Osieccy

Cz. 1 Ojciec

Magdalena Bajer

Rodzinna legenda mówi o pochodzeniu przodków ze strony ojca pani profesor Hanny Osieckiej-Samsonowicz od brańców tatarskich albo tureckich z XVII wieku. W pamięci mojej rozmówczyni pozostały wizerunki licznych kuzynek z tej linii, które wyglądały „jak żywcem przeniesione ze stepów: wysokie, szczupłe, śniade, czarnookie i czarnowłose, z wystającymi kośćmi policzkowymi”. Rodzina matki wywodzi się ze szlacheckiego majątku w okolicach Zambrowa, po którego utracie, najpierw wskutek represji za udział prapradziadka w powstaniu styczniowym, ostatecznie po pierwszej wojnie światowej, przeniosła się do Warszawy.

Miejsce urodzenia

Wybitny uczony, w specjalnościach pionierskich, wychowawca licznych znaczących przedstawicieli szeroko pojętej mechaniki, zmarły w roku 2009 Jan Wojciech Osiecki, urodził się w roku 1930 w Brześciu nad Bugiem, w rodzinie nauczycielskiej. To miejsce urodzenia – geograficzne i społeczne – ma, jak sądzę, istotne znaczenie dla formacji intelektualnej i duchowej przyszłego profesora. Od córki dostałam kilkunastostronicowy zapis autobiograficzny, z którego można odczytać, nie zawsze nazwane expressis verbis, czynniki, jakie utrwaliły się w jego życiowej postawie.

Oboje rodzice, Jadwiga Teresa z Krzewskich i Wiktor Osiecki, mieli przygotowanie pedagogiczne i pięcioletni staż nauczycielski w szkole powszechnej, kiedy w 1929 roku Ministerstwo Oświecenia Publicznego i Wyznań Religijnych zaproponowało im pracę w organizowanym dla absolwentów szkół średnich Państwowym Kursie Nauczycielskim w Brześciu. Był to czas wielkiej pracy nad podnoszeniem poziomu wiedzy i rozwojem cywilizacji Polaków, a na Kresach czas działań zmierzających do integrowania mniejszości narodowych w warunkach odżywających raz po raz dążeń odśrodkowych. Wtedy ugruntował się mocno etos nauczycielski, oparty na, jak chciałoby się powiedzieć, romantyczno-pozytywistycznym rozumieniu patriotyzmu. W Drugiej Rzeczypospolitej potrzebna była wytężona praca u podstaw nad modernizacją kraju – we wszystkich sferach życia społecznego, ale zarazem takie kształtowanie stosunku do ojczyzny, które niebawem przyniosło ofiarną walkę z okupantami.

Państwo Osieccy wybudowali w Brześciu (w ciągu półtora roku) szkołę powszechną według, jak to zapisała we wspomnieniu babka mojej rozmówczyni, „naszych na owe czasy marzeń”. Marzeniem była praca w nowym budynku, zapewniającym dobre warunki dla zdrowia ciała i ducha, w gronie nauczycieli z powołania, nowoczesne metody pedagogiczne, współpraca z rodzicami, promieniowanie na szersze otoczenie. Wszystko się młodym zapaleńcom udało. Czytając te wspomnienia, myślałam o moim wujostwu, takich samych nauczycielach przedwojennych w małym gminnym miasteczku pod Przeworskiem i o lekcjach historii oraz geografii Polski odbywanych podczas okupacyjnych wakacji w zamkniętym na klucz pokoju nauczycielskim.

Wiktor Osiecki umarł w roku 1935, osierociwszy pięcioletniego synka. Matka przyszłego profesora politechniki była nauczycielką przez całe życie - podzielone między kilka epok historycznych, podporządkowane chcianym i niechcianym władzom, a zawsze wierne uznanym za oczywiste ideałom wychowawczym.

Duża pauza

Jan Wojciech Osiecki poszedł, w wieku lat sześciu, do szkoły prowadzonej przez matkę i zdążył w niej skończyć czwartą klasę, zanim nastąpiła „duża pauza”, jaka normalnie dzieli każdy dzień szkolnej nauki. Przeżyli ją oboje bardzo intensywnie, pośród dramatycznych często przypadków, syn dojrzewał szybciej niż by to wynikało z metryki, ale jak zdaje się wskazywać lektura wspomnień, nie nasiąkał goryczą, a z nieplanowanym naddatkiem zaspokajał młodzieńczą ciekawość świata, w czym była z pewnością zasługa (także pedagogiczna) matki.

Z dzieciństwa zapamiętał zmianę szkoły na dziesięciolatkę, wedle wzoru radzieckiego, co nastąpiło w 1940 roku, chociaż była jedną z dwu polskich w należącym do Republiki Białoruskiej Brześciu. Nie otrzymał jednak świadectwa ukończenia tam piątej klasy, gdyż niedługo przed końcem roku szkolnego wybuchła wojna niemiecko-sowiecka.

Zapisał także wspomnienia mniej osobiste – historyczne – o deportacjach (dotknęły m.in. dwoje jego nauczycieli), o tym, że obejmowały rodziny policjantów, przedwojennych oficerów, że powodowały je często donosy dyktowane osobistymi porachunkami, o utworzeniu, a potem likwidacji getta i prześladowaniach Żydów, którzy przed wojną stanowili sporą część mieszkańców, o panującym w mieście głodzie i akcjach pomocy ze strony organizacji podziemnych.

Jadwiga Osiecka zaangażowała się mocno w tajne nauczanie, organizując jego punkty na terenie Brześcia. Syn wiedział o tym; zdarzyło mu się kiedyś wydobyć ze skrytki pod blatem stołu listę płac świadczonych przez delegaturę Rządu Londyńskiego nauczycielom i zniszczyć ją podczas rewizji gestapowców, którzy akurat w tym momencie „urzędowali” w kuchni. Normalnie listę niszczono zaraz po wypłacie. W tamtych warunkach lekcje przedmiotów szkolnych były równoległe z lekcjami życia, odbywanymi najczęściej bez przygotowań i bez repetycji materiału, który bywał niepowtarzalnym doświadczeniem, osadzającym się w umyśle i w duszy ogólnym nakazem czujności wobec wrogiego (ale nie tylko tego) otoczenia.

W miarę rosnącego zagrożenia – gestapo coraz częściej nachodziło mieszkanie i trzeba było nocować poza domem - matka przyszłego profesora postanowiła przedostać się do Generalnej Guberni, co wymagało nielegalnego przekroczenia pilnie strzeżonej granicy. Udało się dzięki pomocy życzliwych ludzi, w tym znajomego kolejarza i oboje z synem szczęśliwie wyskoczyli z pociągu, gdy ten zwolnił w ustalonym momencie, już za granicą.

Dotarłszy do Warszawy, gdzie mieszkała babka ze strony matki (dziadek zmarł w 1942 roku), pani Osiecka włączyła się w bardzo rozbudowane tajne nauczanie, otrzymała od władz konspiracyjnych fałszywą „kennkartę”, pozwalającą w miarę bezpieczne poruszać się po mieście. Jan w wolnych chwilach zajmował się fotografią, zaopatrzywszy się w odpowiednie materiały jeszcze w Brześciu, gdy Niemcy likwidowali tam sklepy aresztowanych lub wywiezionych właścicieli.

Jesienią 1944 roku cała trójka znalazła się w Nowej Wsi koło Wołomina, u zaprzyjaźnionej rodziny, i stamtąd, po klęsce powstania, pobycie u drugich dziadków w okolicach Łowicza, trudnej i niebezpiecznej peregrynacji, powróciła do Warszawy. Jan Wojciech Osiecki miał niewiele ponad 14 lat, ukończone cztery klasy powszechnej szkoły w Brześciu – na taki poziom edukacji polskich dzieci zezwalali okupanci - wiedzę zdobytą na tajnych kompletach i dużą pauzę, po której, za drugim podejściem, dostał się do czwartej klasy Szóstego Miejskiego Gimnazjum i Liceum im. Powstańców Warszawy w stolicy.

Spełnione pragnienie

Dorosłe życie Jana Osieckiego zaczęło się w powojennej Polsce i toczyło w rytmie historycznych przemian. Wiosną 1946 roku przewędrował z obozem młodzieży warszawskiej całe nowe wybrzeże Bałtyku – od Gdańska do Szczecina - odnajdując tam ślady polskości, co ex post uważa za lekcje patriotyzmu. „Byliśmy, jesteśmy, będziemy” było wtedy dewizą przesiedlonych na Ziemie Zachodnie Kresowian (nie tylko). Dla nas, Lwowian we Wrocławiu, oznaczało kochanie Piastów Śląskich o bardzo skomplikowanych rodowodach i koligacjach.

Jeszcze w liceum bohater tej opowieści zapragnął zostać lotnikiem i, zdawszy z wyróżnieniem teoretyczny kurs szybowcowy, przeżył jako tragedię dyskwalifikujący wynik badań lekarskich przy staraniu o szkolenie praktyczne w ramach Służby Polsce, organizacji właśnie powstałej, do której wstąpił.

Kiedy w 1948 roku zdał bardzo dobrze egzamin wstępny na Politechnikę Warszawską, wprowadzono właśnie dwustopniowe studia – inżynierskie i magisterskie. Ograniczało to potencjalne możliwości pójścia drogą naukową, co dla młodego człowieka, zainteresowanego problematyką konstrukcji lotniczych, było naturalną ambicją. Historia przyniosła jeszcze inną doraźną przeszkodę, gdyż w roku 1949 specjalność lotniczą przeniesiono z Wydziału Mechanicznego PW do upaństwowionej Szkoły Inżynierskiej Wawelberga i Rotwanda.

Czterem zapalonym studentom (w przyszłości uczonym), z Janem Osieckim, odpowiednia komisja Ministerstwa Komunikacji odmówiła wstępu na to studium z przyczyn… politycznych (każdemu znaleziono inną). Wtedy ówczesny rektor politechniki profesor Bukowski uruchomił na ich wydziale specjalność silniki spalinowe z wykładem o silnikach lotniczych. Warto, jak myślę, przywołać te szczegóły naukowej biografii, bo są repetycją z najnowszej historii w tej sferze, która w warunkach zniewolenia cieszyła się nieco większą swobodą, w której było więcej szans na urzeczywistnianie autentycznych pasji.

Po trzecim roku, przed inżynierskim dyplomem, Jan Osiecki odbył półroczną obowiązkową praktykę przemysłową w Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Andrychowie, gdzie produkowano silniki lotnicze. Tam poznał przyszłą żonę, o której będzie mowa w drugiej części rodzinnej opowieści.

Studia magisterskie, na które niełatwo się dostał, przebiegły w Katedrze Budowy Lokomotyw, której kierownik zapewniał kandydatów, że niedaleko stąd do lotnictwa. We wspomnieniach profesora, zatem z perspektywy jego znaczących osiągnięć, znajduję bardzo pozytywną opinię o szerokich horyzontach, jakie tam uzyskał. Zakończył te studia z wyróżnieniem. A do pracy naukowej był zainspirowany i zachęcony na ich początku przez prof. Wojciecha Urbanowskiego, co się urzeczywistniło zatrudnieniem w charakterze młodszego asystenta w roku 1953.

Szybki marsz

Zaraz po studiach mgr inż. Osiecki otrzymał propozycję pracy w Instytucie Podstawowych Problemów Techniki PAN i został adiunktem w Zakładzie Badania Drgań. Tam spotkał przyszłego współtowarzysza drogi naukowej, wówczas kandydata nauk (odpowiednik doktora) i kapitana Wojska Polskiego, Sylwestra Kaliskiego, u którego w roku 1960 obronił doktorat, pracując równolegle, podobnie jak promotor, w IPPT i w Wojskowej Akademii Technicznej. Opublikowali wspólnie szereg prac, a Jan Osiecki wspomina, że od tego mistrza przejął ważne cechy: pracowitość, przekonanie, że nie ma takiego problemu, którego nie można by podjąć i „fantazję naukową”, polegającą na śmiałym wyszukiwaniu trudnych zagadnień do rozwiązania. Nie przeczy temu czarna legenda Sylwestra Kaliskiego, przypisująca mu badawcze szalbierstwa i wybujałą autoreklamę.

W roku 1970 dr Osiecki habilitował się na Politechnice Warszawskiej, w 1974 otrzymał tytuł profesora.

Tematykę jego pracy badawczej trudno przedstawić laikom. Najogólniej dotyczy ona teorii drgań, teorii plastyczności, fal naprężeń w ciałach stałych. Prowadził badania eksperymentalne nad konstrukcjami pojazdów, ale wszystkie te określenia bardzo rzecz upraszczają. Trzeba powiedzieć, że dotyczyły zawsze zagadnień oryginalnych, tj. albo nowych w obszarze poznania naukowego, albo potraktowanych z innej niż wcześniej perspektywy, rozwiązywanych innymi metodami, w oczekiwaniu zaskakujących wyników.

Spadkobierca nauczycielskiej tradycji nie mógł poniechać kształcenia młodych inżynierów i przyszłych badaczy ani też zadań organizacyjnych związanych z edukacją wyższą. Zaproszony w 1972 roku podjął pracę w Kielecko-Radomskiej Wyższej Szkole Inżynierskiej, która miała ambicje, by stać się uczelnią akademicką. Prof. Osiecki zaangażował się gorliwie w dokumentowanie danych potrzebnych do uzyskania prawa doktoryzowania absolwentów Wydziału Mechanicznego, a następnie szerszej dokumentacji niezbędnej do przekształcenia WSI w Politechnikę Świętokrzyską, co nastąpiło w roku 1974. Oba te akty były wtedy pierwszymi w Polsce, zatem ich współautor nie miał wzorów. Jak w pracy naukowej, tak w działaniach organizacyjnych, pociągały go zadania pionierskie, a taki właśnie charakter tej pierwszej stał się wielką wartością nowo powstałej uczelni.

* * *

Córka pana profesora powiedziała mi, że dla ojca pierwszą i najważniejszą rzeczą była zawsze nauka. Jak zapamiętała swój dom i jego klimat oraz co z uczonej tradycji kontynuuje, dowiemy się za miesiąc. 