Nauczka

Piotr Müldner-Nieckowski

Nie wiem, czy to tylko ja mam teraz takie przypadki, ale ostatnio ciągle zamęczają mnie liczne przejawy ludzkiej niesolidności, która strasznie utrudnia życie. To nie musi być zaraz jakaś wielka sprawa, ale jeśli osoba, której powinno zależeć na spotkaniu ze mną, po prostu nie przychodzi albo się gigantycznie spóźnia i nie liczy się z tym, że bezinteresownie straciłem mnóstwo czasu, to mam prawo sądzić, że mnie nie szanuje.

No, dobrze, to dotyczy mnie i powinienem cicho siedzieć, pewnie sobie na takie traktowanie zasłużyłem. Ale przecież ci sami ludzie w podobny sposób traktują także innych. Oto prosi mnie kolega profesor, żebym kiedyś napisał o tym, w jakim stanie wykładowcy i prowadzący ćwiczenia zostawiają po sobie sale. Zapisana na gęsto tablica. Grzejące się, niewyłączone wzmacniacze dźwięku i projektor pod sufitem, mikrofon z wyładowaną baterią, połamane wtyki i porzucone na ziemi, przemieszane kable, wyrwane ze ściany gniazdo elektryczne, zerwana roleta, słowem uszkodzenia, które należy natychmiast zgłosić do obsługi - najpierw jednak solidnie wytarłszy tablicę i usunąwszy z katedry pustą butelkę po mineralnej oraz pogięte puszki po napoju energetycznym. Ktoś, kto wchodzi potem do takiego chlewu i ma poprowadzić kolejne zajęcia, może tylko załamać ręce, bo technik na pewno nie zdąży wszystkiego naprawić – między wykładami jest tylko piętnaście minut przerwy.

Początkowo zlekceważyłem tę opowieść, ale przypomniałem sobie, że i mnie wcale nierzadko zdarzało się zastać salę z tak poprzestawianymi krzesłami i stolikami, jakby urządzano tam walki gladiatorów ze stadem małp; z laptopem, w którym rozładowała się bateria; z porozrzucanymi między krzesłami papierami.

Pracownik obsługi, zapytany o częstotliwość takich sytuacji, otwarcie przyznał, że są nagminne, tylko on już się do tego przez lata przyzwyczaił. Kiedyś niczym w toalecie miejskiej powywieszał na salach wykładowych kartki o treści „Zostaw to miejsce w takim stanie, w jakim je zastałeś”, ale został za to zbesztany, bo uznano, że tekst ten obraża szanownych pracowników nauki. No i słusznie, przecież na uczelni są sami dorośli i wspaniali. Z nimi walka jest skazana na porażkę, bo chodzi o dobre wychowanie. A jak wychować tych, którzy już zostali wychowani?

Opisałem więc (powyżej) problem kolegi i mój zarazem, i pewnie jeszcze innych osób, które korzystają z sal, ale nic z tego nie wyniknie, bo do adresatów to pewnie nie dotrze, a jeśli już, to pomyślą, że to chodzi nie o nich. Przytyki potraktują jak uwagi kierowane do tych, co obok. Co najwyżej pośmieją się z „chamów, którzy nie mają zamiłowania do porządku” i z felietonisty, „który w tak beznadziejnie błahej sprawie” pisze odezwę do tysięcy czytelników czasopisma „Forum Akademickie”.

Skoro już przy chamstwie jestem, wspomnę, że rzeczywiście jest to zjawisko śmieszne. No bo jeśli we wspomnianej toalecie widzę na drzwiach wyryte scyzorykiem napisy typu „Nie myśl, że jak siedzisz w kabinie, to lecisz w kosmos” albo „Intel inside, idiot outside”, wybucham śmiechem, są naprawdę dowcipne. Pewnego dnia, konkretnie we wtorek 23 lutego, a więc w dzień całkowicie i absolutnie powszedni, ktoś tam sprytnie umocował blokujące dostęp do porcelany wstęgi (takie do przecinania przez notabli w czasie oddawania mostu do użytku), co spowodowało, że większość użytkowników to, co miała oddać tu, na wszelki wypadek oddawała w przybytku piętro wyżej. Więc jednak jakiś mir w społeczności akademickiej jest, potrafią się dostosować.

Powiadomiłem kolegę profesora, że właśnie piszę felieton we wzmiankowanej sprawie, co go okropnie speszyło. Nie przypuszczał, że się posunę do tak dramatycznego kroku, wszak on się nie zdobył na skargę u dziekana ani tym bardziej o wypowiedź na ten temat na radzie wydziału.

Niesłusznie. Uważam, że to jest problem ogólnopolski, nie tylko uczelniany i należy uderzać - im wyżej, tym lepiej. Co prawda mechanicy samochodowi już dawno się nauczyli, że przed wejściem do cudzego samochodu należy położyć folię na siedzenia i owinąć kierownicę, malarze pokojowi pieczołowicie oklejają specjalną taśmą to, co nie powinno być zachlapane farbą, a panie sklepowe, biorące z beczki kiszoną kapustę, wkładają jednorazowe rękawiczki. Można się od nich uczyć, nie trzeba jechać na Zachód, żeby nabyć kultury, przynajmniej tej widzianej. Wiem też, że skrzywdzeni przez inwestora budowlani potrafią zamurować w ścianie zdechłego szczura i umieścić w kominie filcowy kapelusz przekrojony na krzyż. Po jakimś czasie zaczyna w domu brzydko pachnieć padliną, a komin nie przepuszcza dymu i wybudowany z pietyzmem kominek okazuje się do kitu, nie ma ciągu. Osobista porażka właściciela świeżo oddanej do użytku willi. Odoru zlikwidować nikt nie potrafi, bo nie można znaleźć źródła, a skucie tynków i glazury nic nie daje. Co więcej, wezwani kominiarze badają kanały dymowe, spuszczając przez komin stalową kulę na łańcuchu, jednak stwierdzają drożność, gdyż kula bez trudu przechodzi przez ów nacięty kapelusz. Brawo! To jest dopiero nauczka! Dla tych, którzy nie szanują drugiego człowieka.

e-mail: www.lpj.pl