Bez kompleksów
Od wielu lat pełni pan funkcję prorektora ds. współpracy z zagranicą i programów naukowo-badawczych. Jakie doświadczenia kontaktów z uczelniami zagranicznymi są dla pana najcenniejsze?
Przede wszystkim uzyskanie wiedzy i zdobycie informacji, jak wygląda obecnie szkolnictwo artystyczne w Europie. Współpraca międzynarodowa była niegdyś znacznie ograniczona ze względów politycznych, systemowych i oczywiście ekonomicznych. To, co się stało w ostatnich latach, zwłaszcza szansa aktywnego uczestniczenia w różnych programach międzynarodowych, stworzyło nową platformę komunikacji, wymiany doświadczeń i umożliwiło poznawanie osiągnięć uczelni zagranicznych oraz różnych metod i sposobów prowadzenia dydaktyki artystycznej. Bardzo cenna jest możliwość porównywania tego, czym zajmujemy się tutaj w kraju, z efektami pracy naszych kolegów w różnych państwach – a współpracujemy nie tylko z najbliższymi sąsiadami, lecz także z krajami obu Ameryk, azjatyckimi czy nawet afrykańskimi. Można powiedzieć, że aktywność naszej uczelni w obszarze współpracy międzynarodowej jest obecnie bardzo różnorodna i wciąż się rozwija.
Jak wyglądał moment startu?
Pierwsze kontakty były trudne, co wynikało z naszego braku wiedzy i doświadczenia. Nie znając warunków pracy ani programów uczelni zagranicznych obawialiśmy się, że przystępujemy do społeczności międzynarodowej z ogromnymi zaległościami. Natomiast wraz z rosnącą liczbą tych kontaktów nasze przeświadczenie o dobrym poziomie kształcenia artystycznego w Polsce umacniało się i dodawało nam pewności. W tej chwili jestem przekonany, że w wielu polskich uczelniach artystycznych kształcimy na naprawdę światowym poziomie. Oczywiście zdarzają się wyjątki, ale można powiedzieć, że jest to edukacja bardzo solidna i dosyć współczesna.
Czy program Erasmus dobrze sprawdza się w uczelniach artystycznych?
Tak, w naszych uczelniach ten program funkcjonuje dosyć dobrze. To nas zresztą w pozytywny sposób wyróżnia w gronie pozostałych polskich uczelni. W uczelniach artystycznych bowiem relacje liczby studentów wyjeżdżających i przyjeżdżających do nas są bardzo zbliżone. Nasze programy wymiany realizowane są często w proporcjach 1:1, podczas gdy w innych uczelniach chętnych do wyjazdu jest bardzo dużo, natomiast partnerów zagranicznych niezbyt wielu, co powoduje różne problemy. Taka sytuacja daje nam możliwość ciągłego rozwijania współpracy międzynarodowej i zwiększania liczby partnerskich instytucji.
Czy mógłby pan podać przykład współpracy zagranicznej w dziedzinie, która jest panu bliska?
Tych przykładów jest oczywiście sporo, ale wspomnę o projekcie, na który uzyskaliśmy dofinansowanie z tzw. funduszy norweskich. Przez dwa lata realizowaliśmy program dydaktyczno-artystyczny we współpracy z niewielką uczelnią norweską z Kabelvåg na Lofotach. Nie tylko ze względu na „egzotyczną” lokalizację, ale przede wszystkim na możliwość współpracy w specyficznej dyscyplinie, obejmującej film eksperymentalny i multimedia, udało nam się zrealizować bardzo ciekawy projekt. Program miał trzy edycje: wysłaliśmy do Norwegii trzy grupy naszych pedagogów i studentów i przyjęliśmy także trzy grupy studentów i pedagogów norweskich. Uczelnia w Kabelvåg jest dobrze wyposażona, ma profesjonalne studia i najnowocześniejszy sprzęt. Zasadniczym celem było to, aby naszym studentom, którzy nie mieli dotychczas okazji do korzystania z tak zaawansowanych narzędzi i technologii, dać taką możliwość oraz stworzyć warunki do współpracy z ludźmi, którzy korzystają z nich na co dzień. Oprócz zagadnień dotyczących najnowszych technologii realizowaliśmy również ćwiczenia w technikach już trochę zapomnianych, takich jak Super 8. To technika filmowa wymagająca pracy z taśmą, znajomości procesu wywoływania i obróbki oraz tradycyjnej edycji i montażu. Mieliśmy więc okazję na jakiś czas zapomnieć o komputerach i zająć się filmem w sposób, który jest już obecnie trudny do realizacji, również ze względu na koszty. Później były różne prezentacje, udało nam się zrealizować dokumentację fotograficzną i filmową wszystkich edycji projektu i opublikować ją w poważnym, trzytomowym wydawnictwie.
A jak obecnie wygląda weryfikacja i dobór partnerów? Podejrzewam, że na początku nawiązanie kontaktu z każdą zachodnią uczelnią budziło entuzjazm…
Współpracę międzynarodową prowadzimy z dużą grupą zagranicznych instytucji. Mają one bardzo różne statusy i struktury organizacyjne. Musimy więc każdą instytucję partnerską traktować właściwie indywidualnie. Nie wysyłamy bowiem naszych studentów „hurtowo” do żadnej z uczelni partnerskich. Staramy się, aby osobom zainteresowanym specyficznym problemem artystycznym lub projektowym umożliwić warunki do poznawania problematyki, doskonalenia umiejętności i zdobywania wiedzy, których sami nie jesteśmy w stanie zaoferować. Często studenci sami przychodzą do nas z pomysłem zainteresowania się uczelnią, którą znaleźli np. w trakcie wakacyjnych podróży po Europie. Trudno w tej chwili byłoby wyobrazić sobie ogólnoeuropejski ranking uczelni artystycznych, bo nie ma w pełni obiektywnych kryteriów umożliwiających takie porównania. Przydatną i stosowaną przez nas metodą weryfikacji są osiągnięcia studentów danej uczelni w różnego rodzaju konfrontacjach międzynarodowych. Ponieważ nasi studenci coraz częściej w takich konfrontacjach biorą udział i zdobywają nagrody i wyróżnienia – mamy świadomość, które konkursy czy festiwale mają odpowiednią, międzynarodową rangę.
Na tle doświadczeń, o których pan wspominał, czy można mówić o jakiejś specyfice polskiego szkolnictwa artystycznego, czy może granice zaczynają się już zacierać?
Mimo wszystko te granice i różnice istnieją – jesteśmy cały czas na początku drogi, która wiedzie ku współczesnej, otwartej, widzącej potrzebę wspierania rozwoju sztuki i kultury Europie. Brakuje nam w dalszym ciągu pewności siebie, elastyczności i kreatywności. Tradycja, solidne rzemiosło i umiejętności warsztatowe to dobre podstawy kształcenia artystów, ale potrzebujemy również większej otwartości, tolerancji, innowacyjności, przebojowości i gotowości do podejmowania eksperymentów. Pewnie też nieco ryzyka, odrobinę szaleństwa i sporo nieposkromionej wyobraźni. Ale również wykształconego i otwartego społeczeństwa, dla którego uczestnictwo w kulturze i zainteresowanie sztuką (również tą powstającą współcześnie) będą jednymi z istotnych potrzeb życiowych. No i mądrych regulacji prawnych, uwzględniających specyfikę naszych uczelni. Te kilkadziesiąt lat naszych bardzo ograniczonych kontaktów międzynarodowych odcisnęło na polskich uczelniach artystycznych wyraźne piętno.
W jakiej dziedzinie jest to najbardziej widoczne?
W samym systemie i strukturze kształcenia. Budowaliśmy polskie szkolnictwo artystyczne na bazie modeli wywodzących się z akademii czy konserwatorium. Oprócz zalet mają one swoje wady, więc próbujemy je eliminować, przynajmniej w przypadku naszej uczelni. W grupie europejskich uczelni artystycznych najaktywniejsze są obecnie uczelnie brytyjskie, skandynawskie i holenderskie. My natomiast, pomimo dużego potencjału i bardzo dobrego poziomu kształcenia, stoimy trochę z boku. Mamy świadomość, że istnieje i wciąż się utrzymuje wyraźny podział historyczno-geograficzny, który dotyczy regionu Europy Środkowo-Wschodniej. Zniwelowanie tych różnic okazuje się bardzo trudne, także w przypadku uczelni z krajów takich jak Czechy, Słowacja, Bułgaria, Rumunia, Węgry.
A gdzie by pan widział istotę problemu?
Oprócz historycznych podziałów i uwarunkowań są też podstawowe problemy w rodzaju bariery językowej i kulturowej. Jesteśmy mało pewni siebie, brakuje nam odwagi w proponowaniu partnerom naszych rozwiązań, unikamy zewnętrznych konfrontacji. Nie potrafimy współpracować ze sobą i wspólnie zadbać o nasze interesy. W gruncie rzeczy akceptujemy tę sytuację, w której się znaleźliśmy. Pracujemy w dosyć komfortowych warunkach, to nas uspokaja i tępi wrażliwość, co w przypadku uczelni artystycznych bywa bardzo niebezpieczne. W naszym środowisku potrzebny jest ciągły ferment i twórczy niepokój, bo tylko takie postawy dają szansę doświadczania czegoś nowego, niepowtarzalnego, zaskakującego i świeżego.
Jeżeli już mówimy o podziale, czy dostrzega pan wartości, które z kolei uczelnie z naszej grupy mogłyby zaproponować uczelniom zachodnim?
Myślę, że w dalszym ciągu byłyby to: wysoki poziom rzemiosła, umiejętności warsztatowe i profesjonalizm rozumiane w dobrym sensie. To, że nawet w tak otwartej uczelni jak nasza, podstawą kształcenia adeptów sztuk wizualnych są tradycyjne dyscypliny, takie jak rysunek, malarstwo, rzeźba. Duże znaczenie mają także w wielu przypadkach kilkudziesięcioletnie tradycje i doświadczenie w rozwiązywaniu problemów w różnych dyscyplinach artystycznych. Pedagogami w polskich uczelniach są często wybitni, wciąż aktywni twórczo artyści, którzy mają bezpośredni, codzienny, indywidualny kontakt ze studentami. Oni nie tylko firmują swoim nazwiskiem pracownię, ale faktycznie są w niej obecni i aktywni. To są atuty, o których często w innych krajach się zapomina. Tymczasem u nas taki model dydaktyki wciąż trwa i mam nadzieję, że uda się go jeszcze jakiś czas zachować. Ważne jest jednak, aby o naszym ogromnym potencjale, możliwościach, specyfice i poziomie kształcenia ktoś jeszcze poza nami samymi wiedział. Tymczasem jesteśmy zbyt mało obecni i słabo rozpoznawalni w różnych gremiach i instytucjach międzynarodowych. W ostatnich latach nasza uczelnia bardzo rozwinęła współpracę międzynarodową – aktywnie uczestniczymy w działaniach akademickich sieci skupiających uczelnie artystyczne. Trochę mi niezręcznie o tym mówić, bo poza nami nie ma tam właściwie innych polskich uczelni artystycznych.
Jakie to są sieci?
Na przykład PARADOX – Fine Art European Forum – sieć skupiająca uczelnie kształcące w zakresie sztuk wizualnych, podobna nieco do niej NICA, a przede wszystkim ELIA – The European League of Institutes of the Arts, która funkcjonuje od kilkudziesięciu lat i jest największą siecią europejską. Należą do niej uczelnie artystyczne różnego typu – akademie sztuk pięknych, akademie muzyczne, akademie teatralne i filmowe. Ta sieć w dalszym ciągu dynamicznie się rozwija – niedawno powstała jej azjatycka „gałąź”, prowadzone są próby utworzenia grupy afrykańskiej, dołączają także partnerzy z innych kontynentów. Wspólne projekty i programy obejmują, oprócz projektów artystycznych i problematyki współczesnej dydaktyki artystycznej, między innymi analizę sytuacji absolwentów uczelni artystycznych i działania zmierzające do ułatwienia startu zawodowego absolwentów naszych uczelni. Tworzona jest na przykład europejska baza instytucji i miejsc oferujących możliwości rozpoczęcia aktywności zawodowej dla młodych artystów. Organizowane będą warsztaty, system specjalistycznych szkoleń i start-upów dla artystów, które powinny wspomagać aktywność młodych ludzi i wzbogacić ich wiedzę i doświadczenie o pragmatyczne aspekty funkcjonowania w tzw. biznesie kreatywnym – w środowiskach artystycznych i projektowych po ukończeniu studiów. Jednym z elementów programu będzie promocja młodych artystów i projektantów poprzez dużą, sztandarową imprezę – festiwal NEU/NOW, który będzie się odbywał cyklicznie w najbliższych latach w Amsterdamie. Wybrani przez międzynarodowe jury absolwenci europejskich uczelni artystycznych, oprócz możliwości zaprezentowania swoich prac, wezmą także udział w imprezach towarzyszących, warsztatach, szkoleniach i spotkaniach ze specjalistami z różnych dziedzin, a przygotowana przez nich wystawa odwiedzi różne kraje i będzie gościła na wielu prestiżowych imprezach.
Te wszystkie działania mają oczywiście oprawę biurokratyczną. Wprowadzenie systemu bolońskiego oraz znowelizowanej ustawy spotkało się z zastrzeżeniami środowiska akademickiego, które zwracało uwagę na ryzyko nadmiernej biurokratyzacji procesu kształcenia. Czy dostrzega pan ten problem w kontekście współpracy zagranicznej?
Myślę, że uproszczenie procedur dotyczących codziennego funkcjonowania uczelni oraz tych związanych ze sprawozdawczością na pewno ułatwiłoby nam życie. Te problemy są dyskutowane, mamy jednak świadomość, że istnieją różne punkty widzenia, ponieważ w Europie nie ma (jak już wspominałem) jednolitego systemu szkolnictwa artystycznego. Rozmaite systemy muszą się jakoś do siebie dopasowywać, co stwarza wiele trudności, bo powinniśmy funkcjonować w świecie zrozumiałym i przyjaznym, a tak niestety nie jest. Dyskusyjne jest w przypadku uczelni artystycznych porównywanie standardów i poziomu kształcenia za pomocą punktów ECTS. System tej punktacji zakłada standaryzację i ekwiwalentność, które w założeniu świadczyć mają o pewnych podobieństwach osiąganych rezultatów. W przypadku naszej uczelni, ze względu na jej specyfikę, zawsze będziemy bardziej zainteresowani wysyłaniem studenta po nowe niedostępne u nas doświadczenia, a nie po to, co sami możemy zaoferować. Szukanie partnerów i ofert kształcenia na zasadzie podobieństw nie jest najlepszym rozwiązaniem dla uczelni artystycznej.
W odniesieniu do polskiego szkolnictwa wyższego pojawiają się hasła deregulacji i odbiurokratyzowania. Czy podobne postulaty padają ze strony uczelni zagranicznych?
W większości przypadków w każdej części Europy problemy są podobne. Musimy mieć świadomość, że jednak istnieje różnica pomiędzy „zwykłym” uniwersytetem a uczelnią artystyczną. Ta różnica dotyczy spraw bardzo pryncypialnych, mianowicie obszaru kształcenia, który trudno wpisać w formalne, biurokratyczne ramy, chociażby ze względu na to, że z założenia powinniśmy kształcić indywidualistów, a nie studentów o identycznych, powtarzalnych cechach. Pojawiają się często inicjatywy zmierzające do zmiany tej mało komfortowej dla nas i naszych studentów sytuacji, ale jest to trudny temat. Poruszamy się przecież na różnych platformach, w różnych systemach edukacyjnych i kontekstach, również prawnych. Rozwiązanie naturalne i łatwe do wprowadzenia w jednym kraju, w innym okazuje się bardzo trudne czy wręcz nierealne.
Jakie kierunki studiów zagranicznych cieszą się największym zainteresowaniem?
Sytuacja jest dosyć zmienna. Najłatwiejsza jest współpraca w obszarze kierunków tradycyjnych, takich jak malarstwo, grafika rzeźba. Tutaj modele kształcenia w różnych uczelniach są w miarę podobne. Natomiast im dalej brniemy w zróżnicowanie związane z konkretną uczelnią czy konkretnym krajem, tym trudności się zwiększają. Mamy pewien problem z architekturą, gdyż jesteśmy specyficzną, jedyną w kraju uczelnią artystyczną, która prowadzi taki kierunek studiów. Dla części partnerów zagranicznych to zaskoczenie, że kierunek inżynieryjny pojawia się w uczelni artystycznej i trudno im wytłumaczyć, że efekty, które uzyskujemy, są bardzo dobre i nie ma różnic w programie studiów. Ponieważ dla nas także jest to zagadnienie stosunkowo nowe, mam nadzieję, że jego zrozumienie to tylko kwestia czasu.
Międzynarodowa organizacja PARADOX, której pan przewodniczy, zajmuje się, zacytuję: „odsłanianiem tego, co oficjalne i nieoficjalne w praktyce i edukacji artystycznej” oraz „różnymi metodami kształcenia – powszechnymi i konwencjonalnymi, ale przede wszystkim niestandardowymi”. Poproszę o komentarz.
Tak sformułowany był jeden z tematów paneli dyskusyjnych w czasie konferencji zorganizowanej przez nas we wrześniu 2015 w Poznaniu. W wystąpieniach zwracano uwagę na specyfikę zajęć prowadzonych w pracowni uczelni artystycznej. Relacje mistrz -uczeń, które stanowiły kiedyś obowiązujący model kształcenia, ulegają ciągłym modyfikacjom, choćby dlatego, że do pracowni coraz częściej trafiają ludzie z bardzo poważnymi doświadczeniami w innych obszarach i dyscyplinach, co wymaga zmiany relacji, sposobu prowadzenia dyskursu, tematów i zakresu problemowego zadań, które się w codziennej praktyce pedagogicznej podejmuje. Prezentowane były różne przykłady eksperymentalnych i niekonwencjonalnych metod kształcenia. Od działań performatywnych po eksperymenty socjologiczno-psychologiczne. Konferencji towarzyszyły warsztaty artystyczne dla absolwentów europejskich uczelni artystycznych. Uczestnicy zmagali się z problemem degradacji urbanistycznej, ale również społecznej i socjologicznej centrum naszego miasta. W tym projekcie interesowało nas przede wszystkim określenie różnych poziomów wrażliwości, które sprawiają, że podobne rzeczy widzimy i oceniamy bardzo różnie. To było bardzo inspirujące.
Analizując obecną sytuację polskiego szkolnictwa artystycznego sądzę, że nie mamy się czego wstydzić. Ale aby zrobić więcej dla promowania naszych osiągnięć, potrzebujemy nie tylko rozwiązań systemowych, lecz również zmiany świadomości. W innych krajach nie trzeba do tego przekonywać, u nas jest to temat podejmowany raczej niechętnie.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.