Garewicze. Hanna i Jan

Magdalena Bajer

Paręnaście już lat temu przedstawiłam czytelnikom FA ród, z którego wywodził się zmarły w 2002 r. profesor filozofii Jan Garewicz. Ród szeroko rozgałęzionych, głęboko zasymilowanych żydowskich inteligentów, którego reprezentatywnymi postaciami byli m.in. Izaak Kramsztyk, kaznodzieja żydowski, zwolennik i działacz na rzecz asymilacji, Benedykt Hertz, znany bajkopisarz, ale także publicysta, Aleksander Hertz, klasyk światowej socjologii, prekursor badań nad totalitaryzmem oraz… socjologii teatru.

Rozległość i różnorodność poglądów oraz postaw wobec świata – zawsze w obrębie polskiego patriotyzmu, poświadczanego w epoce zaborów zsyłkami, w PRL represjami właściwymi tamtemu systemowi – Jan Garewicz scharakteryzował metaforycznie: „Jedna kuzynka to siostra Teresa Landy z Lasek, druga to Zofia Dzierżyńska”. Z tak bogatej schedy przyszły profesor wybierał idee odpowiadające podstawowemu pojmowaniu sprawiedliwości społecznej, przede wszystkim jako równych szans na rozwijanie duchowych oraz intelektualnych potencji.

* * *

Hanna Buczyńska i Jan Garewicz byli przez znaczną część wspólnego życia małżeństwem „epistolarnym”. Częste i długie okresy spędzali daleko od siebie, jako że każde z nich wyjeżdżało na stypendia, staże naukowe, kwerendy archiwalne, z czasem wykłady w zagranicznych ośrodkach. Żona od roku 1982 mieszka stale w Stanach Zjednoczonych, od roku 1984 jest profesorem College Holy Cross w Worcester. Odwiedzając Polskę regularnie orientuje się dobrze w ojczystej sytuacji, a patrząc zarazem z dystansu, widzi zjawiska i procesy niekiedy może jaśniej.

Oboje mają bogate bibliografie. Wśród publikacji Jana są, obok rozpraw o myśli Schopenhauera, tłumaczeń wielkich filozofów, także przekłady literackie: Maxa Frischa, Friedricha Dürrenmata, Tomasza Manna. Hanna jest autorką m.in. takich prac: Metafizyczne rozważania o czasie. Idea czasu w filozofii i literaturze , Miejsca, strony, okolice. Przyczynek do fenomenologii przestrzeni , Człowiek wobec losu .

Zapis etosu

Pod koniec ubiegłego roku ukazały się nakładem Wydawnictwa Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, w serii Źródła, z informującym dodatkiem: „Archiwum Warszawskiej Szkoły Historii Idei”, dwa grube tomy zatytułowane Listy. Warszawa – Paryż -Boston . Jest to korespondencja uczonego małżeństwa, podana do druku, jak czytamy na stronie tytułowej, przez żonę i opatrzona wstępem jej pióra.

Wdzięczność za tę książkę, ale także fakt, że w opowieści rodzinnej Jana Garewicza skąpo było o osobie jego małżonki, każą mi teraz ją przypomnieć. Urodziła się w roku 1932 w Pruszkowie pod Warszawą. Studiowała filozofię w UW, gdzie w roku 1963 zrobiła doktorat, po czym pracowała tam w Instytucie Filozofii do habilitacji, uzyskanej w roku 1970, kiedy to przeniosła się do IFiS PAN.

Hanna Buczyńska-Garewicz nie przeżyła wojennej traumy ani powojennej samotności, co było doświadczeniem jej męża, starszego o 9 lat. Uzyskawszy stopień samodzielnego pracownika nauki (docenta) zaangażowała się w działalność opozycyjną, zostając w lutym 1978 roku członkiem niezależnego od władz komunistycznych Towarzystwa Kursów Naukowych, nieco później zaś weszła w skład Komisji Stypendialnej TKN, a także do grona wykładowców. Wcześniej oboje z mężem oddali legitymacje partyjne w proteście przeciwko usunięciu z PZPR Leszka Kołakowskiego.

Ich losy, ze wszystkimi ideowymi meandrami, z przelotnymi uwiedzeniami marksistowską utopią, z rozczarowaniami do niektórych skutków solidarnościowej rewolucji, są szczególnie wiarygodną lekcją polskiej historii najnowszej, uczą bowiem wyrozumiałości dla tych jej bohaterów, którzy epoki prób z komunizmem nie przeczekali na bocznych torach, z dala od pokus, a w przypadku uczonych, zwłaszcza humanistów – w ciszy bibliotek i przy biurkach zaopatrzonych w szuflady, gdzie można składać to, co przeznaczone na lepsze czasy.

Hanna i Jan Garewiczowie, choć uprawiali naukę, zdawałoby się, niebezpośrednio związaną z aktualną rzeczywistością społeczną – filozofię, czynnie tę rzeczywistość przeżywali, uczestnicząc w jej akceptowanych przemianach, przeciwstawiając się temu, co uważali za zagrożenie lub po prostu zło.

Kilkaset opublikowanych listów z lat 1960-2001 pokazuje przekonująco, a zarazem niezwykle ciekawie, te cechy ich postawy, które razem wolno nazwać etosem inteligenckim – bez dodatkowych przymiotników, bez jakiejkolwiek czy to usprawiedliwiającej, czy dystansującej czytelnika taryfy.

Dla pragnącego poznać poszczególne elementy tego etosu korzystna jest sytuacja, w jakiej małżonkowie do siebie pisali, tj. fakt działania (przez większość lat korespondencji) cenzury. Tym faktem profesor Hanna tłumaczy w przedmowie, że w listach nie ma spraw osobistych – oboje mieli awersję do ujawniania prywatności. I wyznaje, że zachowane w IPN dokumenty mówią o absolutnej słuszności obaw, świadcząc o bardzo gorliwej lekturze cenzorów.

„Wspólny rozum”

Inicjatorka publikacji listów zdaje sobie sprawę ze zubożenia ich przez unikanie niechcianej lektury i tłumaczy te powody. My, dość późni czytelnicy, dowiadujemy się (także dzięki temu) bardzo wiele o doznaniach intelektualnych obojga korespondentów, o ich przeżyciach związanych z pracą badawczą, ale też niemało o Polsce, w jakiej pracowali – nad Schopenhauerem, jak Jan, czy Cassirerem, jak Hanna.

Rzadko się zdarza dowiadywać o uczonych więcej niż to, czym się zajmują aktualnie, co robili wcześniej, jakie mają osiągnięcia, jakie plany, ewentualnie, co stanowi ich dodatkową pasję. Przeżycia wewnętrzne towarzyszące osiągnięciom, rozterki związane z planami, gorycze niepowodzeń, smak pomyłek, pozostają niewypowiedziane albo zbyte lakonicznie w wypowiedziach publicznych. Tym bardziej trudno z zewnątrz poznać rodzaj więzi intelektualnej i duchowej, rzeczywiste powinowactwo osób bardzo sobie bliskich, które właściwie nieustannie toczą dyskurs o sprawach ważnych (dla nich aktualnie najważniejszych), wzbogacając się wzajemnie.

Bardzo wymowne w tej mierze wydają mi się zdania z przedmowy: „Listy nasze jako swe istotne źródło i podstawę miały potrzebę opowiedzenia. Sprawa, rzecz, historyjka przed ich opowiedzeniem drugiemu nie uzyskiwały pełnej obecności w świadomości. Całościowe ich przeżycie i zrozumienie dokonywało się dopiero poprzez ich narracje. Wtedy, dzięki epistolarnej narracji, wchodziły one w zakres «rozumu uniwersalnego», czyli naszej wspólnej wiedzy i świadomości. Działo się tak dzięki głębokiej jedności duchowej, która nas łączyła. I odwrotnie, w ten sposób tworzył się nasz wspólny, jednolity byt duchowy. Często mawialiśmy, że mamy «jeden rozum» albo, że gdy jedna osoba jest «mądra» druga jest «głupia», bo właśnie cała mądrość na chwilę skupiła się w jednym. Przybierało to na ogół formę wezwania do drugiego: «bądź mądry, bo ja czuję się głupio czy bezmyślnie, więc ktoś musi zachować wspólny rozum». Nasz rozum był jak der absolute Geist Hegla, który realizował się przez samopoznanie. Dla nas takim samopoznaniem w okresach rozłąki było epistolarne opowiadanie drugiemu”.

Opowiedziane

Jan z Paryża 1 października 1966: „Wczoraj miałem interesujące spotkanie z pewnym etnologiem ze szkoły Lévy-Straussa, zajmującym się mitami pierwotnymi. Opowiadał mi piękną rzecz z mitów staroperskich. Ormuzd, Bóg dobry, miał kiedyś przez jedną sekundę w całej wieczności chwilę zwątpienia. I w tej sekundzie lub z tej sekundy zrodził się Aryman, a odtąd cała wieczność jest walką między nimi. Prawda, że to piękne? Uderzyło mnie natomiast w rozmowie z tym człowiekiem, bardzo oczytanym i o dużej kulturze filozoficznej, jak nieznany jest w gruncie rzeczy Cassirer. Lévy-Straussowi przypisuje się tu koncepcję logiki mitu (specyficznej), a za prekursora uważa się jedynie de Saussure’a, chociaż wiadomo, że Strauss znał Cassirera, przynajmniej z lektury”.

Hanna z Paryża 13 października 1972: „Niech diabli wezmą dialektyków! Gadają głupstwa i jeszcze poją winem bez żarcia. Rozmowa gęsi z prosięciem. (…) Postawa – zlepiona gliną z różnych kawałków figurka, doskonale zewnętrznie wypolerowana i wyglazurowana, błyszcząca, ale bardzo krucha. Nie tłukłam jednak figurek. Myślę, że jednak, mimo że byłam bardzo fragmentaryczna w moich uwagach, to było tam parę szpil, które dość łatwo było odczytać. Ale w sumie – niech diabli wezmą dialektyków!”.

Jan z Fryburga 24 kwietnia 1981: „‘Solidarność’ już trochę okrzepła, a teraz, po uznaniu ‘Solidarności Wiejskiej’, to już naprawdę cały naród. Wałęsa przy tem to samorodny talent polityczny i urodzony gracz w pokera. Opowiadano mi, jak w przededniu strajku generalnego przyleciał do niego jeden z doradców (chyba Geremek) i zaczął mu gorączkowo tłumaczyć, że trzeba ustąpić. Rzeczywiście Rakowski powiedział wtedy, że bez rozlewu krwi się nie obejdzie, a ze szpitali wypisano kogo tylko się dało – zresztą na żądanie ‘Solidarności’. Wałęsa popatrzył na niego pogardliwie i powiedział: «panie N., pan jesteś po prostu niewyspany, idź pan spać!». Możesz się z tego śmiać, ale ja naprawdę przeżyłem coś zupełnie niezwykłego, co mi się jeszcze nie zdarzyło. No, zobaczymy, co dalej. Ale chwilowo z rozkoszą wypoczywam”.

Hanna z Ameryki 4 września 1981: „Pytałam w sprawie wstępu do Hanny Arendt – to bardzo ważne, bo nie wiem, jak rozkładać mój czas. Pisanie tego tekstu traktuję trochę jako luksusowe tracenie czasu – nie jest on mi do niczego potrzebny, ale mam na niego ochotę i trochę ‘snobizmu’, by ta książka, której lansowanie było pewną walką z równiną mazowiecką, ukazała się z moim wstępem, gdzie bym chciała parę ideek lansować”.

Hanna z Ameryki 22 sierpnia 1985: „Jedną z form wolności dziś w Polsce musi być wolność od pozornej ważności drobnych walk i «małego sabotażu». Nie to, by ten ostatni był niepotrzebny, przeciwnie, był on zawsze w ostatnim 40-leciu potrzebny, ale musi on być tylko dodatkiem do jakichś rzeczywistych działań. Właściwie niepotrzebnie Ci to piszę, bo jest to przeciw temu, co robisz, a wcale mi nie zależy na krytykowaniu. Ale np. tłumaczenie Schopenhauera bym nazwała rzeczywistym działaniem, a wszystkie boje w IFiS marginesem, który sam przez się nie ma wartości. Taka hierarchia spraw zawsze siedziała mi w głowie, nawet już wtedy, gdy pisałam Wiener Kreis . Była ta książka pisana w epoce rozkwitu rewizjonizmu i w naszym środowisku sprawy rewizjonizmu uchodziły za fundamentalne, mnie się one zawsze wydawały bez znaczenia i pisząc ową książeczkę bardzo chciałam (i zrealizowałam), by była ona poza tym wszystkim, by była odrzuceniem bzdury u podstaw, przez podcięcie jej korzeni, a nie przez polemikę z przypadkowymi jej formami”.

* * *

Listy Hanny i Jana Garewiczów nie są lekturą łatwą. I nie dlatego, żeby para filozofów posługiwała się aparatem pojęciowym swojej dziedziny, trudno dostępnym dla laików. Dlatego, że każdy list zawiera – albo sformułowane wprost, albo obecne w opisanych zdarzeniach i reakcji na nie – podstawowe dla kondycji inteligenta dylematy. Jan zaangażował się bardzo mocno w „Solidarność”, co było poprzedzone uczestnictwem w akcjach protestacyjnych przygotowujących Sierpień, za co zapłacił m.in. opóźnieniem profesury. Hanna, deklarująca dystans do bieżących, a bliskich (bo w instytucie, gdzie pracowała) zdarzeń politycznych i wywołanej nimi gorączki intelektualnej, przecież nie odwodzi męża od działań, tylko przedstawia właśnie ich hierarchię, jaką mogą uchylić jedynie ostateczne, pilne potrzeby kraju i narodu. Wymiana osobistych poglądów, mimo powściągliwości dyktowanej obecnością cenzury, rodzinne serdecznie-dowcipne przydomki, jakimi tytułowane i podpisywane są listy, świadczące o serdecznej niesłabnącej więzi, czynią lekturę osobliwie zobowiązującą, sprawiają, że czytelnik traktuje autorów jak wzory, które powinno się chcieć naśladować. W intelektualnych ambicjach, w ocenianiu i reagowaniu na świat otaczający, nawet jeśli ma się nań znikomy wpływ, w wypowiadaniu oczekiwanych opinii, nawet jeśli to naraża na kłopoty. Moim zdaniem taki rodzaj lustra, w którym możemy się przeglądać bez poczucia, że jest ustawione za wysoko, to bardzo istotna wartość. 