), proponując wprowadzenie agencji badań poznawczych oraz agencji badań stosowanych, które przejęłyby dużą część kompetencji i finansów ministerstwa nauki. Ten projekt został dokończony przez rząd PO, wtedy powstały NCN i NCBR, które w sposób zasadniczy zmieniły konstrukcję finansowania nauki. Chodziło o to, żeby pieniądze na badania naukowe były przyznawane nie przez urzędników, lecz przez samo środowisko naukowe w systemie konkursowym, jak to jest w całej Europie. Polskie uczelnie radzą sobie w tym systemie w dość zróżnicowany sposób. Polskie ścieżki karier naukowych były przez dziesięciolecia zablokowane, trudno było wejść na nie młodym ludziom. Chodziło o to, żeby ten system otworzyć i zdynamizować. Ustawa o NCN zakłada, że min. 20% pieniędzy musi być skierowanych do młodych badaczy. Lista powodów jest dłuższa – kończył wypowiedź prof. Włodzimierz Bolecki.

Po pierwsze – biurokracja

Wicepremier i minister nauki Jarosław Gowin swoją diagnozę przyczyn konieczności zmian powiązał z polityką rządu.

O polskiej nauce i uczelniach zwykliśmy mówić źle. Czy ten krytycyzm jest uzasadniony? – pytał. Jeżeli wziąć pod uwagę pozycję polskiej nauki pod względem cytowalności, sytuujemy się na 19-20 miejscu. Nie jest to złe miejsce. Gorzej jest jeśli chodzi o poziom polskich uczelni w światowych rankingach. Ale w tych rankingach, jeśli zsumować wyniki naszych uczelni, to sytuujemy się na miejscu 33. i pod względem naukowym wyraźnie wyżej niż dydaktycznym. Czy 33. miejsce to złe miejsce? Mniej więcej na takiej pozycji sytuują się w rankingach polscy piłkarze. Wszyscy teraz kibicujemy -mówił – ja mam na sobie krawat reprezentacji Polski… Dlaczego piłkarzy otacza taka sympatia, a profesorom ta sympatia nie towarzyszy? Po pierwsze, polskiej nauce brak spektakularnych sukcesów. O ile mamy światowe gwiazdy w piłce nożnej, takich zawodników jak Lewandowski, o tyle brak nam sukcesów, które przekonałyby społeczeństwo, że warto inwestować w naukę i budowałyby dumę z polskiej nauki i polskich uczelni.

Drugi powód jest poważniejszy, polska nauka i szkolnictwo wyższe znajdują się w fazie regresji, uniwersytety są w czwartej setce rankingu i na przestrzeni lat widać powolny spadek. Czy to znaczy, że najlepsze uniwersytety się nie rozwijają, pogrążają się w niedowładzie naukowym i organizacyjnym? Nie. Idziemy do przodu, lecz w tym samym czasie świat do przodu biegnie. Ta diagnoza jest dosyć powszechna, ona była podzielana w poprzednich latach i legła u podstaw reform, o których mówił prof. Bolecki. Uważam, że motywy reform z lat 2011-2014 były trafne – ocenił wicepremier. Chodziło o dostosowanie polskiej nauki do standardów unijnych, umiędzynarodowienie, bez czego nie będzie sukcesów. Po drugie chodziło też o stworzenie zobiektywizowanych kryteriów, które wzmacniałyby konkurencyjność polskiej nauki i polskich uczelni. Takie były intencje, a jakie są rezultaty? Niestety są one opłakane. Właściwie jedynym znaczącym skutkiem tych reform jest monstrualnie rozbudowana biurokracja i pierwsze zadanie, jakie wzięliśmy na siebie po przejęciu władzy, to było ograniczenie tej biurokracji. Sejmowa Komisja Edukacji, w błyskawicznym tempie i przy powszechnej akceptacji ponad podziałami politycznymi, właśnie przyjęła projekt ustawy deregulującej polskie uczelnie, ograniczającej biurokrację. Główne źródła szkodliwej biurokracji, czyli krajowe ramy kwalifikacji i sposób funkcjonowania PKA, będą od 1 października w sposób radykalny zmienione. Chcę też podkreślić – dodał – że prowadzimy te działania w dialogu ze środowiskiem naukowym. Powołaliśmy wspólny zespół ministerstwa, Rady Głównej, KRASP, poddaliśmy projekty konsultacjom i dzięki temu prace komisji przebiegły tak sprawnie.

Oczyszczamy przedpole, ale to nie wystarczy. Wielkim wyzwaniem dla naszego społeczeństwa i rządu jest stworzenie uczelni, które nie będą konkurowały między sobą, lecz z najlepszymi uczelniami europejskimi. Musimy stworzyć uczelnie, które znajdą się nie tylko w pierwszej dwusetce rankingu europejskiego, lecz w pierwszej pięćdziesiątce. To nie jest cel niewykonalny. W rankingu szanghajskim Uniwersytet Karola w Pradze jest w pierwszej dwusetce, dlaczego UW i UJ mają być gorsze? Postulat tworzenia uczelni badawczych, które konkurują z najlepszymi w Europie, jest niezwykle kontrowersyjny w środowisku akademickim, którego większość jest tym rozwiązaniom przeciwna. Gdy słyszę głosy sprzeciwu, to mówię o konieczności rekonstrukcji elit narodowych. Jeżeli nie będziemy mieli uczelni na najwyższym poziomie europejskim, to co roku część najzdolniejszych maturzystów będzie wyjeżdżać na studia za granicę i większość z nich już nigdy do Polski nie wróci albo wróci na emeryturze. Bezpowrotnie stracimy ich kreatywność, ich dzieci, ich podatki, ich dokonania naukowe. Jeżeli chcemy zbudować elity naukowe, administracyjne, gospodarcze i polityczne, musimy mieć uczelnie, które je będą kształcić i formować.

I ostatnia sprawa. Trzeba budować ścisłą współpracę między światem nauki i światem gospodarczym. Plan Morawieckiego jest planem cywilizacyjnego skoku. Jego istotą jest wyrwanie się z pułapki średniego wzrostu, czyli przeprowadzenie polskiej gospodarki z fazy imitacyjnej do fazy innowacyjnej. Plan ten nie może się powieść, jeżeli nie podniesiemy poziomu polskiej nauki i równocześnie nie zbudujemy kanałów współpracy między nauką i gospodarką. Reformujemy NCBR, jesienią przedstawimy nowy projekt ustawy o instytutach badawczych, chcemy stworzyć nową, ściśle wdrożeniową ścieżkę kariery akademickiej. Gotowy jest projekt ustawy o innowacyjności ułatwiający naukowcom działalność w obszarze B+R i zarazem stwarzający zachęty podatkowe dla przedsiębiorcy inwestującego w badania i rozwój. Potrzeba nam narodowego kapitału, silnych polskich firm, ale będą one w sposób trwały silne tylko wtedy, gdy się będą opierać nie na kupionych za granicą patentach, lecz na dorobku polskich uczonych – zakończył wicepremier Gowin.

Zacząć od kontroli nauczania

Perspektywę zagraniczną zaproponował prof. Piotr Lasota z Instytutu Astrofizyki w Paryżu i Centrum Astronomicznego PAN.

Program rządu stawiający na innowacje jest słuszny, ale powinien być rzeczywiście priorytetem, tylko nie wiem, czy wszyscy zdają sobie sprawę, gdzie Polska znajduje się w Europie – zauważył na wstępie. Pod względem wykształcenia i nauki Polska znajduje się przed Rumunią, Macedonią, Bułgarią, Turcją i Litwą, startuje z bardzo dalekiego miejsca. Głównym powodem niskiego poziomu polskiej nauki, polskich uczelni w skali międzynarodowej nie jest niewątpliwie marny poziom finansowania, tylko brak mechanizmów promujących i kontrolujących jakość. Wydaje mi się też, że utworzenie kilku elitarnych uczelni nie rozwiąże tego problemu, trzeba stworzyć warunki, żeby takie uczelnie powstały, warunki, żeby najlepsi mogli być promowani. Zakładanie takich uczelni od góry nie wyjdzie, to musi pójść od dołu. Trzeba kopnąć w tyłek środowisko, które jest bierne. Są wspaniali młodzi ludzie, wyjeżdżają, większość z nich nie wraca, nie mam statystyk, ale widzę to w mojej specjalności. Pensje, które się im proponuje, to po prostu wstyd. Ale nie wracają też dlatego, że wyjeżdżając wyszli z układów i nie mogą znowu wejść, albo są lepsi, więc stanowią zagrożenie dla tych dobrze zainstalowanych.

Polska realizuje tyle grantów ERC ile Węgry, które są, jak wiadomo, ogromnym krajem – ironizował prof. Lasota. Holandia, która ma tylu naukowców co Polska, realizuje więcej grantów ERC niż liczba polskich wniosków o grant.

Trzeba zacząć od kontrolowania nauczania, bo studenci często udają, że się uczą, a profesorowie udają, że uczą. Tego nikt nie sprawdza, wypisuje się sprawozdania, nie sprawdzając, czego się studenci nauczyli. W jaki sposób, nie wiem, może przy komisjach akredytacyjnych przepytać z rachunków. Mogą być duże niespodzianki.

Rozrzut w NCN jest niesłychany – kontynuował dyskutant – projekty na światowym poziomie sąsiadują z rozwiązaniami opisanymi już za granicą w podręcznikach. Ambarasuje nierzetelność recenzji, opiniowania. Naukowcy na najwyższym poziomie piszą recenzje pozytywne z błędnych prac habilitacyjnych. Przechodzą wnioski profesorskie ludzi, którzy nie mają żadnego dorobku, o których nikt nigdy nie słyszał i zostają profesorami. Drogą poprawy nie jest społeczna kontrola czy związki zawodowe, nauka jest sprawą elitarną, nie istnieje prawo do badań naukowych.

Chciałbym polecić artykuł prof. Michała Ostrowskiego z Obserwatorium Astronomicznego UJ w czerwcowym FA – zakończył – jest w nim bardzo wiele interesujących pomysłów, na które się powoływałem.

Nauka stała się towarem

Prof. Leon Gradoń z Politechniki Warszawskiej poszerzył optykę stwierdzeniem, że mamy do czynienia ze światowym kryzysem nauki. Stała się ona towarem, co determinuje pewne postawy, sposób postępowania. Widzę dwie przyczyny kryzysu nauki w Polsce – mówił. Pierwsza jest zewnętrzna w stosunku do nauki: rozpraszanie środków. Potrzeba nam definicji roli nauki w rozwoju gospodarczym kraju, wizji, jak państwo chce zagospodarować naukę, naukowców, wszystkie środki na to przeznaczone. Chodzi o postawienie latarni, która ukierunkowuje sposób postępowania i organizacji nauki, może wymusić jakieś zmiany.

Druga rzecz to przyczyny wewnątrzśrodowiskowe, pewna degradacja nauki, traktowanie jej jak towaru. Uczelnia staje się wtedy zwyczajnym miejscem pracy. Źle ukształtowano system stopni naukowych, które stały się celem samym w sobie. Stąd grzecznościowe recenzje, spółdzielnie cytowań, sposób działania dobiera się w zgodzie z systemem, a nie po to, żeby osiągnąć cel naukowy. Awans powinien być rezultatem osiągnięć. Nauka straciła charakter akademicki, ma charakter postakademicki, zatracona została odpowiedzialność starszego pokolenia nad młodszym. Uważam – mówił prof. Gradoń – że jedną z przyczyn słabości uniwersytetów jest właśnie brak otwarcia i przestarzała struktura organizacyjna, którą ciągle utrzymujemy. Ta struktura powinna zostać przełamana tak, żeby kreować liderów, wizjonerów, mistrzów. Strukturę uniwersytetów można naprawić poprzez redukcję do mniejszych jednostek, które mogą być organizowane w zależności od potrzeb gospodarki. Jeśli chodzi o uczelnie techniczne, powinny to być katedry, w których lider ma silny zespół do badań i dydaktyki, i międzykatedralne struktury tworzące szkołę.

Z perspektywy prawnuka

Prof. Robert Hołyst , kierujący Instytutem Chemii Fizycznej PAN, zadał pytanie: dla kogo robimy reformy? Zazwyczaj robimy je dla grona interesariuszy, których tutaj nie ma, dla naszych dzieci i wnuków – mówił. To jest bardzo słaba grupa interesariuszy, która nas nie wesprze w tych reformach. Po drugiej stronie stoją dwie potężne grupy: polskie społeczeństwo, które zagłosowało za masową edukacją, i elity naukowe, które też nie są zainteresowane zmianami. Dlaczego tak mówię? Uniwersytety są autonomiczne, więc gdyby uczeni byli zainteresowani, to te zmiany już by nastąpiły. Wprowadzamy zmiany dla przyszłych pokoleń i robimy je po to, żeby technologie wytwarzane w Polsce kupowali Amerykanie, Japończycy i Niemcy, żeby Polak po założeniu wielkiej firmy informatycznej zatrudniał w niej informatyków ze Stanów Zjednoczonych, żeby ludzie garnęli się do pracy w Polsce, a nie uciekali. I po to są te zmiany.

Teraz pytanie drugie: czy Polska stoi słabiej niż inni dlatego, że Polacy są mniej zdolni, czy też dlatego, że mamy kiepską organizację pracy, życia społecznego, uczelni, zakładów pracy? Właśnie wróciłem z panelu ERC w Brukseli, gdzie przesłuchiwaliśmy kandydatów do tych dużych grantów, półtora miliona euro dla młodego, trzydziestokilkuletniego badacza, ogromna suma pieniędzy. Moje wrażenie jest takie, że polscy młodzi naukowcy nie są gorsi, są lepsi. Uczyłem w USA, pamiętam jednego studenta. Mówię: „Todd, co będziesz robił po tych studiach? – Wiesz co, ja założę firmę, będę biznesmenem, zajmę się obróbką drewna. – Todd, ale studia słabo ci idą, nie znasz się na wielu rzeczach. – To żaden problem, zatrudnię ludzi!”. Z kolei postawa polskiego studenta, dużo lepiej wykształconego, jest taka: „Najpierw muszę się nauczyć, czegoś się dowiedzieć, nie pójdę do przodu”. Analizowałem kiedyś system francuski, który elitę wyłania już na poziomie 19-latków. Uczyłem tych studentów dwa i pół roku i zauważyłem jedną rzecz: jeśli chodzi o przygotowanie, biją na głowę studentów polskich i amerykańskich, ale w wieku 19 lat ktoś im powiedział: Jesteś genialny, my cię wybraliśmy, przed tobą kariera, nic już nie musisz robić. I ci ludzie tracą motywację. Nigdy nie widziałem tak genialnych ludzi z tak małą motywacją.

Wracając na nasze podwórko – co jest największym problemem naszych uczelni? Mój ulubiony, znakomity Wydział Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego ma 130 profesorów i doktorów habilitowanych, podczas gdy cały Harvard ma ich 450, a na wydziale fizyki jest ich tam 65. Nasza armia składa się z generałów i pułkowników. Czy takie armie wygrywają wojny? Z profesorem Harvardu współpracuje 20 ludzi nad jakimś tematem, w tym samym czasie profesor na Wydziale Fizyki UW, równie zdolny, ma jednego doktoranta. To która armia wygra? Nie wszyscy profesorowie chcą dalej prowadzić badania, niektórzy chcieliby uczyć. Czemu więc nie połączyć interesu społeczeństwa, które chce mieć masową edukację, z interesem dydaktyków? Jak uwzględnić interesy wszystkich grup, łącznie z przyszłymi pokoleniami? Na każdym wydziale można zapytać profesorów, czy chcą być oceniani według najwyższych kryteriów i będą głównie robić badania, czy woleliby uczyć. Sami niech zdecydują.

Lekarstwo na masowość studiów widzi prof. Hołyst w szybkiej ścieżce dla najzdolniejszych. Studia mamy pięcioletnie, podzielone na 3+2, przez pierwsze 2,5 roku mogłaby to być solidna edukacja i potem najzdolniejsi studenci mogą wybrać ścieżkę szybkiego rozwoju – studia w laboratoriach naukowych, tak jak w USA, a nie na salach wykładowych. Natomiast, żeby zadowolić społeczeństwo, będzie można pójść starą ścieżką przez licencjat i magisterium. Pytanie jest takie, czy musimy tworzyć jedną uczelnię flagową, czy też wszystkim uniwersytetom pozwolić, żeby krok po kroku dokonały takich zmian. W ciągu roku czy czterech lat nie nadrobimy tego, co zostało zepsute przez wiele lat. Ten proces będzie trwał 20-30 lat. Proces ten powinien się więc zacząć łagodnie i za zgodą wszystkich grup interesariuszy.

Jednym z grzechów głównych jest grzech zaniechania – kończył prof. Hołyst. Polskie uczelnie powinny być reformowane już po 1989 roku, lecz to nie nastąpiło. Kibicuję zmianom, sam wprowadzam zmiany w swoim instytucie po to, żeby potem mój prawnuk nie powiedział do swojego syna: – Widzisz, pradziadek schrzanił sprawę i dlatego jest tak nędznie.

Klątwa bezrefleksyjnej imitacji

Prof. Zdzisław Krasnodębski z Uniwersytetu w Bremie oraz Akademii Ignatianum w Krakowie upomniał się o humanistykę.

O jednej rzeczy nie powinniśmy zapominać, że uniwersytet to jest humanistyka i nauki społeczne – mówił. W reformach powinniśmy pamiętać, że różne dziedziny mają swoje zadania, specyfikę, i że nie można organizować wszystkiego w ten sam sposób. W związku z tym uniwersytet ma jeszcze inne zadania: przekazanie dziedzictwa, tożsamość, postawa obywatelska, umiejętność czytania trudnych tekstów. Dzisiaj wielu ludzi nie jest w stanie zrozumieć prostego tweeta, a co dopiero teksty trudne.

Do Polski przyjeżdżam, uczestniczę w życiu naukowym, ale głównie wykładam gdzie indziej. Odnoszę wrażenie, że były tu kolejne fazy. Najpierw faza kompletnej stagnacji, strupieszałej struktury, pauperyzacji zawodu naukowca – lata 90. Potem próbowano to reformować poprzez przybudówki, powstawały jakieś instytuty, nikt nie miał odwagi podjąć się reformy systemu. To jest potężne środowisko, bardzo zachowawcze. Potem była faza prywatyzacji, również absurdalna. Powstawały nagle uczelnie w niewielkich miastach, polskie Harvardy i Oxfordy, słyszałem, że rynek wszystko załatwi, lecz tak się nie stało. Wreszcie przyszła ostatnia faza, kiedy działalność naukową potraktowano jak dziesięciobój: punkty, sylabusy, efekty kształcenia. Gdyby to się jeszcze odnosiło jakoś do rzeczywistości… A rzeczywistość była taka, że bardzo często studenci nie chcieli się niczego uczyć, a profesorowie nie mieli szans, żeby nauczyć ze względu na liczbę studentów, ich niechęć itd.

Mówili panowie o dobrych wzorcach. W Europie zaczyna się krytyka procesu bolońskiego, dążenia do sztucznej akademizacji. O ile więc postulat odbiurokratyzowania jest zdecydowanie słuszny, o tyle starajmy się nie imitować bezrefleksyjnie, zwracajmy uwagę na specyfikę nauki.

Bez dobrych uniwersytetów nie będzie dobrego państwa i cele kongresu Polska Wielki Projekt nie zostaną zrealizowane – powiedział pod koniec dyskusji prof. Krasnodębski. – To jest nasz obowiązek i nasze zadanie.

W końcowej wypowiedzi wicepremier Jarosław Gowin odniósł się krótko do głosów dyskutantów.

Klątwa bezrefleksyjnej imitacji zaciążyła negatywnie na całej polskiej rzeczywistości – powiedział. Wszyscy pewnie mamy za sobą wnikliwą lekturę książki prof. Krasnodębskiego Demokracja peryferii . Myślę, że dzisiaj w prawdziwie główny nurt procesów gospodarczych z tej fazy imitacyjnej przeprowadza nas plan Morawieckiego, natomiast wszyscy panowie profesorowie powoływali się na dobre wzorce zagraniczne, więc z jednej strony powinniśmy budować własny polski model, ale równocześnie czerpać z tego, co inspirujące. Na pewno polska rzeczywistość akademicka musi być pluralistyczna, wewnętrznie zróżnicowana. Nie przesądzając niczego, bo ustawa dopiero powstaje, opowiadam się za współistnieniem trzech typów uczelni: ściśle dydaktycznych, to są PWSZ, które mają ważną misję, kształcą na potrzeby regionalnego rynku pracy i są źródłem lokalnych elit. Drugi typ to dominujący model dydaktyczno-naukowy, ale potrzebujemy też uczelni ściśle naukowych, badawczych. I tutaj pełna zgoda z prof. Krasnodębskim – nie możemy patrzeć tylko pod kątem utylitarnym, zastosowań gospodarczych. Nauka służy przede wszystkim prawdzie i rola nauk społecznych i humanistycznych jest nieoceniona. 