Nagrywanie
Przeciętny, ale myślący nastolatek wyposaża swój smartfon w prosty programik pod nazwą Total Recall, Psiloc Xelnex Lite lub Ultimate Voice Recorder i już nagrywa wszystkie rozmowy wychodzące i przychodzące. Niejeden też wie, że takie zapisy mogą służyć do co najmniej kilku celów. Wymieńmy cztery.
Cel pierwszy to ochrona własnych interesów, pod warunkiem że rzeczywiście nagranie ich dotyczy. Jeśli wykracza poza ten zakres, to żaden sąd nie uzna go za dowód, a nawet może wlepić karę.
Cel drugi to zabawa. Młody człowiek zapisaną rozmowę przenosi do komputera, uruchamia program Sound Effects lub podobny i przerabia plik dźwiękowy tak, żeby wyszła z tego heca. Może wstawiać, usuwać, przestawiać, zniekształcać, przyspieszać, zwalniać, opatrywać dodatkami muzycznymi, podkładać tło – robić wszystko, czego dusza zapragnie – i to bez słyszalnych śladów montażu. Na manipulacjach pozna się tylko zaprawiony w brzmieniowych i elektronicznych bojach fachowiec, taki od taśm czarnej skrzynki, bo nieoryginalności zapisu ukryć się nie da. Potem wysyła się to na odpowiednią stronę, najlepiej jakiegoś Facebooka albo Youtube’a i każdy na świecie może mieć ubaw. O ile zna język nagrywanych.
Celem trzecim bywa zastępowanie pamięci. Można kompletnie nie rozumieć, co ktoś do nagrywającego mówi, on sam też może bredzić, ale po późniejszym odsłuchaniu zapisu sprawy stają się prostsze. Czasem trzeba to przesłuchać kilka razy, czasem jakieś fragmenty wzmocnić lub odszumić, a nawet wyciągnąć z tła na pierwszy plan jakieś rozmowy. Podobnie jak z notatek dźwiękowych sekretarki automatycznej daje się w ten sposób odtworzyć wypowiadane przez kogoś a dla ucha nieczytelne daty, adresy, imiona, nazwiska i inne ważne informacje. Jeśli dźwięki są zamazane, to od czego jest Sound Effects! Po zastosowaniu kilku sztuczek komputer odtworzy dane lepiej niż z zapisu pisemnego. Spryciarz użyje jeszcze programu typu STT (speach to text). Wniosek jest taki, że w czasie rozmowy można nie uważać, co ktoś mówi, bo zawsze da się ją powtórzyć dla zrozumienia.
Celem czwartym i najistotniejszym może być kradzież. Można skorzystać z facecji opowiadanych nam na linii, nauczyć się ich i powtarzać jako swoje, a to już jest co najmniej naganne. Kto tego próbował, niechybnie spróbuje wykorzystać nagrywanie na koncercie, w teatrze, kawiarni albo na czyimś spotkaniu autorskim, odczycie, wreszcie wykładzie.
Zamiast nagrywacza komunikacji używają wtedy smartfonowego programu do nagrywania z mikrofonu. Jeśli mikrofon telefonu jest cichy, to plik z dźwiękiem przerabia się tak, żeby słychać było lepiej, przy okazji usuwając zbędne dźwięki tła, kaszel, kichanie, pomruki, stuki. Dyktafon, urządzenie, jak to mówią, „dedykowane zapisowi dźwięku”, może nie być potrzebny. Smartfony na ogół zbierają przez mikrofon to, co trzeba.
Dzieci młodsze nie stosują się do przepisów prawa autorskiego, bo nawet o nim nie słyszały, a przy tym uważają, że świat do nich należy w całości, ale starsze dzieci, to jest studenci, już o tym wiedzieć powinny. I przeważnie wiedzą. Dlatego z nagrywaniem się kryją. Co prawda istnieją urządzenia, które w większości telefonów i dyktafonów elektronicznie zagłuszają nagrywanie albo wykrywają nadawanie przez nie dźwięku i (lub) obrazu do innego telefonu, lecz jako stosunkowo drogie nie znajdują się w zasięgu zainteresowania służb zajmujących się wyposażaniem uczelni, nie mówiąc już o tym, że służby te z zasady nie rozumieją, do czego mogłoby to być potrzebne. Ponadto zakup takich urządzeń mógłby być zrozumiany jako fanaberia i niegospodarność. Jest dość oczywiste, że typowy zaopatrzeniowiec raczej wykłada karty na stół albo podłogę dywanami niż wiedzę na poziomie wyższym.
Nagrywający zajęcia akademickie to kandydaci na nieuków. Znałem pewnego studenta, który na wykłady przynosił w kieszeni pluskwę (mikrofon z radiem wielkości pudełka zapałek) i nadawał wykład do odbiornika, który znajdował się w jego samochodzie dwieście metrów od sali wykładowej. Ponieważ wiedział, że na uczelni nie ma wykrywaczy pluskiew ani zagłuszaczy elektronicznych, czuł się bezpieczny. Był znaną postacią, działał w samorządzie studenckim, chwalił się też, że ma wszystkie wykłady na płytach. Ale był też słabym studentem. Ledwie dotrwał do magisterium, którego nie uzyskał, a kiedy go po kilku latach spotkałem na wykładach zaocznych, zapytałem, czy kiedykolwiek skorzystał z tych nagrań, którymi się chwalił. Odparł szczerze, że ani on, ani nikt, o kim wiedział, że też wszystko nagrywa, nigdy nie mieli na to czasu. Dodał też, że nagrania do nauki się nie nadają, ale do wykonywania plagiatów i owszem.
Jednym ze sposobów na nagrywanie jest pozbawione ustnego komentarza wyświetlanie istotnych fragmentów wykładu na ekranie. Bez nich zapis dźwiękowy będzie wyraźnie niekompletny. Kto zamiast notować ręcznie, będzie nagrywał na smartfon, ten dużo straci i na egzaminie może mieć kłopoty.
A najlepiej uważać na to, co się mówi. Dziś non scripta sed verba manent . Pacjenci też nagrywają – lekarzy w gabinetach.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.