Niech słowo znaczy

Magdalena Bajer

17 czerwca odbyła się pierwsza programowa konferencja Zespołu Etyki Słowa, który powstał z inicjatywy prof. Jadwigi Puzyniny przy Radzie Języka Polskiego PAN. Prof. Puzynina, znawczyni języka Norwida i wybitny autorytet w aksjologii języka, jest przewodniczącą zespołu i ona otworzyła obrady, formułując główne zadanie, jakiego podejmuje się grono humanistów, żeby zapobiegać zatrważającej degradacji publicznego komunikowania się Polaków.

Powszechnie już, od jakiegoś czasu, utyskujemy na brutalizację, wulgaryzację, bylejakość (to lżejszy, ale znaczący pośród grzechów) debat sejmowych, wypowiedzi medialnych, dyskusji na różnych forach. Językoznawcy, z natury rzeczy bardziej na te zjawiska wrażliwi, analizują je w swoich badaniach, uzyskując rezultaty upoważniające do niepokoju, a nawet trwogi.

* * *

Członkowie zespołu kategorycznie wyrzekają się wszelkich konotacji politycznych swojego działania. Niezależnie od własnych poglądów, skłonności czy sympatii analizują język sporów, konfliktów, ale także porozumień i proponowanych rozwiązań czy wychodzenia z konfliktów. Nie chcą unikać przykładów pochodzących z rozmaitych szczebli państwowego i społecznego dyskursu, ze wszystkich stron sceny politycznej. Odwołują się do podstawowych dokumentów, uznających za wartość fundamentalną prawo każdego człowieka do szacunku, takich jak: Powszechna Deklaracja Praw Człowieka (1948), Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej (1997), Karta Praw Podstawowych Unii Europejskiej (2007).

Etyka „wielozawodowa”

Pojęcie etyki słowa nie zakorzeniło się jeszcze w powszechnym wokabularzu, gdzie mieścimy rozmaite deontologie, tj. etyki zawodowe, a ujmując rzecz bardziej praktycznie – reguły, jakie winny obowiązywać adeptów danej profesji, szczególnie w sytuacjach, które są częste przy jej wykonywaniu. Z kodeksu etyki lekarskiej większość z nas pamięta dewizę: primum non nocere – przede wszystkim nie szkodzić. Ze standardów porządnego dziennikarstwa wymienimy troskę o maksymalny obiektywizm przekazu kierowanego do społeczeństwa. Tu dodam uwagę, zdawałoby się oczywistą, jednak potrzebną wobec obserwowanej chęci skodyfikowania największej możliwie liczby zachowań ludzkich, po to, aby rzadziej trzeba było rozstrzygać dylematy w sumieniu i dokonywać wyborów wedle norm etyki uniwersalnej: żadna deontologia nie będzie pomocna bez znajomości (takiej jak znajomość pacierza) norm uniwersalnych, które wierzący znajdują w dekalogu, niewierzący uważają za podstawowe i powszechnie obowiązujące.

Etyka słowa jest „wielozawodowa” i uniwersalna w tym sensie, że nie ma takiej grupy społecznej, zawodowej, rówieśniczej ani takiej organizacji czy środowiska, do których by się nie odnosiła, i w obrębie których nie obowiązywała. Dotyczy także relacji pomiędzy mniej czy bardziej zamkniętymi warstwami społeczeństwa, grupami i środowiskami, w tym może przede wszystkim relacji o zasadniczym dla rozwoju – we wszystkich wymiarach zbiorowego życia – znaczeniu, tj. komunikowania się władzy (wszelkich szczebli) ze społeczeństwem. Ta relacja urzeczywistnia się współcześnie głównie za pośrednictwem mediów, toteż etyka słowa dotyczy mediów równie bezpośrednio, jak polityków. Dlatego wśród dziesięciu podzespołów ZES jest i ten zajmujący się językiem polityki, i ten poświęcony badaniu oraz wpływaniu na język mediów.

Ludzie, którym stan komunikacji publicznej leży na sercu, odnoszą pojęcie etyki słowa do takich kategorii, jak: szacunek dla innych, atencja należna osobom z różnych powodów, np. pełnionych funkcji państwowych czy społecznych, godności zyskanych za zasługi dla narodu, reprezentowania szerszej wspólnoty, prestiżu zawodowego, osiągnięć twórczych, wieku…

Zdawałoby się, że każdy przeciętnie wrażliwy słuchacz radia, spektator telewizji, czytelnik gazet potrafi odróżnić wypowiedź odpowiadającą wymogom etyki słowa, od takiej, która te wymogi narusza. W rozmowie z profesor Puzyniną, a także podczas spotkania podzespołu do spraw języka polityków dowiedziałam się, jak bardzo różne są pod tym względem oceny samych tylko językoznawców, jak zatem potrzeba formułować, przynajmniej ogólne, na powszechniejszy użytek, kryteria „etyczności” mowy.

Mówiąc komuś: „masz fioła” możemy obrazić, nawet dotkliwie, ale gdy dodamy: „masz fioła na tym punkcie”, a rzecz dotyczy np. upodobania do jakiegoś rodzaju muzyki, wymowa zmienia się diametralnie. Granicę między obrazą, pobłażliwą wymówką a zwróceniem uwagi dla dobra interlokutora wyznaczają rozmaite czynniki: kontekst, relacje osób rozmawiających, okoliczności pozasłowne jak mimika, gesty. Z całą pewnością jednak do tego, żeby wypowiadać się etycznie, trzeba mieć pewną umiejętność rozróżniania znaczeń używanych wyrazów i wyrażeń, nawyk takiego rozróżniania i zakorzenione zasady etyki słowa. Bardzo dobrze, że spore grono świetnych językoznawców zabrało się do prowadzenia pomocnych w tym analiz i (w ich wyniku) proponowania etycznych sposobów komunikowania się, także w drażliwych, spornych kwestiach. Jest to tak samo potrzebne, a trudniejsze, od wskazywania uchybień.

Warunki wstępne

Zdaniem inicjatorki, profesor Puzyniny, do tego, żeby się skutecznie troszczyć o etykę słowa i starać urzeczywistniać jej wymogi w komunikacyjnej praktyce, nieodzowna jest „zasadnicza życzliwość”, której nie należy mylić ani z tchórzliwą pobłażliwością, ani z konformizmem, ani ze skłonnością do zamazywania wyrazistości wypowiedzi. Tak samo jak tolerancji nie należy rozumieć jako gotowości do rezygnacji z części własnych przekonań.

Życzliwość zasadnicza jest w moim rozumieniu nieodzownie połączona z szacunkiem dla interlokutora, z którym się zasadniczo nie zgadzamy, a właśnie z powodu żywionego szacunku zależy nam na tym, by go przekonać. W takiej sytuacji dochodzi do eskalacji argumentów, ale też zachodzi niebezpieczeństwo, że argumenty przekształcą się w epitety, a wypowiedzi staną się nieetyczne. Dopóki jednak w tle rozmowy, czy ostrej nawet dysputy, obecna jest owa zasadnicza życzliwość, stanowi ona obronę przed wynaturzeniem się sporu w konflikt.

Różnicę dzielącą te dwa zjawiska – jasną dla językoznawców – nie zawsze dostrzegają laicy, używając pojęć: spór i konflikt wymiennie, co nie tylko zaciemnia wypowiedzi, lecz może owocować rzeczywistym, niepotrzebnym utrwaleniem konfliktu, gdy spór można było zakończyć kompromisem, protokołem rozbieżności albo ugodą, w której dominuje stanowisko jednej ze stron.

Innym warunkiem wstępnym na drodze do podniesienia etycznego poziomu komunikacji publicznej jest znajomość zasad etyki słowa, o których wielu z nas sądzi, że stanowią zbiór wyrazów, jakich należy unikać i takich, które trzeba trwale umieścić w naszym słowniku.

Zasadą zawierającą właściwie całość desygnatów tego pojęcia jest, jak już wspomniałam, szacunek dla człowieka z racji jego przyrodzonej ludzkiej godności. Do każdego człowieka musimy się zwracać z szacunkiem, jeśli chcemy dochować etyki słowa. Ważne i podkreślane przez członków zespołu jest stwierdzenie, że szacunek winniśmy każdemu, niezależnie od tego, kim jest, jakie ma winy, jak bardzo różni się jego stosunek do ludzi i świata od naszego.

Używane ostatnio często pojęcie „mowa nienawiści” nie wyczerpuje nadużyć etyki słowa, jakkolwiek jest ich jednoznacznie „skoncentrowanym” przejawem. W mowie nienawiści mamy do czynienia z odrzuceniem a priori nie tylko wszelkiej życzliwości, lecz mniej lub bardziej świadomym doborem epitetów czy też określeń – osób, zdarzeń, miejsc, przedmiotów – obraźliwych, poniżających, zawierających ładunek nienawiści właśnie.

Mowa nieetyczna może obrażać niejako mimo woli, przez niedostatek uwagi, np. wobec ułomności (fizycznych lub mentalnych) interlokutora, wobec kontekstu, w jakim rozmawiamy, np. krytykując jakieś upodobania, gdy nie wiemy, że nasz interlokutor je ceni. Myślę, że bardzo aktualnie potrzebna jest inicjatywa zespołu, który stawia sobie za zadanie nie tylko wskazywanie i wytykanie naruszeń, lecz także pokazywanie wzorów opartych na wynikach badań lingwistycznych oraz planowanych i podejmowanych na szerokim pograniczu z psychologią, socjologią, teorią komunikacji.

Rozmawiajmy

W historii narodów i społeczeństw, zwłaszcza gdy ta historia przyśpiesza, mnożą się sytuacje, gdy napięcie towarzyszące dysputom o sprawach ważnych dla ogółu potęguje się do granicy konfliktu, a nawet tę granicę przekracza. W opinii członków ZES, którzy nie stawiają szczegółowej diagnozy naszej rodzimej sytuacji, ale ostrzegają przed takim zagrożeniem – należy rozmawiać. Zawsze rozmawiać. Milczenie nie jest remedium, tym bardziej nie jest nim przemilczanie różnic, kamuflowanie kontrowersji. Rozmowa, będąca wymianą poglądów, opinii, opowiadaniem się za czymś i protestowaniem przeciw czemuś, daje szansę porozumienia. Choć niekoniecznie o nim decyduje.

Nie trzeba tłumaczyć, jak potrzebna jest w tych najważniejszych, z reguły trudnych, rozmowach etyka słowa. Warto powtórzyć, jak łatwo wtedy o słowa obraźliwe, pogardliwe, uwłaczające wobec adwersarzy i jak bardzo to jest niebezpieczne dla wszelkiego dialogu. Równocześnie zdajemy sobie sprawę z innego, również realnego niebezpieczeństwa, z rozmywania istoty problemów przez wszelaką poprawność, także tę niewłaściwie rozumianą poprawność językową. Rozmowa na trudny temat wymaga dużej eksperiencji językowej, tj. znajomości synonimów, stopniowania określeń, niuansowania znaczeń, czyli – uogólniając – tego, co nazywamy bogactwem języka. Wymaga także (niekiedy w niemniejszym stopniu), dochowywania etyki słowa, aby przez niekoniecznie zamierzone obrażanie partnerów rozmowy nie zamknąć drogi argumentom, które mogą być dla nich odstręczające, szokujące, zupełnie nie do przyjęcia, a jednak powinny docierać i być równoważone kontrargumentami.

Rozmawianie jest kategorycznym imperatywem, formułowanym przez członków ZES, którzy zorganizowali się po to, żeby Polaków rozmowy stawały się owocne, nie obrażając uczestników ani nie tracąc wyrazistości.

Zebrani na czerwcowej konferencji wysłuchali wyczerpującego referatu profesor Doroty Zdunkiewicz-Jedynak pt. Zachowania komunikacyjne – etyczne i nieetyczne (wytyczanie granic) . Autorka zwróciła w nim uwagę na różnicę między kłótnią i konfliktem, polegającą na tym, że kłócący się zmierzają w istocie do tego samego celu – wzajemnego przekonania o racji każdej ze stron, a uwikłani w konflikt żadnego wspólnego celu nie mają, pragnąc pokonać, tj. wyeliminować z dyskursu, przeciwnika. Dobrze jest uświadomić to sobie, jeśli zależy nam, by wspólnie dochodzić do potrzebnych uzgodnień.

Profesor Puzynina zdecydowanie postuluje, żeby zawsze rozmawiać, akcentując mocno, że każdy rozmówca zasługuje na szacunek, pod warunkiem, że wszyscy odróżniają rozmowę od paplaniny, wymiany inwektyw, dzielenia się plotkami.

Długa lista grzechów

Językoznawcy upatrują jedno ze źródeł obecnej degradacji języka, jakim porozumiewamy się publicznie, w uwiedzeniu potocznością, uznaną parę dekad temu (nie tylko w Polsce) za sposób dostosowania mowy do zdemokratyzowanych stosunków społecznych (mówiąc w uproszczeniu). Ślad pamięci o tym, że język potoczny różnił się od oficjalnego spotykamy w eksplikacjach osób mówiących w mediach z użyciem „wyrażenia kolokwialnego”, „określenia młodzieżowego”, „zwrotu z SMS-ów”…

Z językiem potocznym weszły do publicznego użycia wulgaryzmy, których przestajemy się wstydzić, ale także mnóstwo komunikacyjnych nieetyczności. Profesor Zdunkiewicz-Jedynak w konferencyjnym referacie przedstawiła ich rozbudowaną typologię, co dało asumpt do żywej dyskusji zebranych. Przywołam tutaj niektóre, mniej zauważane nieetyczności. Do takich należy np. pomijanie tytułów należnych osobom pełniącym ważne funkcje w państwie, jak prezydent, premier, starosta, ale także zastępowanie słowa „ksiądz” słowem „pan”.

Autorka cytowała odezwania z mównicy sejmowej, w rodzaju: „Proszę się nie walić w łeb, kiedy do pani mówię”, jako użycie języka potocznego w sytuacji oficjalnej. Brak szacunku można okazać posługując się słowami obciążonymi symbolicznym piętnem, choć w znaczeniu dosłownym nie są obraźliwe ani wulgarne. Nazywając czyjeś postępowanie „Targowicą”, oskarżamy o zdradę i to bezdyskusyjnie, gdyż nie ma dla tej analogii historycznych usprawiedliwień ani stopniowania winy.

W rejestrze negatywnych zachowań komunikacyjnych są także pozawerbalne albo pozostające poza tematem rozmowy naruszenia, których na ogół nie kwalifikujemy w kategoriach etycznych, uznając za niedostatek dobrych manier, takie jak przerywanie rozmówcy, zmiana tematu, pozostawianie pytań bez odpowiedzi, uwagi drażniące interlokutora, aby go skłonić do agresji słownej.

Bardzo liczne, omawiane na konferencji rodzaje wykroczeń przeciwko etyce słowa występują, w różnym nasileniu, w wielu obszarach życia publicznego, którymi zajmą się poszczególne podzespoły. Powołano ich dziesięć: do spraw dzieci i młodzieży, mediów, polityki, języka urzędów, biznesu i reklamy, literatury, sztuki, relacji prywatnych, teorii etyki słowa. Zakresy działania tych grup, kierowanych przez profesorów nauk humanistycznych, pokrywają, jak się zdaje, cały lub prawie cały obszar komunikacji społecznej, którego różne części są w różnym stopniu dotychczas rozpoznane. Szczególną troskę i największe nadzieje przewodniczącej ZES budzi oddziaływanie na młode pokolenia – kształtowanie wrażliwości aksjologicznej w posługiwaniu się językiem i podporządkowanie mowy podstawowemu nakazowi szacunku dla każdego człowieka.

* * *

Na zakończenie swojego referatu profesor Zdunkiewicz-Jedynak przytoczyła słowa Vaclava Havla: „Zawsze warto być podejrzliwym wobec słów i zwracać na nie uwagę (…). Podejrzliwością wobec słów można zepsuć zdecydowanie mniej, niż przesadnym względem nich zaufaniem. Zresztą, czy właśnie to podejrzliwość wobec słów i ukazywanie potworności, która może w nich dyskretnie drzemać, nie jest najwłaściwszą misją intelektualisty? (…). Intelektualista powinien być jak Kasandra, ponieważ jego zadaniem jest dobrze słyszeć słowa mocnych, pilnować tych słów, ostrzegać przed nimi i przepowiadać, co by mogły znaczyć albo przynieść”. 