Białasowie

Magdalena Bajer

Powstawanie rodzin inteligenckich bywało albo paropokoleniową ewolucją, drogą ze zubożałego (najczęściej wskutek zaborczych represji) dworu do miasta – po naukę i nierzadko akademickie awanse, zapracowane dorobkiem, albo też bywało skokiem dokonanym w jednym pokoleniu z warstwy plebejskiej w kręgi umysłowej elity. W tym drugim przypadku interesujące i, jak sadzę, ważne są impulsy do takiego skoku, a dokładniej warunki, w jakich rodziły się motywy wyboru badań naukowych jako zajęcia na całe życie.

„Nie mieszaj się z plewami…”

Prezes Polskiej Akademii Umiejętności od roku 2000, profesor Andrzej Białas, mówi, że PAU jest rodzajem intelektualnego salonu, gdzie spotykają się ludzie, którym zależy na tym, żeby w sferze nauki panowały salonowe obyczaje – przy doborze bywalców wedle jasnych i surowych kryteriów oceny, przede wszystkim autentycznych osiągnięć, bo na nich ugruntowany jest autorytet uczonych, ale także postaw i zachowań.

U dziadków po kądzieli przyszły profesor spędził sporą część czasu wojny, jako że mieli gospodarstwo w podkrakowskiej wsi, gdzie kilkuletni chłopiec nie zaznał głodu, a miał dużo zabawy. Z perspektywy wielu lat mój rozmówca zastanawia się, czy dziadek był „kułakiem”, tj. wiejskim bogaczem uznawanym przez powojenne władze za „element wrogi ustrojowi socjalistycznemu”, konkludując, że chyba nie. Nie zdążył o tym porozmawiać, jak zresztą o wielu innych rzeczach, gdyż dziadek Wesołowski wcześnie umarł.

Dziadek Białas był w Krakowie szewcem. Wnuk bywał u niego, zapamiętał warsztat i siedzących na zydlach czeladników.

Serdeczna więź łączyła Andrzeja z babcią Wesołowską, opiekunką z przeżytych na wsi lat dziecinnych, kiedy to zaczynają się kształtować umysł i charakter. Wziął od niej przesłanie, wyrażone w realiach babcinej codzienności, którym stara się kierować w życiu jak najwierniej: Nie mieszaj się z plewami, bo cię świnie zjedzą. Jakże to mądra i wymowna metafora – wytycza ona drogę i ostrzega, czym grozi zboczenie w manowce. Pan profesor wspomina też rozmowy z babcią, do której był bardzo przywiązany i którą obdarzał autorytetem. Nie było w nich pewnie bezpośrednich wskazówek, jak odróżniać plewy od ziarna i czym się bronić przed żarłocznymi świniami, ale pomagają przez całe życie.

Spośród licznego rodzeństwa tylko matka skończyła wyższe studia – geografię, dzięki temu, że wychowywała się w domu swojej babki, gdzie pielęgnowano edukacyjne ambicje. Pracowała na uniwersytecie, a po zamążpójściu zajmowała się domem.

O życiu ojca pan profesor mówi ze współczuciem, że było bardzo ciężkie, szczególnie w tym okresie, kiedy młody człowiek rozpoznaje swoje pragnienia, kiedy budzą się ambicje i zarysowują cele. Porzucony we wczesnym dzieciństwie przez matkę, której nie zdążył poznać, z woli ojca miał zostać szewcem. Jan Białas jednak „dramatycznie pragnął się uczyć”, zdecydowany nawet na ucieczkę z domu (do której ostatecznie nie doszło). Udało mu się skończyć studia prawnicze, które wybrał dlatego, że tylko na tym kierunku można było studiować, nie mieszkając w Krakowie, i przyjeżdżać tylko na egzaminy. Przyjeżdżał z dalszych i bliższych okolicznych dworów, gdzie zarabiał jako nauczyciel domowy.

Pan profesor Piotr Białas z Wydziału Fizyki, Astronomii i Informatyki Stosowanej UJ – inteligent w trzecim pokoleniu – ciekawie słuchał ojcowskiej opowieści, jako że nieczęsto rozmawiają o rodzinnych losach. Przypomniał sobie albo się dowiedział, że dziadek miał zamiłowania i uzdolnienia matematyczne i wolałby studiować matematykę, a także o tym, że doskonale znał łacinę i w gimnazjum udzielał z tego języka korepetycji.

Największe szczęście

Przyszły profesor i jego młodsza o kilka lat siostra Anna rośli w domu inteligenckim, gdzie od urodzenia było wiadomo, że dziecko ma mieć wyższe wykształcenie, a dochodzić do niego z najlepszymi wynikami w kolejnych szkołach. Ojciec nie mógł zrozumieć i trudno mu było aprobować to, że Andrzej robi różne rzeczy, mogąc „uczyć się przez cały czas, co przecież jest największym szczęściem”. Świadectwo, na którym nie było samych piątek, wywoływało domową burzę, toteż syn przykładał się do nauki na tyle, by owe piątki zapewnić – historii ucząc się często na pamięć – co nie zawsze udawało się ze stopniem z zachowania, ale ten traktowano inaczej. W tym momencie rozmowy przypomniały mi się własne analogiczne kłopoty i uświadomiłam sobie, jak wiele się zmieniło od czasu, kiedy ocena zachowania uczniów była ze strony szkoły i ze strony rodziców identyczna, a o ich prawach rozstrzygał autorytet nauczycieli.

Poza ojcowskim, formułowanym wprost i skrupulatnie egzekwowanym, nakazem uczenia się na piątkę, inne rodzicielskie oczekiwania pan profesor określa pojęciem występującym najczęściej w kodeksie wychowawczym rodzin inteligenckich: przyzwoitość. Miało się być przyzwoitym człowiekiem, co można w praktyce sprowadzić do podstawowej wierności przykazaniom. Zachowania budzące pod tym względem wątpliwości – kłamstwo, nieposłuszeństwo, brak szacunku dla starszych – były karane, nawet laniem wymierzanym przez matkę. Znów sobie przypomniałam własne dzieciństwo i zapytałam mego rozmówcę, czy miewał w takich nieprzyjemnych chwilach poczucie niesprawiedliwości. Pan profesor zaprzeczył stanowczo, co upewniło mnie o normalności i prawomocności takiej samej mojej reakcji, wynikającej, w obu jak sądzę przypadkach, ze znajomości najbardziej podstawowych norm – już na dziecięcym poziomie.

Słowa ojca, że uczenie się jest największym szczęściem, zyskały w życiu Andrzeja Białasa szersze odniesienie – do uprawiania nauki, które jest także uczeniem się, ale on sam podkreśla, że zawdzięcza to w znacznej mierze szczęściu, jakie miał w życiu. W szkole uważał, że prawdziwa wiedza to matematyka, a mówiąc o tym konstatuje, że trzeba się jej uczyć na pamięć, żeby (z satysfakcją) z tej wiedzy korzystać. Pasjonował się chemią, fizykę lekceważył. W klasie maturalnej, przymuszony przez nowego nauczyciela groźbą nieotrzymania piątki, wystartował w olimpiadzie… fizycznej i wygrał, a co ważniejsze, trafił na zadanie konkursowe, które go zafascynowało i sprawiło, że przeniósł papiery z chemii na fizykę, którą ukończył w roku 1958.

Niewątpliwym szczęściem byli mistrzowie przyszłego profesora: Jan Weyssenhoff, u którego robił doktorat w r. 1962, Marian Mięsowicz, twórca krakowskiego ośrodka fizyki wysokich energii, który w roku 1964 wysłał doktora Białasa do CERN-u, i tamtejszy opiekun jego prac Leon Van Hove. Habilitację uzyskał w roku 1966, a w 1986 został profesorem. Jest członkiem rzeczywistym PAN. Ma w dorobku publikacje z zakresu fizyki teoretycznej wysokich energii, które trudno przybliżyć czytelnikom, ale do wyobraźni nawet laików przemawia, jak sądzę, model zranionych nukleonów Białasa-Błeszyńskiego-Czyża oraz wiadomość, że mój rozmówca należy do czołówki, jeśli idzie o liczbę cytowań w swojej dziedzinie.

Fizyka znalazła w rodzinie liczną reprezentację, gdyż nieżyjąca już żona pana profesora, Elżbieta, koleżanka ze studiów i działalności w AZS, była pracownikiem naukowym w UJ, siostra, po okresie pracy na uniwersytecie, nauczycielką fizyki. Obaj synowie mają doktoraty z fizyki.

Powtórzenia i odmienności

W kolejnym pokoleniu powtarzają się, jak to stwierdzili obaj moi rozmówcy, rodzinne relacje, wzory postaw i wyborów. Młodszy nie zaznał historycznego doświadczenia rozdźwięku między tym, co w domu i tym, co poza jego ścianami. Profesor senior zaś pamięta ostre spory rodziców o granice zaangażowania się w rzeczywistość – taką, jaka jest. Ojciec przed wojną działał w akademickich organizacjach socjalistycznych, po wojnie wstąpił do PPS. Pracował w Komisji do Walki z Nadużyciami, później został prokuratorem i zajmował się przestrzeganiem praworządności, co może było jego życiowym szczęściem w trudnych, szczególnie dla tego zawodu, czasach. W domu bronił ustroju, dostrzegając jego rozmaite wady, matka natomiast nie szczędziła najcięższych oskarżeń, konkludując: Ja tylko stwierdzam fakty. Późniejszy profesor fizyki, jak duża część naszego pokolenia, został „ukąszony” ideologiczną ofertą czasu, w którym dorastał. Przeżył w szkole epizod ZMP-owski, uwiedzenie niektórymi sloganami propagandy i wmawianymi wizjami świetlanej przyszłości.

Słuchając po latach opowieści ojca i syna, uświadamiałam sobie raz po raz, jak bardzo zmienił się świat w ciągu dekad ogarnianych pamięcią. I jednocześnie to, że pewne, może podstawowe, rysy rodzinnych tradycji bywają bardzo trwałe. Model swojego domu Andrzej Białas określa jako „autorytarny”, co nie oznacza, by sam próbował go radykalnie odmienić. Nie wymagał od synów samych piątek, ale też odpowiedzialność za ich wychowanie powierzył całkowicie żonie. O docenienie roli matek w jakości domowego klimatu, w przekazywaniu dzieciom życiowych drogowskazów, upomniał się kategorycznie młodszy uczestnik naszego spotkania, który w znacznej mierze powiela wzory wyniesione z własnego domu, choć raczej nie programowo, lecz „przez osmozę”, jak to określił.

Podobnie jak jego ojciec nie buntował się przeciwko surowym wymaganiom dziadka, przyszły kolejny profesor w rodzinie godził się z łagodniejszą wersją „autorytaryzmu”, znów przez osmozę, tj. uznając, że wymagania rodziców są czymś naturalnym, nawet jeśli w domach kolegów jest inaczej. Uważa, że model, w którym ojciec jest autorytetem, trzeba go słuchać nie dyskutując, może być równie dobry jak ten, w którym rodzice i dzieci są kumplami – jeżeli funkcjonuje bez dramatycznych konfliktów.

Rozmowy z ojcem – poważne, o wszystkim – zaczęły się wtedy, gdy dziesięć lat mieszkali w jednym domu, wcześniej bywały rozmowy o matematyce – Piotr Białas studiował fizykę i matematykę, bo informatyka, którą interesował się najbardziej, którą uprawia teraz (pracuje w Zakładzie Technologii Gier), dopiero się w Krakowie rozwijała. Jeszcze w późnym liceum nie miał pojęcia, czym ojciec – fizyk – się zajmuje, mimo że obaj synowie wyjeżdżali co roku do Zakopanego, gdzie rodzice uczestniczyli w letniej szkole fizyki teoretycznej. Jak oni, starszy poszedł drogą naukową, z przeświadczeniem, że jak nie będzie profesorem, to będzie nieudacznikiem, ale nie jest pewien, czy powtórzyłby ten wybór.

Młodszy, Wojciech, też poszedł drogą naukową. Skończył informatykę i elektronikę w krakowskiej AGH, doktorat ma z fizyki. Od szeregu lat pracuje w CERN jako inżynier, biorąc udział w niektórych eksperymentach tam prowadzonych, ale przede wszystkim projektuje układy scalone. Jego córka studiuje medycynę, a córka pana Piotra zaczęła studiować w Oxfordzie… informatykę, która staje się rodzinną specjalnością.

* * *

Pan profesor Białas starszy mówi o swoich licznych i znacznych osiągnięciach – z górą 200 prac z fizyki cząstek elementarnych, funkcje akademickie pełnione w czasach politycznych przesileń – skromnie. Ta skromność staje się zrozumiała i wiarygodna w zestawieniu z tym, co sądzi o swoim życiowym szczęściu, które – gdy zsumować – polega na tym, że dane mu było, i jest, robić to, co pasjonuje, raduje i daje satysfakcję. Wszystko, co się w takich warunkach udaje, jest, jego zdaniem, tyleż zasługą, co nagrodą otrzymaną od Opatrzności w nieustającym konkursie, do jakiego stanął na początku dorosłego życia.

Od kilku lat ukazuje się internetowy tygodnik „PAUza Akademicka”, pomysł i dzieło prezesa Akademii, stanowiące dzisiaj pasję tej samej miary co fizyka, jak to wyznał redaktor naczelny w naszej rozmowie. Pomyślana została po to, żeby PAU „wyszła na zewnątrz”, poza swoje krakowskie mury, do szerokiego środowiska naukowego – z pytaniami o stan badań w Polsce, z analizą polityki państwa w tej sferze, z informacją o tym, co się dzieje w uczelniach, instytutach, w Polsce i na świecie, z inicjatywami niezbędnymi dla dalszego rozwoju, jak Narodowy Program Rozwoju Humanistyki, na stronach „PAUzy” najpierw ogłoszony.

Pan profesor deklaruje się jako optymista, co bynajmniej nie łagodzi krytycznej oceny nonsensów, absurdów, nieuczciwości i partactwa w rządzeniu nauką, czemu Andrzej Białas bacznie się przygląda i na co reaguje. Myślę, że źródła tego optymizmu to jasne widzenie wartości, którym trzeba poświęcać wysiłek, zatem brak obawy o pomyłkę w adresowaniu wysiłku, miejsce i rola w kręgu ludzi, którzy rozróżniają tak samo, no i poczucie, że wszystko, co się robi, stanowi „frajdę”, jest zajmujące, czasem pionierskie, bywa doceniane, przynosi pożyteczne owoce. 