Kryteria akademickie – temat do przedyskutowania
W ostatnim czasie mieliśmy do czynienia z czterema nowelizacjami prawa z obszaru nauki i szkolnictwa wyższego. Trzy dotyczyły ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, a czwarta – Ustawy o instytutach badawczych. Podobno szykuje się też nowelizacja Ustawy o stopniach i tytułach naukowych.
Pierwsza z nowelizacji (sejmowy druk nr 429) odsunęła do roku 2020 wymóg spełnienia kryteriów – liczby posiadanych uprawnień do doktoryzowania – ustalonych w art. 3 ustawy PSW dla poszczególnych typów szkół wyższych. W obowiązującej do niedawna ustawie (art. 255 ust. 1) wyznaczono na 30 czerwca 2016 r. termin, do którego „nazwy uczelni zostaną dostosowane do wymagań określonych w art. 3”.
Okazało się, że 11 szkół wyższych, a tym aż 6 uniwersytetów ogólnych, nie spełnia wskazanych w ustawie kryteriów. W środowisku mówiło się o problemie od jakiegoś czasu, jednak dopiero teraz, można powiedzieć – w ostatniej chwili, posłowie złożyli projekt nowelizacji, która odsuwa ów termin do roku 2020. Posłowie motywowali konieczność zmiany prawa tak: „obowiązek doprowadzenia do zgodności nazewnictwa przyjętego w ustawie, może skutkować w przypadku niektórych uczelni osłabieniem ich pozycji w kraju, jak również obniżeniem ich rangi na arenie międzynarodowej. Znacząco wpłynie na konkurencyjność tych uczelni w procesie rekrutacji przyszłych kandydatów na studia, jak również absolwentów kończących kierunki prowadzone w tych uczelniach na rynku pracy. Tego rodzaju zmiany mogą w istotny sposób wpłynąć także na ukierunkowany już rozwój danego regionu”. Argumenty niewątpliwie słuszne. Razi jednak brak konsekwencji: najpierw ustalamy kryteria (o tej historii poniżej), a potem nie potrafiąc ich dotrzymać, odsuwamy (po raz drugi) termin, w którym mają obowiązywać. Ponieważ tyczasem ma się pojawić nowa ustawa o szkolnictwie wyższym, być może kryteriów tych uczelnie w ogóle nie będą musiały spełnić. Rada Główna Nauki i Szkolnictwa Wyższego wydała w sprawie tej nowelizacji negatywne stanowisko, argumentując, że nie ma powodu, by uczelnie, które nie spełniają ustalonych przez środowisko kryteriów, nadal zachowywały swój wysoki status. W uchwale przywołano też fakt uprzedniego odłożenia terminu wypełniania kryteriów ustawowych.
Przyjrzyjmy się zatem tylko uniwersytetom. Mają one nie tylko posiadać 10 praw do doktoryzowania, ale muszą to być przynajmniej po 2 uprawnienia w każdym z trzech zdefiniowanych w ustawie obszarów. O ile kryterium dziesięciu uprawnień do doktoryzowania nie spełnia tylko Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy (posiada 9 praw do doktoryzowania i 3 do habilitowania), najmłodszy z uniwersytetów ogólnych, to już z drugim wymogiem nie radzi sobie aż 6 uniwersytetów; oprócz wspomnianego także: Uniwersytet w Białymstoku (10 uprawnień do doktoryzowania i 6 do habilitowania; w 3 obszarach, ale w jednym UwB ma tylko jedno prawo do doktoryzowania), Katolicki Uniwersytet Lubelski Jana Pawła II (12/10, ale wszystkie z jednego ze wskazanych obszarów), Uniwersytet Rzeszowski (12/4; w trzech obszarach, ale w jednym z nich tylko jedno uprawnienie), Uniwersytet Szczeciński (19/12; w trzech obszarach, ale w jednym tylko jedne uprawnienia) oraz Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego (13/9; w dwóch obszarach). Ciekawe, że kryteria ustawowe spełniają uniwersytety, które nie mają specjalnie wiele uprawnień, np. Uniwersytet Jana Kochanowskiego, który ma 11 praw do doktoryzowania, ale we wszystkich ustawowych obszarach.
Skąd się w ogóle wzięły kryteria? Pojawiały się na początku lat 90. XX wieku, gdy zaczęły powstawać uczelnie prywatne. Publiczne szkoły wyższe chciały wówczas odróżnić się od raczkujących szkół niepublicznych. W ustawie o szkolnictwie wyższym żadnych kryteriów wówczas nie było. Przyjęła je natomiast Rada Główna Szkolnictwa Wyższego, która opiniowała wszystkie wnioski o utworzenie nowych uczelni. Najpierw ustalono, że akademie muszą mieć dwa prawa do doktoryzowania. Potem pojawiły się kolejne kryteria. Publiczne szkoły wyższe – pedagogiczne, inżynierskie, rolnicze, artystyczne – dla odróżnienia od prywatnych chciały nosić nazwy akademii czy politechnik (i faktycznie w tamtych czasach masowo zmieniały nazwy). Dla uniwersytetów ustalono najostrzejsze wymogi: 8 praw do doktoryzowania i 2 do habilitowania. Faktycznie niemal żaden z tworzonych od 1994 r. uniwersytetów (zaczęło się od Uniwersytetu Opolskiego) kryteriów tych nie spełniał; o ich powstaniu decydowała wola polityczna – parlamentarzyści przegłosowywali ustawy wbrew opiniom Rady Głównej. Zatem od dawna mieliśmy do czynienia z nierespektowaniem kryteriów środowiskowych (bo tak chyba należy je nazwać) dla poszczególnych typów uczelni.
W ustawie Prawo o szkolnictwie wyższym kryteria pojawiły się dopiero w 2005 r. Wyznaczono wówczas uczelniom 4 lata – do 30 czerwca 2009 r. – na dostosowanie nazw do posiadanych uprawnień lub uprawnień do posiadanych nazw. Ponieważ termin nie został dotrzymany (a konsekwencji nie wyciągnięto z tego żadnych), w jednej z kolejnych nowelizacji przedłużono go (zresztą znacznie już po terminie) do roku 2016. Teraz mamy do czynienia z kolejnym przesunięciem w czasie.
Pytanie, czy dobrze zrobiono, wskazując nie tylko liczbę uprawnień do doktoryzowania, ale także wymagając, by były w trzech obszarach i przynajmniej po dwa w każdym. Zapewne kierowano się tym, że uniwersytet ogólny musi być wszechstronny, zaś habilitacje zniknęły z wykazu kryteriów, bo spodziewano się odejścia od wymogu habilitacji jako etapu kariery akademickiej. Może w podtekście tych wymogów (w obszarach wskazano np. nauki medyczne i weterynarię) była też nadzieja na konsolidację uczelni specjalistycznych (medycznych, rolniczych, przyrodniczych) z uniwersytetami?
Jak już wspomniałem, rok 2020 wskazano w nowelizacji zapewne dlatego, by w ogóle uniknąć konieczności spełnienia obowiązujących do niedawna kryteriów. Wniosek złożyli do Sejmu posłowie, co niejako zwalnia z odpowiedzialności zarówno ministerstwo, jak i środowisko akademickie, któremu można by zarzucić, że ustala kryteria, których potem nie respektuje. W kontekście tego problemu słyszę często pytanie: Czy trzeba zmuszać KUL do budowania nowych dla tego szacownego i zasłużonego uniwersytetu kierunków? Na dodatek – kierunków, które będą musiały konkurować z już istniejącymi w Lublinie na UMCS, uniwersytetach Medycznym i Przyrodniczym? Pojawia się też pytanie, czy kłopoty finansowe, w które w pewnym momencie KUL popadł, nie były spowodowane także chęcią/koniecznością spełnienia ustawowych kryteriów uniwersyteckości.
Z całą pewnością ta nowelizacja powinna zmobilizować środowisko akademickie, by w perspektywie tworzenia nowego prawa o szkolnictwie wyższym jeszcze raz rzetelnie i odpowiedzialnie przedyskutować kryteria używania nazw akademickich. Trzeba się też odnieść stanowczo do konsekwencji nie spełniania tych kryteriów.
W drugiej nowelizacji PSW (druk sejmowy nr 433), także poselskiej, chodziło o wprowadzenie jednolitego, państwowego, bezpłatnego systemu antyplagiatowego. Ustawę parlamentarzyści przegłosowali, zatem będzie obowiązywać. Na temat tego rozwiązania wiele już w FA pisaliśmy, piszemy także w bieżącym numerze (str. 8 i 40).
Nowelizacja Ustawy o instytutach badawczych (druk sejmowy nr 292) dotyczyła – ogólnie mówiąc – zarządzania instytutami, a zwłaszcza obsadzania stanowisk dyrektorów tego typu jednostek. Zgłosili ją parlamentarzyści. Przyznała ona duże kompetencje ministrom nadzorującym instytuty, równocześnie ograniczając znaczenie konkursów na stanowiska. Rozwiązanie wprowadzone tą nowelizacją zostało skrytykowane przez Radę Główną Instytutów Badawczych. Prof. Leszek Rafalski, przewodniczący RGIB, pisał do premier Beaty Szydło: „proponowana zmiana nie przyniesie żadnych korzyści naszej nauce i gospodarce, a wręcz je osłabi”, i dalej deklarował: „Jesteśmy za zmianami, które będą (…) instytuty rozwijać, a nie niszczyć, i które wykorzystają dla Polski ogromny potencjał naszych kadr i laboratoriów”. Nowelizacja jest dość powszechnie krytykowana w środowisku akademickim. Negatywną opinię na temat projektu tej ustawy wydała także RGNiSW. Można zrozumieć potrzebę ministrów do ściślejszego nadzoru nad podległymi im placówkami. Warto się jednak zastanowić, czy ceną za to musi być ograniczenie autonomii jednostek badawczych i zminimalizowanie roli konkursów na stanowiska kierownicze w instytutach.
W chwili, gdy ten numer FA szedł do druku nie było jeszcze jasne w jakim kształcie zostanie uchwalona tzw. nowelizacja deregulująca PSW, która powinna się raczej nazywać „odbiurokratyzowującą” (bo taki jest jej cel), a która została zgłoszona przez ministra nauki i szkolnictwa wyższego. RGNiSW wydała w tej sprawie pozytywną opinię sugerując dodatkowo dwie zmiany. Ponieważ zaproponowane rozwiązania są dość powszechnie akceptowane przez środowisko akademickie, a rząd ma za sobą większość parlamentarną, ustawa zapewne wejdzie w życie z nowym rokiem akademickim, jak tego chce min. Jarosław Gowin. Czas pokaże, czy spełni pokładane w niej nadzieje środowiska akademickiego na ułatwienie życia uczelniom.