Budowniczy mostów

Leszek Szaruga

Są ludzie, których dorobek nie da się opisać w jednej tylko formule i do nich bez wątpienia należy zmarły niedawno tłumacz polskiej poezji, jakim jest Karl Dedecius (1921-2016). Urodzony w niemieckiej rodzinie w Łodzi, uczęszczał do szkoły polskiej – oboma językami posługiwał się z równą biegłością i na pewno ktoś, kto go nie znał, słysząc go mówiącego po polsku, nie potrafiłby po akcencie poznać, że jest obcokrajowcem. Przy czym, co było losem wielu Lodzermenschów – ludzi niezależnie od przynależności narodowej przywiązanych do łódzkiej tożsamości; znamy ich choćby z powieści Reymonta Ziemia obiecana – w czasie wojny powołany został do armii niemieckiej, w efekcie czego dostał się do niewoli pod Stalingradem. Uwolniony w roku 1955 początkowo mieszkał w NRD, lecz dość szybko umknął stamtąd do Niemiec Zachodnich, gdzie do emerytury pracował w firmie ubezpieczeniowej Allianz. Nie to wszakże określało sens jego życia. Język niemiecki bardzo precyzyjnie odróżnia dwa pojęcia: zawód (Beruf) i powołanie (Berufung). Praca w zawodzie dostarcza środków do życia, powołanie jest zawsze czymś więcej. Powołaniem Dedeciusa była sztuka translatorska.

Wydana przezeń w 1957 roku antologia Lekcja ciszy , prezentująca polskich poetów pokolenia wojennego, stała się swego rodzaju sensacją – nie tylko doczekała się znakomitego odbioru krytycznego, lecz także, co w wypadku poezji jest ewenementem, dość szybkiego wznowienia. Od tego czasu stał się Dedecius nie tylko tłumaczem, lecz także kimś, kogo bez przesady nazwać można ambasadorem polskiej kultury. Ujawniana obecnie obszerna korespondencja autora Notatnika tłumacza – choćby wymiana listów z Miłoszem w opracowaniu Przemysława Chojnowskiego – pozwala zrekonstruować często akrobatyczne zabiegi, za sprawą których ta działalność była możliwa, peerelowska rzeczywistość bowiem sytuacji tego pośrednika między Polakami i Niemcami nie ułatwiała, a często w jego pracy mnożyła trudności. Dedecius wszakże potrafił – za sprawą swych iście dyplomatycznych talentów – przeszkody te jeśli nie zawsze pokonywać, to przynajmniej neutralizować. Archiwum Dedeciusa z pewnością gromadzi materiały dla kilku pokoleń badaczy.

W 1977 roku, po licznych zabiegach i dzięki sztuce lobbowania na rzecz literatury polskiej wśród możnych niemieckiego świata biznesu i polityki, doprowadził Dedecius do ufundowania w Darmstadt Deutsches Polen-Institut, niemieckiego instytutu kultury polskiej, wokół którego zgromadził grono oddanych i profesjonalnie doskonałych współpracowników, wśród których znaleźli się m.in. znakomita tłumaczka literatury polskiej Renate Schmidgall, badacz tej literatury Manfred Mack czy tłumacz, a po przemianach w Polsce twórca Instytutu Książki Albrecht Lempp, którego pracę kontynuował do niedawna Grzegorz Gauden. Pomnikowym dziełem tego zespołu stała się monumentalna, siedmiotomowa antologia Panorama literatury polskiej XX wieku (warto wspomnieć przy okazji, że poetycka część tej antologii ukazała się później także w wersji francuskiej). To, rzecz jasna, jedynie najbardziej znane dzieło w dorobku Dedeciusa – za jego sprawą ukazała się w Niemczech olbrzymia masa dzieł literatury polskiej, czy to w jego własnym przekładzie, czy to tłumaczonych z jego inspiracji, wreszcie, co nie bez znaczenia, za jego wsparciem u wydawców publikowanych. Także dzięki jego staraniom Instytut uzyskał finansowe wsparcie pozwalające na wydanie 50-tomowej Polnische Bibliothek publikowanej w latach 1982-2000, a obejmującej utwory naszego pisarstwa od średniowiecza poczynając, na współczesności zaś kończąc.

Warto też zwrócić uwagę na okoliczność mało w Polsce znaną: na fakt, że stał się Dedecius bodaj najwybitniejszym kontynuatorem mało u nas znanej tradycji kultury niemieckiej, dzięki której język Goethego stał się pierwszym językiem obcym literatury polskiej. Od renesansu poczynając można prześledzić – choćby przeglądając wydaną przez Deutsches Polen-Institut bibliografię przekładów – zjawisko dla niespecjalistów zdumiewające: każdy kto w Niemczech, nie znając języka polskiego, chce śledzić na bieżąco to, co dzieje się w pisarstwie polskim, odnajdzie w swoim języku utwory najważniejsze, dziś nawet debiutantów (jak choćby głośną niedawno powieść Masłowskiej); być może tylko w czasopismach, z pewnością w niewielkich nakładach, ale jednak. I trzeba podkreślić, że w tej sferze relacje polsko-niemieckie cechuje głęboka nierównowaga (dotyczy to zresztą nie tylko literatury niemieckiej, lecz także np. rosyjskiej, tłumaczonej z opóźnieniem i wydawanej dopiero wówczas, gdy ma za sobą sukces na Zachodzie). To nie tylko sprawa tłumaczy, lecz również sponsorów, w tym państwa. Dedecius udowodnił, że opłaca się tłumaczyć Polaków i przekonał, że literatura jest jednym z istotnych źródeł wiedzy o sąsiadach (Staszic jeszcze podkreślał, że język i kulturę sąsiadów znać należy).

Dla mnie osobiście Dedecius pozostanie jednak twórcą bodaj najbardziej błyskotliwego aforyzmu dotyczącego sztuki tłumaczenia, a powiadającego, że przekład zaczyna się tam, gdzie kończą się słowniki.