Autonomia i odpowiedzialność nauki
Zdumienie i zachwyt budzić musi kreatywność ducha Hellady – poczet geniuszy rzucających wyzwanie naturze rzeczy otaczającego świata. Ów duch jest nieprzemijający, bo owoce poznania prawdy obiektywnej są odporne na czas. Panteon greckiej filozofii pozostał praktycznie nienaruszony. Jak mawiał angloamerykański filozof Whitehead: „Cała filozofia europejska to są przypisy do Platona”. Zdobycze astronomii, matematyki, statyki pozostają do dziś aktualne. Powstaje tutaj naturalne pytanie: Skąd ten fenomen? Jak doszło do powstania takich monumentalnych dzieł jak Elementy, Optyka Euklidesa, Równowaga płaszczyzn Archimedesa, Moralia Plutarcha. Zawarte tam fundamentalne pojęcia, idee – takie jak siła, entropia, krzywizna, a także metoda matematyczno-empiryczna – przejęły nowożytne nauki przyrodnicze.
Czy da się w ogóle wytłumaczyć helleńską eksplozję, a po niej drugą – na skalę globalną od Kopernika i Galileusza do Einsteina i Heisenberga, rozciągającą się od granic wszechświata przez molekularną maszynerię genomu do skali atomowej i subatomowej?
Jeśli przyjąć, że rozwój nauki nie może się obejść bez kluczowych pojęć mających źródło w kreatywności ludzkiego ducha, to ów europejski paradygmat nauki można próbować rozumieć w duchu filozofii Hansa Georga Gadamera, który za Wilhelmem Humboldtem proponuje zwrot ku językowi (linguistic turn). Gadamer, jeden z ostatnich wielkich filozoficznych autorytetów naszej cywilizacji, stworzył podstawy hermeneutycznej filozofii rozumienia, którą można zawrzeć w formule: „fenomen języka i rozumienie to uniwersalny model bytu i poznania”. Idąc tym tropem trudno nie dostrzec, że grecka kultura obok pojęcia Logos, funkcjonującego powszechnie w krwiobiegu europejskiej kultury, stworzyła także ściśle związane z nim pojęcie Nous. Pierwsze oznaczało udzielanie sensownej informacji, język, rozum, myślenie, prawo, drugie odnosiło się do tego, co boskie, bycie w jasności, duch, siła kształtująca wszechświat. Te dwa pojęcia legły u podstaw greckiej idei świata.
Ich komplementarny charakter odbija osobliwość helleńskiej cywilizacji rozpiętej między „wielomównym” Logos a „oświecającym” Nous. Można przyjąć, że między Logos i Nous krążyła i wzmacniała się myśl grecka, będąca – mówiąc w uproszczeniu – dialogiem człowieka z przyrodą. Uporczywe pytanie dlaczego?, zadawane Naturze przez starożytnych, zrodziło dwa ściśle związane pojęcia: episteme i techne. Pierwsze oznaczało naukę czystą, której wewnętrznym celem jest zdobywanie prawdy jako wartości samej w sobie. Techne odnosiło się do wiedzy praktycznej w działaniu i wytwarzaniu, co możemy tłumaczyć jako nauka stosowana – technologia, technika.
Trudno prowadzić dyskurs o autonomii nauki w społecznym kontekście bez odniesienia do podmiotu, w znaczeniu osoby jako głównego aktora na scenie kulturotwórczych procesów. Znamienne, że pojęcie osoby, która stanowi niewymienialną wartość, pojawiło się po raz pierwszy nie gdzie indziej, ale w dramacie greckim. W tradycji wszystkich religii osobie ludzkiej – jak zauważa Leszek Kołakowski – towarzyszyły godność i człowieczeństwo, które określały nie biochemiczne procesy, ale moralność. W tym znaczeniu w osobie ludzkiej ogniskują się, niekiedy tragiczne, napięcia między naturalnym dążeniem do prawdy a społecznymi oczekiwaniami. Jak na ironię, w dramat grecki wpisuje się sprawa Sokratesa. Odrzucając państwową religię, bogów Aten, wierny rozumowi i swojemu daimonion Sokrates w majestacie prawa płaci najwyższą cenę.
Musi upłynąć wiele mrocznych wieków, nim komplementarny charakter centralnych pojęć greckiej filozofii Logos-Nous dostrzeże i wydobędzie spod ruin starożytnego świata św. Augustyn. Znajduje to swoje odbicie w słynnej augustiańskiej formule: intellego ut credam – credo ut intellegam, tj. pojmuję, aby wierzyć – wierzę, aby pojmować. W tym paradygmacie jeszcze raz eksploduje myśl europejska. Powstają średniowieczne prężne elity, sponsorujące liczne studia generale – prekursorów europejskich uniwersytetów. Błyszczą gwiazdy świętego Anzelma, Pawła Włodkowica czy Mikołaja z Kuzy. W tym paradygmacie pracują i tworzą „szaleńcy prawdy”, budując gmach wiedzy i sztuki imponujący swoim ogromem, który zdaje się nobilitować gatunek Homo sapiens.
Fides et ratio
W ten niebywały poczet gigantów nauki wpisuje się skromny kanonik z Fromborka, z urodzenia torunianin, którego dzieło żywota wymyka się skali. I to nie dlatego, że Mikołaj Kopernik, odrywając się od systemu Ptolemeusza, stworzył system heliocentryczny, burzący schemat myślenia o wszechświecie. Także nie dlatego, że odkrył prawo o monecie, ponieważ był to zaledwie ułamek spektrum jego przebogatej aktywności. Ale dlatego, że osoba Kopernika stała się integrum humanum, mogącym stanowić jednoosobowy uniwersytet z wydziałami filozofii, ekonomii, medycyny, astronomii, matematyki, prawa i administracji, humanistyki. I co najważniejsze, całe to jego wielowymiarowe przesłanie w murach fromborskiej kanonii, czy też to obracające się w sferach ówczesnej Rzeczypospolitej, było skierowane ku człowiekowi.
Na szczęście „uniwersytet Kopernika”, działający poza oficjalnymi strukturami, cieszył się we fromborskiej kanonii dużą autonomią. Dopóki De revolutionibus orbium coelestium leżało w szufladzie, w zasadzie nie zagrażało ówczesnym systemom teologicznym i filozoficznym. Chociaż rozchodziły się o nim wieści, o czym świadczą gwałtowne reakcje Marcina Lutra i Filipa Melanchtona. Ten pierwszy pisał na cztery lata przed ukazaniem się dzieła: „Wspomniano o nowym astrologu, że Ziemia porusza się i chodzi wokoło, a nie firmament albo niebo, słońce i księżyc… Ale jak wskazuje Pismo Święte, Jozue kazał Słońcu zatrzymać się, a nie Ziemi”. Dwa lata później Melanchton: „Niektórzy sądzą, że znakomite i trafne wypracować rzecz tak absurdalną jak ów sarmacki astronom, który porusza Ziemię i zatrzymuje Słońce. Zaiste mądrzy władcy powinni powściągać utalentowaną lekkomyślność”.
Alea iacta est – k ości zostały rzucone. De revolutionibus …, wbrew jego wewnętrznej prawdzie, miało rzekomo zagrażać współczesnej teologii, naiwnej interpretacji Biblii. Nie złagodziły tego ani polityczna przedmowa wydawcy Andrzeja Osjandera, sprowadzająca De revolutionibus… do hipotezy, ani mądra, wyważona dedykacja Kopernika, skierowana do papieża Pawła III. Florencki astronom Lodovico delle Colombe ogłasza dzieło Contro il movimiento della Terra , w którym wskazuje na sprzeczność systemu Kopernika z dosłownie interpretowanym tekstem Biblii. Biskup Fiesole domaga się uwięzienia Kopernika, nie wiedząc, że on już nie żyje. W ten sposób na antypody nauka – religia powraca złowieszczy syndrom sprawy Sokratesa.
Galileo Galilei, pracujący wówczas na Uniwersytecie w Pizie, zrozumiał dogłębnie argumenty autora De revolutionibus . Nieufający odczuciom zmysłów, formalizuje kopernikańskie ratio, wykraczające poza codzienne doświadczenie, wprowadzając „projekt matematyczny” jako podstawę racjonalnej wiedzy o prawdziwej strukturze uniwersum. Stanowiło to przełom w historii ludzkiego poznania, umacniając przekonanie, że matematyka jest językiem odzwierciedlającym struktury fizycznej rzeczywistości. Można tylko podziwiać odwagę i siłę ducha Galileusza oskarżonego o propagowanie heliocentrycznej wizji świata, który na drodze swoich wielkich odkryć i wielu cierpień pozostał w duchu wierny ratio i nie wyrzekł się fides.
Pozwolę sobie tutaj na małą dygresję. Przed laty miałem szczęście gościć prof. Oliviera Costa de Beauregard, eksperta interdyscyplinarnej papieskiej komisji powołanej do zbadania „sprawy Galileusza”. Nasz dostojny gość, fizyk kwantowy z Instytutu Henryka Poincarégo w Paryżu, młodszy kolega Ludwika de Broglie’a, odkrywcy fal materii, dzielił się z nami radością z ostatecznego zwycięstwa ojca nowożytnej nauki w obronie jej autonomii. Nie krył też satysfakcji z jasnego stanowiska Jana Pawła II, który stwierdził: „Paradoksalnie, Galileusz, człowiek głęboko wierzący, okazał więcej przenikliwości w tej kwestii od swych teologów-adwersarzy”.
Metoda matematyczno-empiryczna zastosowana przez Galileusza osiągnęła pierwszą kulminację w monumentalnym dziele Izaaka Newtona Principia . Jego wielkość mogłem docenić mając w rękach pierwsze polskie wydanie (Copernicus Center Press, 2011) w znakomitym przekładzie Jarosława Wawrzyckiego, z jego obszernym, wnikliwym wstępem (165 stron) ukazującym niezwykły splot okoliczności powstania Principiów , a także meandry i iluminacje w zbliżaniu się Newtona do możliwie najlepszej teorii dynamiki ciał. Jest godne uwagi, że niektóre z jego matematycznych wywodów wyprzedziły jego epokę o blisko 200 lat. Królewskie epitafium Newtona zdaje się potwierdzać, że jego myśl nieustannie krążyła między Logos i Nous lub w augustiańskim ujęciu między Ratio i Fides.
Dialog Galileusza popularyzujący nową metodę badania struktury uniwersum był znakiem sprzeciwu wobec zamachu na autonomię nauki. Principia , z trudem podbijające kontynent, ugruntowały jej królewską pozycję w europejskiej kulturze. Newtonowi przyszło żyć i pracować w czasie, kiedy angielskie elity skupione wokół Royal Society (1660) promowały już naukę w wymiarze poznawczym, a także praktycznym, o czym świadczy choćby otwarcie przez parlament brytyjski konkursu na budowę chronometru po tragicznej katastrofie floty brytyjskiej u wybrzeży Archipelagu Scilly (1707). Jednakże dopiero rewolucja przemysłowa i technologiczna na przełomie osiemnastego i dziewiętnastego wieku postawiła naukę w centrum uwagi ówczesnych elit europejskich. U jej podstaw leżały wielkie odkrycia Lavoisiera, Faradaya, Ampera, Maxwella. Patrząc nawet dziś na matematyczne piękno i symetrię równań Maxwella, arcydzieło ludzkiej myśli, zdumiewamy się, jak są w nich zakodowane nie tylko kluczowe wynalazki: silnik elektryczny, prądnica, ale także istnienie i propagacja fal elektromagnetycznych, nośnika współczesnej komunikacji. To w nich tkwił zarodek szczególnej teorii względności Einsteina, wymagającej porzucenia absolutnej przestrzeni Newtona na rzecz czterowymiarowej przestrzeni Minkowskiego. Zwieńczenie panteonu deterministycznego opisu świata przypadło Albertowi Einsteinowi, twórcy ogólnej teorii względności, która otworzyła drzwi do pracowni modelowania wszechświata.
Jednak dopiero odkrycie kwantowego kodu Natury zapoczątkowane przez Maxa Plancka, struktury DNA przez Cricka i Watsona oraz kodu genetycznego wywołało lawinę epokowych odkryć, które dały człowiekowi praktycznie nieograniczoną moc manipulowania przyrodą na wielu poziomach jej aktywności.
Dramat drzewa wiadomości
Ów kolosalny skok cywilizacyjny uświadomił elitom, że język nauki wyznacza uniwersalną przestrzeń dyskursu, w której naukowcy mogą się porozumiewać i współpracować ponad wszelkimi barierami społecznymi. To zasadniczy powód, dla którego nauka i technika były długo postrzegane jako działania przynoszące społeczeństwu wyłącznie korzyści. Jednakże niektórzy uczeni zaczęli zdawać sobie sprawę, że technika z jej niekontrolowaną ekspansją może wcielić się w rolę wielkiego inkwizytora ubezwłasnowolniającego i odbierającego osobie ludzkiej poczucie odpowiedzialności za swoje istnienie i społeczeństwa, w którym żyje.
Paradygmatycznym przykładem jest eugenika, której zadaniem było udoskonalenie struktury genetycznej rasy ludzkiej. Jej twórca, Francis Galton, kuzyn Karola Darwina, uważał, że eugenika „powinna stać się częścią sumienia narodu niczym nowa religia”. Idea Galtona została wcielona w Ameryce, gdzie poparli ją ówcześni czołowi reformatorzy. W wyniku ustaw eugenicznych poddano przymusowej sterylizacji 60 tys. obywateli. Amerykańskie ustawy eugeniczne zafascynowały Alfreda Ploetza, przyszłego ojca niemieckiej eugeniki, autora terminu higiena rasowa. Wkrótce Adolf Hitler w Main Kampf wyznaje swoje credo w eugenikę, a po przejęciu władzy wprowadza ustawę sterylizacyjną. Jak donosił ówczesny magazyn „Eugenical news”, wydawany przez Cold Spring Harbor, spotkała się ona z wielkim uznaniem eugeników amerykańskich.
Casus eugeniki wpisuje się w szerszą perspektywę dynamiki rozwoju cywilizacji. W rzeczywistości bowiem proces ludzkiego dążenia do wiedzy obiektywnej, postępu technicznego jest notorycznie zakłócany przez różnorakie interesy, powiązania ekonomiczne, ideologie, politykę, religijne i rasowe uprzedzenia. Można tu przywołać ekstremalne przypadki: anonimowa śmierć Archimedesa, męczeństwo Giordana Bruna, zgilotynowanie ojca nowoczesnej chemii Antoine’a Lavoisiera w czasie Rewolucji Francuskiej, syberyjski szlak Czerskiego i Dybowskiego, exodus Einsteina z zainfekowanych nazizmem Niemiec.
Pojawia się tutaj fundamentalne pytanie: Czy sama autonomia nauki może zabezpieczyć zrównoważony rozwój cywilizacji? Truizmem jest stwierdzenie, że nauka sama w sobie, jako system wiedzy, jest moralnie neutralna. Jednakże nieodłącznie związana z nią działalność ludzka ukierunkowana na zdobycie wiedzy obok wartości poznawczych i technologicznego postępu musi uwzględniać ludzki etos. Tymczasem amoralność techniki powoduje, że ma ona tendencję do postrzegania siebie w roli kreatora superwartości albo superetyki, odcinając się od spektrum wartości rozciągającego się na całe integrum humanum. W zahamowaniu tej zaborczej tendencji istotną rolę może odegrać zdecydowany sprzeciw społeczności naukowej. Carl Fredrich Weizacker niemiecki fizyk i filozof, uczeń Heisenberga, stwierdza kategorycznie: „W nauce dopóty nie będzie mowy o dojrzałości moralnej, dopóki uczeni nie będą gotowi, by przyjąć na siebie odpowiedzialność także za niechciane następstwa swoich odkryć”.
Jak wspomnieliśmy na początku, dramat drzewa wiadomości idzie zawsze przez środek osoby ludzkiej. Wymowną ilustracją jest sprawa fizyko-chemika Fritza Habera. W znakomitej książce Klausa Hoffmanna Wina i odpowiedzialnoś ć: Otto Hahn. Konflikty uczonego znajdujemy wątek odnoszący się do projektu „wojny gazowej”. W rozmowie z Haberem Otto Hahn, powołując się na prawo międzynarodowe i Konwencję Haską, otrzymuje taką oto odpowiedź: „My odpowiadamy tylko za chemię i stronę techniczną… Uważam wojnę gazową za legalną, a nawet humanitarną”. Jak autor książki zauważa, wina nie spada tylko na samego Fritza Habera, ale także w dużej mierze na konsorcja, które czerpały zyski z produkcji broni chemicznej. Kilkadziesiąt lat później atomowy wyścig został sfinalizowany w zaciszu Los Alamos, doprowadzając do apokaliptycznych w swoim wymiarze Hiroszimy i Nagasaki.
Znak czasu
Trudno nie odnieść wrażenia, że nauka współczesna, wypadając z paradygmatu Logos – Nous, znalazła się w swoistej defensywie. Wiele wskazuje na to, że stanęła ona być może wobec jednego z największych wyzwań w swojej historii: Jak ocalić własne przesłanie między Scyllą komercjalizacji a Charybdą ideologizacji?
Pełzająca idea udoskonalania człowieka, zaprzęgająca inżynierię genetyczną, nie jest w stanie oderwać się od swojej prehistorii – eugeniki i jako taka ingeruje w sam rdzeń człowieczeństwa, co niezależnie dostrzegają umysły tej miary, co Jurgen Habermas. W swojej książce Przyszłość natury ludzkiej stwierdza on: „Gdy jedna osoba podejmuje nieodwracalną decyzję co do pożądanego składu genomu innej osoby, powstaje między nimi typ relacji, który podważa dotychczas oczywiste założenie moralnej samowiedzy osób, których działanie i sądy są w pełni autonomiczne”.
Ideę wyręczania natury w udoskonaleniu gatunku Homo sapiens, mimo jej szczytnych celów, znamionują cechy ideologii naukowo-technicznej. Najbardziej specyficzną, a zarazem konieczną cechą tej ostatniej jest dogmatyzm, to jest brak adekwatnych i racjonalnych przesłanek dla swych podstawowych twierdzeń. Jeszcze bardziej brzemienną w skutkach cechą jest jej niefalsyfikowalność. Nie ma ona w sobie tej mocy predykcji, jaką posiadały wielkie teorie fizyczne, począwszy od Galileusza, skończywszy na dwóch niewzruszonych filarach opisu fizycznej rzeczywistości – ogólnej teorii względności i mechaniki kwantowej. Wpisuje się w to schemat metody modyfikacji DNA oznaczanej jako CRISPR-Cas9, mającej charakter genetycznej loterii, jako że nie ma skutecznej kontroli enzymów tnących genom, a co za tym idzie żadnej gwarancji, że procedura nie wygeneruje nowych „upiornych” mutacji. To jest zasadniczy powód, dla którego przedstawiciele Stowarzyszenia na rzecz Medycyny Regeneracyjnej – międzynarodowego porozumienia zrzeszającego blisko 200 instytucji – wystosowali list moratoryjny, trzeci w historii nowożytnej nauki, opublikowany na łamach prestiżowych czasopism naukowych „Nature” i „Science”. Pod treścią moratorium widnieją podpisy dwóch noblistów, biologa Davida Baltimore’a i biochemika Paula Berga, a także odkrywcy CRISPR-Cas9 Jenifer A. Doudny i jej naukowego partnera Martina Jineka oraz szefów największych instytutów na świecie z dziedziny biochemii, genetyki i fizjologii.
Niech mi będzie wolno przywołać tu jeszcze jeden przykład. Nie tak dawno na łamach pisma „The Independent” grupa uczonych z laureatem nagrody Nobla fizykiem Frankiem Wilczkiem oraz wybitnym kosmologiem Stephenem Hawkingiem na czele opublikowała list, w którym podjęła temat potencjalnych zagrożeń dotyczących sztucznej inteligencji, która z czasem mogłaby „przechytrzyć” i zdominować gatunek swoich twórców. Zasadniczą oś listu stanowiło pytanie, czy i jakim stopniu można ustalić, że sztuczna inteligencja w wariancie sprzężonym ze strukturami mechanicznymi (robotami) w swoim stadium intensywnego rozwoju mogłaby być kontrolowalna?
Apele zarówno o wstrzymanie wszelkich prób modyfikowania genomu ludzkich zarodków, jak i w sprawie zagrożeń sztucznej inteligencji stanowią zjawisko budujące, swoiste signum temporis odpowiedzialności moralnej elit naukowych za zrównoważony rozwój cywilizacji. Nie sama nauka stanowi bowiem zagrożenie, a jedynie bezrefleksyjna i bezkrytyczna ekstrapolacja jej procedur na cały obszar ludzkiego odniesienia do rzeczywistości, która może doprowadzić do przemian cywilizacyjnych, których skutki trudno przewidzieć.
Jak na ironię, w dzień po ukazaniu się listu moratoryjnego media doniosły, że próbę modyfikacji ludzkiego genomu podjęli naukowcy z Harvardu, zastrzegając się, że są w fazie czysto eksperymentalnej. Ten incydent dowodzi, że apel naukowców do swojego środowiska powinien znaleźć także szerokie, zdecydowane wsparcie społeczne. Bowiem społeczność ludzka ma prawo stawiać na naukę w nadziei, że jej zdobycze przełożą się na poprawę duchowej i materialnej jakości życia społecznego. W tym sensie istotna część odpowiedzialności spada na całe społeczeństwo, a głównie na jego elity. Ważne jest, aby oczekiwania społeczne były respektowane w duchu konstytutywnym. Jak wiadomo, w praktyce o losach nauki czystej najczęściej przesądzają decyzje podjęte w laboratoriach technologów. W tę właśnie przestrzeń wkracza krytyczna refleksja nad moralnością – etyka, która pomimo całej swojej dynamicznej złożoności powinna zachować moralne niezmienniki, które można dostrzec na szlaku wytyczania zasad ludzkiego postępowania. Każdy zauważy łatwo, że zadanie to jest wielkim wyzwaniem pod adresem naszej cywilizacji.
Jak sądzi włoski myśliciel Evandro Agazzi, będzie to wymagało optymalizacji wzajemnych związków między nauką a jej wielosystemowym otoczeniem społecznym i niespołecznym. Optymalizacji, która będzie wymagała od kolejnych pokoleń stałego namysłu, a także głębokiej etycznej odpowiedzialności i wyobraźni twórczej wybiegającej ku przyszłości, niegubiącej jednak z pola widzenia przeświadczenia, które towarzyszyło filozofowi z Królewca, iż podmiot nigdy nie może być tylko środkiem, lecz przede wszystkim – celem.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.