Co dalej z kobietami w nauce?

Dominik Szulc

Głośno było ostatnio o paniach w nauce polskiej, i to nie tylko dlatego, że również w Polsce 11 lutego 2016 r. obchodziliśmy pierwszy Międzynarodowy Dzień Kobiet i Dziewcząt w Nauce. 29 lutego na łamach „Nature” Południowoafrykańska Akademia Nauk (ASSAf) opublikowała wyniki badań nad feminizacją akademii nauk na świecie, a co za tym idzie pośrednio także ich maskulinizacją. Ogłoszony raport, aktualny na 2014 r., nosi nazwę Women for Science: Inclusion and Participation in Academies of Science . Uwzględniono w nim wyniki ankiety przesłanej do 69 akademii nauk na całym świecie. Jest to doskonała okazja, aby co nieco o tym napisać, nie tylko w kontekście Polskiej Akademii Nauk.

Między Sudanem a Tanzanią

Pierwsze miejsce przypadło w ogłoszonym raporcie… Kubańskiej Akademii Nauk. Kobiety stanowią 27% jej członków. Jak na tym tle wypada PAN i polska nauka w ogóle? Cóż, jak napisał w połowie XVIII w Nowych Atenach ks. Benedykt Chmielowski, „koń jaki jest, każdy widzi”, jednak wspomniany raport dopełnia tego obrazu. Oto bowiem okazuje się, że wśród 533 krajowych i zagranicznych członków Akademii tylko 22 stanowią kobiety, co daje 4%, przy średniej światowej 12%. W jej władzach zasiada jedna kobieta (wiceprezes – prof. Elżbieta Frąckowiak) i pięciu mężczyzn (prezes i czterech wiceprezesów). Co ciekawe, te proporcje w ścisłym kierownictwie MNiSW są tylko niewiele lepsze. Gorzej od PAN wypadła pod tym względem jedynie Akademia Nauk z Tanzanii (5 kobiet wśród 130 członków). PAN znalazła się nawet za swoim sudańskim odpowiednikiem.

Pominięcie kobiet w PAN autorzy raportu, może nieco eufemistycznie, nazwali „przeoczeniem”. W mediach zawrzało. „Gazeta Wyborcza” napisała: W Polsce jak w Afryce , zaś „Polityka” – PAN nie dla pań , jakbyśmy wciąż tkwili w realiach XIX w. Wówczas to podejmowano, także na ziemiach polskich, zabiegi o powszechną edukację i udział w nauce kobiet, które poprzednio nie mogły korzystać z edukacji i uczestniczyć w nauce rzekomo wskutek posiadania nieodpowiednich cech biologicznych i psychicznych (determinizm biologiczny). Towarzyszyło temu marginalizowanie dokonań naukowych kobiet, od 1993 r. zwane „efektem Matyldy”. A przecież już w IV w. n.e. w Aleksandrii działała Hypatia zwana „męczennicą nauki” (uwieczniona w filmie Agora z 2009 r.). Dążąc do zapewnienia kobietom odpowiedniego wykształcenia, w końcu XIX w. w Warszawie założono tzw. Uniwersytet Latający, jako odpowiednik edukacji uniwersyteckiej. Były to w praktyce kursy domowe dla kobiet, najpierw prowadzone przez mężczyzn, później mające charakter samokształcenia kobiet, trwające nawet do 6 lat. Słuchaczki kursów miały okazję poznać nie tylko nauki przyrodnicze, ale także społeczne, matematykę, historię, filozofię i inne. To na takich kursach nauką zafascynowała się Maria Skłodowska-Curie, jedyna kobieta, która Nagrodę im. Alfreda Nobla otrzymała dwukrotnie. Intelektualnie dojrzewała na nich przyszła wybitna nauczycielka galicyjska Maria Wysłouchowa, która następnie założyła Kobiece Koło Oświaty Ludowej, w którym kształciła chłopki, łącząc edukację z nauką zakładania sklepów czy gospód. Dziś moglibyśmy rzec, że była prekursorką łączenia nauki z gospodarką, a więc tego, co tak bardzo potrzebne jest obecnie w Polsce obu tym dziedzinom.

Udział kobiet w tajnym nauczaniu szkolnym w trakcie wojny dowiódł tylko ich wartości i siły, niekoniecznie fizycznej, ale przede wszystkim tej, której w trudnych chwilach najbardziej potrzebowała oświata, ale potrzebowałaby także nauka: siły charakteru połączonej z patriotyzmem. Jedną z takich nauczycielek była dyrektorka Szkoły Podstawowej w Kraśniku Lubelskim, Franciszka Skorupska, która fizycznie przeciwstawiając się niszczeniu przez okupanta sprzętów szkolnych, rozumiejąc ich rolę i znaczenie w procesie edukacji, nie mogła dla swojej postawy znaleźć zrozumienia nawet w rodzimym otoczeniu, gdzie nie raz słyszała: „Polska ginie, a Pani martwi się o ławki?!”. Że miała rację pokazały lata powojenne, gdy zniszczenie szkół i ich wyposażenia było tak wielkie, że legalne na powrót nauczanie powszechne realizowane było wciąż w warunkach technicznych z lat okupacji. Każda niespalona przez Niemców ławka okazywała się na wagę złota. Dorota Gila z Akademii Nauk Południowej Afryki skomentowała wyniki raportu ASSAf słowami, że w sytuacji, jaka spotkała PAN, nie można skutecznie doradzać rządzącym, co winno być jednym z jej zadań.

Szklany sufit

Dziś kobiety w edukacji i nauce mają już większe możliwości. Spośród nowych inicjatyw przypomnieć należy program mentoringowy „Lean in STEM”, który polega na konsultowaniu się między kobietami w sprawach przyszłości ich karier, konkurs „Top 10 Women in Tech in Poland”, Akademię Innowacji dla studentek i absolwentek kierunków STEM czy akcję „Dziewczyny do nauki”. Polki uczestniczyły w odbytej w listopadzie 2015 r. w Berlinie 7. edycji „Gender Summit – Szczytu Kobiet w Nauce”. Wg badań UNESCO z 2011 r. w polskim szkolnictwie wyższym aż 44% pracowników naukowych stanowiły kobiety, co jest jednym z lepszych wyników w Europie. Zresztą nawet „Nature” podnosi, że niemal co piąty polski profesor jest kobietą, a wśród doktorów nauk, wg danych Komisji Europejskiej, kobiety w Polsce liczbowo już dościgają mężczyzn. Gorzej jest jednak w kadrze „kierującej” polskim szkolnictwem wyższym i nauką. Oto bowiem na 160 rektorów uczelni przypada zaledwie 13 kobiet. Wg danych z 2014 r. wśród 98 prorektorów uczelni technicznych w Polsce tylko 8 było kobietami. Z kolei zaledwie co siódmy dziekan na uczelniach o takim profilu był kobietą. W naukach humanistycznych jest nieco lepiej. Niemniej wśród profesorów wciąż spotykamy znacznie więcej mężczyzn niż kobiet, co obrazuje wysoki dla Polski tzw. indeks szklanego sufitu, opracowany przez Europejski Urząd Statystyczny.

Coś, jakiś czynnik, który należy zdiagnozować i w miarę możliwości wyeliminować, powoduje, że o ile na 10 studentów 6 jest kobietami, o tyle w grupie naukowców proporcje te są niemal dokładnie odwrotne. W nauczaniu politechnicznym dziś nawet blisko 90% nauczycieli stanowią mężczyźni (elektronika, informatyka). Zdaniem Katarzyny Witkowskiej z Technoparku Pomerania, wynika to ze stereotypowego postrzegania informatyki przez panie jako branży zarezerwowanej dla mężczyzn. Autorzy akcji „Dziewczyny na Politechniki” są jednak dobrej myśli. Co prawda wciąż bardzo niewiele kobiet jest profesorami nauk technicznych, lecz rośnie już nowe pokolenie badaczek. W roku akademickim 2014/2015 na uczelniach technicznych w Polsce doktorantki stanowiły 39% ogółu słuchaczy studiów III stopnia, co stanowiło wzrost o 2% w stosunku do roku poprzedniego. Na podobnym poziomie przedstawiał się udział procentowy studentek wśród ogółu studentów kierunków technicznych. Znacznie dramatyczniejsza jest sytuacja w szkolnictwie wojskowym. Wg danych bazy „Nauka polska” z grudnia 2012 r. zaledwie 6% nauczycieli szkolnictwa wojskowego stanowiły panie, choć ich udział w kadrze oficerskiej de capita stale rośnie. Nawet nowy Pełnomocnik Rządu ds. Równego Traktowania jest mężczyzną (Wojciech Kaczmarczyk).

Nieszczelny rurociąg i lepka podłoga

Dziś zwraca się na ogół uwagę, że u podstaw takiego zjawiska leżą najpewniej przyczyny biologiczne (reprodukcja) oraz kulturowe (tradycyjny model rodziny) i związane z tym zaszłości historyczne, w tym tzw. ślepota płciowa. Zwłaszcza przyczyny kulturowe podkreślała w raporcie ENWISE z 2003 r. jej współautorka prof. Elżbieta Oleksy (UŁ). Z tym ostatnim zaczynamy już walczyć. W konkursach, tam gdzie wnioskodawcami mogą być wyłącznie naukowcy, którzy nie ukończyli 35. roku życia, do tego okresu nie wlicza się czasu spędzonego na urlopie macierzyńskim (zresztą w przypadku panów analogicznie uwzględnia się urlop ojcowski, znacznie jednak krótszy – po ostatnich zmianach wynoszący 14 dni). Wciąż jednak nie jest to równa walka – panie nadal wolą zakończyć naukę na magisterium, ewentualnie doktoracie, i nie podejmują wyzwań życia naukowca, licznych wyrzeczeń, nawet jeśli są autentycznie zdolne, co porównuje się niekiedy do zjawiska nieszczelnego rurociągu (ang. leaky pipeline). Anna Ledin z Królewskiej Szwedzkiej Akademii Nauk przygotowała raport, z którego wynika, że nawet gdy odsetek kobiet startujących w danym konkursie dla naukowców równy był liczbie mężczyzn, częściej zwyciężali w nich mężczyźni. Ciekawie zabrzmiała jej diagnoza tej sytuacji. Uznała bowiem, że kobiety, które badała, po prostu mniej opublikowały i przez to przegrywały konkurencję z mężczyznami. Powodem tego stanu nie były mniejsze możliwości intelektualne lub brak pracowitości, lecz fakt, iż podejmując karierę naukową kobiety musiały, i jak wiemy wciąż muszą, decydować o czymś, o czym mężczyźni decydować nie muszą: nauka czy rodzina. Gdy kobieta zostaje matką, zaczyna automatycznie rzadziej publikować. Z kolei zjawisko tzw. lepkiej podłogi powoduje, że kobietom wciąż przypisuje się miejsce w zawodach mniej reprezentacyjnych i prestiżowych. Co ciekawe, powodem takiej sytuacji nie są warunki bytowo-ekonomiczne kobiet w Polsce.

Jak stwierdziła w 2011 r. rzecznik prasowa UW, prof. Renata Siemieńska-Żochowska: „Jest pewna korelacja między liczbą kobiet w nauce a sposobem jej finansowania. Tam, gdzie nauka jest gorzej finansowana, tam jest więcej kobiet. I tak jest w Polsce”.

Mentalna bariera

Dotychczas MNiSW niewiele zaproponowało dla rozwiązania tego problemu, choć oddając „cesarzowi co cesarskie” przyznać należy, że resort jest współorganizatorem skierowanego wyłącznie do kobiet-naukowców (choć reprezentujących tylko niektóre dziedziny nauki) konkurs L’Oreal Polska dla Kobiet i Nauki. Przed kilkoma miesiącami wiceminister Daria Lipińska-Nałęcz stwierdziła, że nie ma obecnie odpowiedzi na pytanie o przyczyny tak niewielkiego w sumie zainteresowania kobiet nauką w Polsce. Tymczasem zdaniem dr Bianki Siwińskiej, redaktor naczelnej „Perspektyw”, studentkom w Polsce brak wzorców kobiet-naukowców. 88% z nich (2011), nigdy nie słyszała o żadnej polskiej uczonej z wyjątkiem Curie-Skłodowskiej. Prezes PAN, prof. Jerzy Duszyński wyraził w rozmowie z PAP nadzieję, że „wstydliwy” dla Akademii stan udziału kobiet w jej pracach poprawi się już w 2016 r. Nadzieję widzi w propagandzie i nowych wyborach członków PAN, które winny się odbyć w tym roku.

I dobrze, gdyż nie ma, moim zdaniem, niczego gorszego aniżeli odgórne „parytetowanie” polskiej nauki (choć chroni przed skutkami głosowania mężczyzn na mężczyzn). Nie każdy jest bowiem uzdolniony i pracowity w tym samym stopniu, nie można zdolnych mężczyzn zastępować miernymi kobietami na siłę (co ważne, winno to działać także w drugą stronę, a czasami, jak zauważam, nie działa). Nie oznacza to, że mężczyźni-naukowcy są w Polsce zdolniejsi od swoich koleżanek, niemniej jakaś mentalna bariera istnieje. Zdaniem prezes amerykańskiego Stowarzyszenia Uniwersyteckich Menadżerów Technologii, Jane M. Muir, tą barierą jest niskie poczucie własnej wartości.

Jeszcze kilka lat temu prof. Oleksy podnosiła, że kobiety w nauce nie zakładają stowarzyszeń, nie tworzą grup nacisku. Ile zmieniło się od tego czasu? Wydaje się, ze coś się „ruszyło”, czego dowodzą niektóre podejmowane przez panie inicjatywy. Jeśli jednak zawiodą „rodzime rozwiązania”, może warto byłoby skorzystać z pomysłów innych. W Japonii corocznie pewną liczbę grantów rozdaje się tylko badaczkom, które powracają z urlopów macierzyńskich, a w Norwegii i Szwecji rządy tych państw powołały specjalne komórki zajmujące się wspieraniem kobiet w nauce.

Z całym raportem ASSAf można się zapoznać na stronie www.assaf.org.za w kategorii NEWS.
Dr Dominik Szulc, Instytut Historii im T. Manteuffla, Polska Akademia Nauk w Warszawie