Uczelnia to świat dużej swobody

Rozmowa z dr. Kazimierzem Sedlakiem, twórcą i dyrektorem firmy Sedlak&Sedlak, zajmującej się badaniem płac w Polsce

Czy studiowanie wciąż się opłaca?

– To jest jeszcze bardziej opłacalne niż rok temu, gdyż wzrasta poziom wymagań wobec kandydatów do pracy. Rynek oczekuje coraz wyższych kwalifikacji, większych umiejętności i kompetencji.

Widzę nowy kontekst dla tego pytania: ujawniono dramatyczny spadek jakości kształcenia. Zatem: czy absolwenci nadal reprezentują wysokie kompetencje i kwalifikacje?

– To inny problem: potrzeby rynku pracy, a jakość systemu edukacyjnego. System edukacyjny wypuszcza określonych ludzi na rynek pracy i ten rynek musi sobie radzić z takimi właśnie pracownikami. To nie przeczy temu, że ma on wobec nich wysokie wymagania. Z wszystkich danych na świecie i danych dostępnych w Polsce można wysnuć wniosek, że istnieje bardzo jednoznaczna zależność: im lepsza jakość wykształcenia, tym wyższe dochody. Sformułowaliśmy tezę, że edukacja jest jedną z inwestycji o najwyższej stopie zwrotu dla akcjonariusza, czyli tego, kto się kształci. Osoby wysoko wykwalifikowane, szczególnie w branży technicznej, osiągają najwyższe dochody i tam stopa zwrotu wynosi nawet 20 procent. Jest wiele kierunków studiów, po których zarobki są znacznie niższe niż po studiach technicznych, co nie znaczy, że te studia są niepotrzebne. Po prostu rynek potrzebuje określonej liczby specjalistów w danym obszarze. Wysokość zarobków nie zależy zatem jedynie od wybranego kierunku studiów. Po wszystkich studiach technicznych stawki wynagrodzeń są wyższe niż po studiach humanistycznych. W Polsce przeżywaliśmy boom na studia wyższe. Otwierano nowe kierunki i kwalifikowano na studia bardzo dużą część maturzystów. To cenne, że mamy wykształcone społeczeństwo, ale przy okazji popełniono wiele błędów – inna sprawa, czy można ich było uniknąć. Uczelnie prywatne uruchamiały masowo studia z zakresu zarządzania, tymczasem w gospodarce nie ma zapotrzebowania na samych szefów. Dlatego większość absolwentów tych studiów nie pracuje dziś na stanowiskach menedżerskich i ma problemy ze znalezieniem dobrze płatnej pracy. Czy to jednak oznacza, że zmarnowali czas na studiach? Nie!

Państwo od czasu do czasu – ostatnio w kwietniu – podajecie dane na temat zarobków absolwentów poszczególnych uczelni. Czy można sformułować opinię, że jakość kształcenia na danej uczelni jest wyższa, bo jej absolwenci lepiej zarabiają?

– Jakość kształcenia jest odrębną rzeczą od potrzeb rynku pracy. Nawet dobrzy specjaliści w dziedzinach, których rynek nie potrzebuje, nie znajdą dobrze płatnej pracy. Problem jakości edukacji jest jednak ważny. Mam wrażenie, że polski system edukacji wyższej się nie zmienia, a przynajmniej nie nadąża za zmianami w gospodarce. To jest jeden z tych obszarów, który „uchronił się” od znaczących zmian po transformacji ustrojowej, był odporny na reformy. Zmieniliśmy gospodarkę, weszliśmy w nowoczesny świat, ale to nie dotyczyło edukacji wyższej. Nikt tam nie patrzy na takie standardy jak wydajność, efektywność, kosztochłonność itd. Nie wspomnę już o istnieniu takich patologii, jak traktowanie doktorantów jako bezpłatnej siły roboczej.

Państwo polskie nie gromadzi żadnych danych na temat relacji między wykształceniem a zarobkami. Dane GUS są niepełne. My próbujemy to robić, ale także w specyficzny sposób, głównie pod kątem biznesowym. Na pewno nikt u nas nie zamawia analiz na temat tego, ile zarabiają absolwenci różnego typu uczelni. Wartość naszych danych jest ograniczona, bo nie robimy badań na próbie reprezentatywnej. Robimy je na takiej grupie, do jakiej mamy dostęp. To jest co prawda ponad 160 tysięcy osób, ale nie jest to wybrana w metodyczny sposób, zgodnie z wymogami badań statystycznych, próba losowa. Jedyne dobre badania prowadzi GUS, ale udostępnia je po zbyt długim okresie.

Dane GUS też nie są miarodajne, bo nie uwzględniają wszystkich rzeczywistych składników płac.

To wynika z metodologii, z tego, że dane muszą być porównywalne. Dlatego trzeba znać metodologię, żeby te wyniki rozumieć. GUS bada tylko wynagrodzenie całkowite na etacie w ciągu 40 godzin pracy. Jest tam mnóstwo wykluczeń. Tymczasem np. w szkolnictwie wyższym duża część wynagrodzeń to różne zlecenia, nadgodziny, dodatkowe etaty, wynagrodzenia z grantów. Podobnie jest w służbie zdrowia, gdzie mamy oficjalną pensję lekarza, ale ona się ma nijak do faktycznie otrzymywanego przez lekarzy wynagrodzenia z kilku miejsc pracy. Działalność GUS jest też poprawna z punktu widzenia porównywalności danych z różnych krajów.

Wróćmy do badań firmy Sedlak&Sedlak. Wspomniał pan o wysokich wynagrodzeniach absolwentów studiów technicznych. Potwierdzeniem jest to, że politechniki nie odczuwają niżu demograficznego. A co z płacami absolwentów studiów medycznych i prawniczych?

– Lekarze w Polsce należą do pierwszej trójki najlepiej zarabiających zawodów, nawet jeśli nie weźmiemy pod uwagę ich działalności prywatnej, a większość lekarzy taką prowadzi. W Polsce popełniono wiele błędów w kształceniu lekarzy i nie chodzi o jakość, ale o politykę zarządzania służbą zdrowia, ograniczania naborów na studia lekarskie wbrew zapotrzebowaniu rynku pracy. Obserwujemy duże skoki w wynagrodzeniach lekarzy rok do roku – one dynamicznie rosną. Do tego większość lekarzy pracuje we własnych firmach, które świadczą usługi dla szpitali – to wynika ze sposobu rozwiązania kwestii dyżurów wiele lat temu. Łatwo zrozumieć wysokie wynagrodzenia lekarzy, bo to jeden z najbardziej odpowiedzialnych i wymagających zawodów, i tak jest w każdym kraju. Polskim fenomenem natomiast jest to, że w pierwszej trójce najlepiej zarabiających znaleźli się górnicy. Poprzez mnóstwo przywilejów i błędów politycznych mamy patologię płacową. Normalnie to wiedza, wykształcenie i kompetencje decydują o wartości pracy. W górnictwie jest inaczej: decyduje o tym polityka i tradycja. Winni nie są górnicy, ale polityka – to chcę podkreślić.

Prawnicy natomiast najczęściej uprawiają wolne zawody, a my mówimy o osobach pracujących na etacie. Nie bierzemy ich zatem pod uwagę w przedstawionych w kwietniu wynikach badań.

Jakie inne zawody są bardzo wysoko cenione?

– Informatyk. Świetnie widać na informatyce, jak błędnie przez polityków oceniane są potrzeby rynku pracy. Obecnie w każdej dziedzinie stosuje się narzędzia informatyczne; bez informatyki nie można otworzyć żadnej firmy. Lawinowo rośnie zatem zapotrzebowanie na informatyków. Tymczasem maleje liczba studiujących informatykę, mimo że to zawód bardzo ceniony na rynku pracy.

Powodem nie muszą być błędne decyzje polityków, tylko to, że jest to dość trudna dziedzina – nauka ścisła.

– To druga rzecz: bariera wymagań. Kiedyś do uruchomienia komputera potrzebny był informatyk, dziś każdy użytkownik zrobi to samodzielnie. Automatyzacja procesów jest coraz większa. Wiedza informatyczna nie musi być bardzo wyrafinowana, często wystarczą niższe kompetencje. Wielu ludzi potrafiłoby je zdobyć, ale państwo nie robi nic, by ten strumień ludzkich chęci i zdolności skierować we właściwą stronę.

Czy w klasycznych zawodach inżynierskich, jak mechanika i budownictwo, też dobrze płacą?

– Tak. Każda z tych dziedzin wciąż się rozwija. Zatem nawet klasyczne zawody inżynierskie zapewniają dobrą pracę, ale szczególnie te, które związane są z nowymi technologiami.

A warto podejmować studia humanistyczne i społeczne, do których zaliczamy ekonomię i zarządzanie, bankowość, prawo?

– Zapewne ekonomiści i prawnicy nie będą mieli problemu z pracą i dobrze zarobią. Zanim przejdę do typowych zawodów humanistycznych, zwrócę jeszcze uwagę na absolwentów matematyki i fizyki. Wydawać by się mogło, że to całkowicie teoretyczne studia, tymczasem ich absolwenci znajdują zwykle dość dobrze płatne prace. I to jest – choć może brzmi to paradoksalnie – wstęp do rozmowy o humanistyce. Otóż w wykształceniu nie liczy się tylko jego czysto praktyczny, profesjonalny wymiar, choć ten daje od samego początku wyjątkowo korzystną pozycję na rynku pracy. Spójrzmy jednak na pedagogikę, historię, nauki o społeczeństwie, politologię. Rynek pracy nie jest spragniony takich specjalistów i oni w grupie osób wykształconych – to zastrzeżenie jest ważne – zarabiają najgorzej…

Czy absolwenci tych nierynkowych kierunków zarabiają mniej niż absolwenci liceów i techników?

– Raczej zarabiają lepiej. Musimy zrobić tu małą dygresję na temat wartości edukacji. Niezależnie od tego, co robimy, co studiujemy, sam fakt zdobywania wiedzy oznacza rozwój osobisty. A to z kolei daje nam większą swobodę poruszania się na rynku pracy. Mało kto z wykształceniem licealnym czy po technikum wejdzie do zarządu firmy bądź zostanie jej prezesem, natomiast absolwenci studiów historycznych, socjologicznych czy politolodzy mają takie szanse. Im wyższy poziom formalnej edukacji, tym większa swoboda poruszania się na rynku pracy i decydowania o swoim losie. Niezależnie od wartości na rynku pracy, edukacja i wykształcenie mają też wartość same w sobie. Wiedza i obycie zdobyte na studiach zostają w nas i korzystamy z nich w różnych życiowych sytuacjach. To działa na naszą korzyść, to jest nasze bogactwo. Lepsza jakakolwiek szkoła wyższa, niż jedynie szkoła niższego poziomu. Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że jest wiele zawodów, które nie wymagają wyższego wykształcenia, lecz jedynie odpowiednich umiejętności, a mogą dać na rynku pracy bardzo dobrą pozycję i wynagrodzenie: tokarz, automatyk, specjalista od wentylacji, przeróżni montażyści. Tu wygrywają potrzeby rynku pracy.

Porozmawiajmy o wynagrodzeniach w szkolnictwie wyższym i nauce.

– Zapytajmy, na ile można przy pomocy ustaw i rozporządzeń regulować wynagrodzenia? A tak się robi w sferze szkolnictwa wyższego i nauki. Odpowiedź specjalisty od rynku pracy i wynagrodzeń brzmi, że nie można. Liczą się kompetencje, wyniki pracy.

Mamy to w nauce dzięki grantom – zdolniejsi zdobywają granty i mają szanse na większe czy dodatkowe wynagrodzenia.

– System grantów trochę nam to faktycznie różnicuje, jednak generalnie płace w nauce i szkolnictwie wyższym reguluje rozporządzenie ministra nauki, określające granice wynagrodzeń na poszczególnych stanowiskach. Polski system wynagrodzeń w nauce nie uwzględnia np. efektywności pracy. Rynek chce płacić za wyniki pracy, a w systemach wynagrodzeń w polskim szkolnictwie wyższym i nauce w zasadzie się tego nie uwzględnia, a w każdym razie w bardzo niewielkim stopniu. Zagraniczne uczelnie, zwłaszcza amerykańskie prywatne, płacą za wartość uczonego, jego badań.

Sytuacja podobna do polskiej jest w niemal całej Europie, gdzie płace w nauce są dość zbliżone w różnych uczelniach i wiadomo, ile się zarabia na stanowisku profesora czy adiunkta w danym kraju.

– Ciekawa jest sytuacja w Szwecji. Egalitaryzm społeczny, w tym w sferze wynagrodzeń, sprawił, że płace na różnych stanowiskach, czy to wymagających wykształcenia, czy nie, są zbliżone. Tam powoli przestaje się opłacać uczyć, kształcić. Nie warto poświęcać wielu lat na studia, lepiej jest wcześniej zacząć pracować i zarabiać. To nie jest dobre zjawisko.

Czy na polskich uczelniach płace są niskie czy wysokie?

– Nie można tak stawiać sprawy. Pojęcie wysokości pensji jest bardzo subiektywne. Dla osoby, która zarabia 2 tysiące złotych, 200 złotych podwyżki to dużo, a dla kogoś, kto zarabia 20 tysięcy miesięcznie, taka podwyżka nie ma znaczenia. Porównując do innych zawodów, nie można powiedzieć, że naukowcy i wykładowcy akademiccy mają za niskie płace. Ważne są przecież także warunki pracy. W nauce nie ma praktycznie żadnej dyscypliny i kontroli pracy. W zakładzie produkcyjnym trzeba przyjść na określoną godzinę i nie da się wyjść wcześniej niż przewiduje regulamin pracy. „Odbija się” na zegarze wejście i wyjście z firmy. Takie rozwiązania nie są w szkołach wyższych stosowane. Na uczelniach nikt nie rozlicza dokładnie czasu pracy ani jej wyników. Pensum dydaktyczne jest dość niskie. W pewnym sensie i w pewnym stopniu wynika to z charakteru pracy naukowej, ale tylko w pewnym. Więcej zależy od zwyczaju, tradycji. Praca na uczelni zapewnia duży komfort, wynikający ze sposobu jej organizacji, z faktu dłuższych wakacji, mniejszych rygorów i dyscypliny. Są bardzo duże możliwości wyjazdów zagranicznych. Są różnego rodzaju inne ważne benefity. Patrząc z punktu widzenia łącznych korzyści z pracy, to zatrudnienie w edukacji wyższej i nauce należy do najbardziej atrakcyjnych: najmniejsza kontrola jakości, czasu i dyscypliny pracy, a poziom wynagrodzeń dość wysoki, zwłaszcza po podwyżkach z ostatnich lat.

Czy w ogóle można odnosić płace do średniej krajowej?

– Tak. Trzeba jednak porównywać nie tylko sumy, ale wszystkie uwarunkowania. Uczelnia to inny świat, to świat dość dużej swobody. Proszę zauważyć, że roczne pensum dydaktyczne wynosi tyle, ile wynosi miesięczny wymiar pacy zatrudnionego w usługach lub produkcji czy w urzędach publicznych.

Rozmawiał Piotr Kieraciński