Reakcja nie musi odpowiadać akcji

Piotr Müldner-Nieckowski

Jeśli młotek spada na obiekt, na przykład na kamień, to niemal cała siła, z którą uderza, przekształca się w reakcję w postaci konkretnego zniszczenia. Tak działają i reagują maszyny martwe, co ładnie wywiódł Izaak Newton, formułując III zasadę dynamiki. Człowiek jednak istnieje inaczej. Co prawda niektórzy do dziś za moim bardzo dawnym kolegą po fachu, lekarzem Julienem de La Mettrie (L’homme-machine 1748) sądzą, że człowiek jest automatem, niezwykle skomplikowaną, ale jednak maszyną. Na szczęście są jednak i tacy, którzy za innym moim kolegą, doktorem medycyny Gustavem Le Bon (Psychologie des foules 1895) twierdzą, że ta maszyna w obecności innych ludzkich maszyn nie zachowuje się maszynowo, i przede wszystkim niespodziewanie zmienia się bez żadnej akcji. Po prostu staje się inna. Dodajmy: chwilowo.

Pojawia się parakontekst w postaci innych ludzi, tych stojących blisko i gromadnie, i wszystko zaczyna się momentalnie reorganizować. Ciekawe, że te zmiany nie wynikają z owego parakontekstu wprost. Nie polegają na naśladownictwie. Tu działa inny mechanizm. Przede wszystkim reakcje obecnych w tłumie są wyrazem jakichś ukrytych właściwości osobowych, i to one w pierwszym rzędzie się ujawniają. Może to być na przykład latami śniona tęsknota do wywrzaskiwania bzdur. Może być chęć zrobienia czegoś, co ma jakiś kształt odwagi albo zbrodni. Znam takich, którzy marzą, aby wybuchła wojna, bo jest im to potrzebne do zrealizowania głęboko ukrytych pragnień, do których w normalnych warunkach nigdy by się nie przyznali.

Kiedy ludzie prześladowani przez własne skłonności znajdują się w małym towarzystwie, w którym jeszcze ukryć się nie mogą, są cisi jak trusia, spokojni i lękliwi. Ale gdy wejdą w tłum, sytuacja się zmienia. Tam też są takie osoby, więc ich obecność dodaje skrzydeł. Tylko że obok naśladowania zachowań sąsiadów w tłumie w okolicznościach sprzyjających dzikości, pojawia się okazja, by dodać do tego coś swojego. Wyrwać zawleczkę z granatu, który nosi się w sobie, niech wybuchnie, bo są odpowiednie warunki: jestem częścią tłumu, ale to nadal ja jestem ważny, nikt inny; reszta to tylko tłum. Nawet jeśli raz czy drugi uda się takiej osobie bezpiecznie odkryć w tłumie swoje drugie ja, to nie znaczy, że przestaje być sobą. Nie jest powtarzalnym automatem. Elementem tłumu jest pozornie, jest tylko wpisana w sytuację.

Zawsze muszą zaistnieć trzy fazy: wejście w tłum, pobyt w tłumie i wyjście z niego. Ta ostatnia bywa najprzykrzejsza, bo to, co się stało, już się nie odstanie. Jeśli w fazie drugiej działało się pod względem moralnym źle, to ślad pozostaje głęboko zaryty w sumieniu, nawet u wielkiego zbrodniarza. Tu psychologia także wyróżnia kilka stanów, przy czym za najbardziej interesujące mogą uchodzić refleksje o charakterze krańcowym. Jedną z nich jest chęć naprawienia tego, co się zdarzyło, a drugą przeciwnie, uporczywe maskowanie zła, i to najczęściej przez powtarzanie tego złego, które się czyniło wcześniej, jakby dla patologicznego utwierdzania siebie w przekonaniu, że to zło nie było takie złe, skoro nie znika. Ba, w tłumie zło może zyskiwać aplauz, ale i poza tłumem też może zostać uznane za jakieś zło lepsze, mniejsze w porównaniu z innym złem.

Religie wysuwają tu klasyfikacyjne pojęcie grzechu, ale wciąż abstrakcyjne, bo nie wiąże się ono bezpośrednio z konkretnymi osobami. Jest uogólnieniem nadmiernym i dotyczy uogólnionych postępków, a nie cech osobowych. Pojęcie zła nie wskazuje bezpośrednio na żadną złą cechę osobowości. Określa tylko działanie, i to według kryteriów jedynie umownych, właściwych danej kulturze. Można pokazać palcem ogólnikowo: to jest człowiek zły. Ale to za mało na rozpoznanie cech danej osoby. Bez argumentu, dowodu, opisu szczegółowego nadal nic z tego nie wyniknie. Człowiek nie jest tylko fizyką i chemią, która ma ściśle określone, dające się zmierzyć cechy.

Komplikacja jest więc tak duża, że nauki zajmujące się tymi zagadnieniami, od etyki przez psychologię po biologię, niestety wciąż obracają się w obrębie (być może bliskich prawdzie) przypuszczeń i niestabilnych systemów metodycznych. Za dużo parametrów. A to daje pole do popisu rozmaitego autoramentu ignorantom, zwłaszcza dziennikarzom i politykom. Niektórzy z nich sądzą, że uderzenie w człowieka (choćby słowem, nie mówiąc już o młotku) wywoła reakcję zgodną z zasadami dynamiki. Tymczasem ten „kamień” ani nie musi się rozpaść, ani też przetrwać. Przeważają bowiem stany pośrednie. Nawet jeśli ktoś od młotka zginie, to zostaje po nim pamięć społeczna i problem się nie kończy, a często wręcz zaczyna...

A co do tłumu – poza nim człowiek także może odblokować swoje prawdziwe pokłady osobowości i zachować się zaskakująco. Tłum nie jest warunkiem koniecznym do reagowania na uderzenie.

Skoro nauka radzi sobie z tą problematyką, powiedzmy, częściowo, to może patrzmy także na literaturę. Czytajmy tę, która nie zajmuje się banałem, ale szuka prawdy o człowieku. Mitologie, Biblia, wielkie powieści, dociekliwa poezja. Nie romanse, seriale i teksty piosenek. Literatura.

e-mail: www.lpj.pl