Sztuka = nauka
Rekomendowany przez KRASP „Program rozwoju szkolnictwa wyższego do 2020 r.” zakłada deregulację obszaru studiów i odbiurokratyzowanie Krajowych Ram Kwalifikacji. Co konkretnie oznaczają te postulaty w przypadku uczelni artystycznych?
Jestem pod wrażeniem niesamowitej pracy, która została wykonana przez środowisko naukowe z prof. Jerzym Woźnickim na czele. Powstała bardzo ważna, obszerna i wnikliwa publikacja. Trzeba przypomnieć, że już wcześniej strategię rozwoju szkolnictwa wyższego opracował Instytut Społeczeństwa Wiedzy wraz z Fundacją Rektorów Polskich. Obecny program jest pochodną tej inicjatywy. Wracając do pytania – podobnie jak wszystkie uczelnie polskie skupione w KRASP, tak i naszych 19 uczelni artystycznych z dużą nadzieją patrzy na ten program. Potrzeba deregulacji jest w zasadzie bezdyskusyjna. Myślę, że trudno znaleźć środowisko czy grupę, która byłaby jej przeciwna. Obserwujemy na co dzień, a z punktu widzenia rektora uczelni jest to może jeszcze bardziej widoczne, że masa dokumentów, które musimy przygotowywać, staje się dotkliwa i absurdalna.
A jakie zjawiska są szczególnie dotkliwe i w pierwszej kolejności wymagałyby deregulacji?
W programie zaznaczono, że tak rozbudowana ustawa Prawo o szkolnictwie wyższym z dwiema nowelizacjami, wymagająca jeszcze szeregu rozporządzeń, tworzy ciąg dokumentów, w których chyba mało kto już się orientuje. Naprawdę zatracił się główny cel, mówi się o tym nie tylko kuluarowo. Zaczynają się prace nad nową ustawą, która powinna dać uczelniom więcej autonomii, przy założeniu, że może być dobrze, a nie, jak to się dzisiaj zakłada, że na pewno będziemy mieli do czynienia z patologiami i przygotowując się do takiej wizji trzeba konstruować prawo. Po tej deregulacji bardzo dużo sobie obiecujemy – mówię w imieniu naszych dziewiętnastu uczelni. Są one niewielkie w skali całego szkolnictwa, ale bardzo elitarne, więc chcielibyśmy, aby nasz głos był wysłuchany. Pilnie śledzimy rozwój wypadków, szczególnie zależy nam na tym, aby w nowo tworzonym prawie było wyraźne miejsce dla uczelni artystycznych.
Właśnie, tego dotąd brakowało…
Aczkolwiek, jeśli przypomnimy sobie pierwszą ustawę z 2005 roku i przymiarki do niej, to uczelnie artystyczne były wtedy dostrzegane w większym stopniu. Znam to z relacji poprzednich przewodniczących Konferencji Rektorów Uczelni Artystycznych – prof. Ryszarda Zimaka czy prof. Lecha Śliwonika z Akademii Teatralnej. Śledzenie zmian i kształtu ustawy jest bardzo ciekawą nauką i dzisiaj mam duże nadzieje, że uda się wspólnie ze środowiskiem KRASP, ale też Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, wypracować docelowy model uwzględniający specyfikę szkolnictwa artystycznego. Udaje się zresztą pozyskać dla tej inicjatywy osoby nam sprzyjające w Radzie Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego z prof. Jerzym Woźnickim na czele, chciałbym wymienić także podsekretarz stanu w MKiDN panią Monikę Smoleń. Jeżeli chodzi o najbardziej pilne postulaty – część rektorów bardzo słusznie podkreśla, że wystarczyłoby po prostu dobrze zinterpretować krótki wzór matematyczny sztuka = nauka. Hasłowo może on nawet nie budzić wątpliwości, ale życie pokazuje, że nie zawsze jest rozumiany. Druga sprawa – jest bardzo istotne, aby uczelnie artystyczne były widziane przez całe środowisko jako ważna część szkolnictwa wyższego.
Rozumiem, że ten postulat ma także związek z kwestią finansowania. Jak zareagowało Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego na apel Zgromadzenia Plenarnego Konferencji Rektorów Uczelni Artystycznych z maja 2014 r. w sprawie „podwyższenia wskaźnika kosztochłonności studiów do obszaru sztuk muzycznych, teatralnych i filmowych”?
Podjęliśmy taką uchwałę, choć z góry było wiadomo, że nie przyniesie szybkich efektów. Problem polega na tym, że przyjęty algorytm finansowania uczelni stawia w trudnej sytuacji uczelnie artystyczne, gdyż nie uwzględnia zajęć indywidualnych. Takie zajęcia są istotą pracy ze studentem w szkołach teatralnych i filmowych, a zwłaszcza w muzycznych. Nie sposób wyobrazić sobie lekcji fortepianu czy zajęć z instrumentu głównego w kilka osób z jednym profesorem. Algorytm jednak tego nie dostrzega.
Czyli nie zostają przyznane środki na odpowiednią organizację studiów?
Środki są przez cały czas stabilne, pula pieniędzy, która przychodzi z MNiSW dla uczelni artystycznych, nawet trochę się zwiększa, z czego należy się cieszyć, natomiast problemem pozostaje podział tych środków zgodnie z algorytmem, bo – mówiąc w uproszczeniu – uczelnie plastyczne dostają coraz więcej, a uczelnie muzyczne coraz mniej.
Podobnie jest w przypadku uczelni teatralnych i filmowych?
Tak. Są w podobnej sytuacji. Jedynym wyjściem, jakie widzimy – i jest to zdanie rektorów wszystkich uczelni artystycznych – będzie zmiana wspomnianej kosztochłonności. W tej chwili dla obszaru sztuk muzycznych wskaźnik wynosi 2,5. Gdyby został podniesiony do 3, byłaby to dla nas sytuacja optymalna. Nie ma innego sposobu, aby zajęcia indywidualne zostały dostrzeżone przez formułę matematyczną. Może to zabrzmi anegdotycznie, ale mówiąc o wykładzie, mamy na myśli profesora i kilkunastu lub kilkudziesięciu studentów. Natomiast w sytuacji, gdy uczymy dyrygowania, w klasie jest jeden student, profesor i dwóch pianistów.
Odwrócone proporcje…
Tak. Od kilku lat mówimy o problemach uczelni muzycznych, staramy się radzić sobie także w tych trudniejszych warunkach, jednak nawet przy szczerych chęciach jest jakaś granica, poza którą nie da się po prostu pójść. Bo nie sposób przeprowadzić zajęcia z instrumentu głównego czy ze śpiewu dla kilku osób równocześnie.
W czerwcu br. w Warszawie odbył się „czarny marsz” humanistów pod hasłami: „Naukowiec to więcej niż suma punktów”, „Studentów chcemy kształcić, a nie produkować”. Czy środowiska artystyczne dostrzegają potrzebę podobnej manifestacji (która, swoją drogą, mogłaby się przekształcić na przykład w interesujące wydarzenie muzyczne)?
To jest dobre pytanie. Przepraszam za anegdotyczną odpowiedź, ale mogę sobie wyobrazić trąby jerychońskie, które spowodują wielki hałas i sprawią, że zostaniemy dostrzeżeni. Samo hasło „Studentów chcemy kształcić, a nie produkować” jest niezwykle celnie sformułowane i możemy się pod tym podpisać. Myślę jednak, że będę wyrazicielem gremium uczelni artystycznych, jeśli stwierdzę, że nie mamy w planie dużych manifestacji. Ogólnie rzecz biorąc, trzeba pamiętać, że finansowanie uczelni artystycznych w całości ulega pewnej poprawie. W uczelniach muzycznych jesteśmy w tej szczęśliwej sytuacji, że kończymy edukację młodych ludzi, która rozpoczyna się już na etapie szkolnictwa podstawowego, potem średniego. W skali Europy stanowimy pewnego rodzaju ewenement, bo już w niewielu krajach szkolnictwo artystyczne traktuje się tak całościowo. Ktoś, kto trafia na uczelnię muzyczną, z reguły wcześniej przez 12 lat uczy się muzyki w swojej specjalności – pod tym względem jesteśmy w lepszej sytuacji niż na przykład humaniści.
Czy istnieje możliwość przyjęcia do Akademii uzdolnionego amatora, który nie odbył formalnej edukacji muzycznej?
Oczywiście. Zgodnie z ustawą z 2005 roku jedynym warunkiem jest posiadanie matury, a talent muzyczny stanowi wystarczającą legitymację, żeby zdobyć indeks. Aczkolwiek, jeśli weźmiemy pod uwagę pianistów, to nie pamiętam kogoś, kto nie uczyłby się wcześniej w szkole muzycznej.
W jakiej dziedzinie najczęściej pojawiają się samorodne talenty?
Na przykład w wokalistyce. I to jest jak najbardziej zrozumiałe, gdyż głos kształtuje się już po okresie mutacji i w związku z tym duża część studentów trafia do nas bez żadnego przygotowania. Oczywiście potem czeka ich bardzo intensywna praca. Być może także niektóre instrumenty…
Pana specjalnością jest obój, ale w tym przypadku konieczna jest wcześniejsza edukacja?
Zdecydowanie tak. Kilka czy kilkanaście lat jest konieczne. Oczywiście ta zasada nie dotyczy innych dziedzin artystycznych – plastyki, teatru czy filmu.
Jakie radości i troski towarzyszą rektorowi akademii muzycznej?
Tych radości jest bez liku. Na pierwszym miejscu postawiłbym to, że mamy przez cały czas bardzo zdolnych studentów, to wspaniałe, że z roku na rok trafiają do nas bardzo uzdolnieni młodzi ludzie. Nie mamy problemu z rekrutacją, która nawet wzrasta.
Która specjalność ma największe powodzenie?
Na pewno wokalistyka, fortepian. Im bardziej specyficzny instrument, tym mniej kandydatów. Weźmy na przykład oboistów – w średnich szkołach nie ma zbyt wielu uczniów kształcących się w tym zakresie, jest więc pewna stabilność rekrutacyjna. Jeśli ktoś jest zdolny i pracowity, ma szanse studiować. Rekordzistą jest jazz – miejsc mamy mało, a kandydatów bardzo wielu.
Katowicki wydział jazzu był niegdyś jedynym w Polsce…
Tak, teraz jest kilka ośrodków: Kraków, Wrocław, Bydgoszcz Poznań. Na akademiach muzycznych są całe wydziały czy zakłady, to już zaczyna funkcjonować. Natomiast nasza tradycja stanowi o tym, że jesteśmy bardzo silnym ośrodkiem. Inne radości to międzynarodowe sukcesy studentów – są one sumowane w sprawozdaniach dziekańskich – liczba i ranga tych nagród robi na mnie ogromne wrażenie. Także warunki lokalowe, jakich nie ma chyba żadna inna uczelnia artystyczna.
Nowy budynek jest bardzo utytułowany – projektanci zdobyli m.in. nagrodę Stowarzyszenia Architektów Polskich za najlepszy obiekt zrealizowany w 2007 roku.
W 2007 roku, jeszcze za kadencji rektora Eugeniusza Knapika, została wybudowana nowa część z salą koncertową, w której rocznie organizujemy ponad 200 koncertów. Pracujemy więc w rewelacyjnych warunkach. W międzyczasie udało się też wyremontować budynek Wydziału Instrumentalnego. Z tych radości, o których wspominałem, wymienię jeszcze rosnący wskaźnik umiędzynarodowienia – mamy już ponad 8 procent studentów z zagranicy. Rekordzistką jest katedra fortepianu, gdzie studiuje ponad 20 proc. obcokrajowców. Dominuje Europa, ale jest też Azja – Korea, Japonia, Chiny, dołącza Ameryka Południowa. Tym się należy cieszyć, to nie tylko sprawa liczebności – możemy teraz przyjmować najbardziej zdolnych kandydatów. Rekrutację chińskich studentów przeprowadzamy w samym Pekinie, wybieramy tylko kilkoro najzdolniejszych.
Dzięki kontaktom z pekińską akademią?
Mamy podpisaną umowę z agencją, która wstępnie proponuje nam zawsze kilkudziesięciu czy nawet więcej kandydatów.
Dużo czasu trzeba poświęcić na przesłuchania.
Tak, dbamy o to, by przyjmować najzdolniejszych, którzy będą mogli stanowić o jakości uczelni. Umiędzynarodowienie dotyczy też pedagogów. Bardzo się cieszę, że można było nawiązać współpracę i namówić bardzo wybitnych europejskich pedagogów, aby u nas pracowali. Niektóre nasze specjalności są bardzo silne i przyciągają wielu kandydatów. Obok wspomnianego jazzu czy fortepianu wymienię kompozycję, tradycyjnie – instrumenty dęte, harfę i gitarę. W przypadku tej ostatniej musieliśmy nawet zrobić pewne ograniczenia – z braku miejsc nie dało się już przyjąć więcej studentów z Erasmusa, bardzo zainteresowanych tym instrumentem.
Wracając do rekrutacji, czy poza Pekinem inni zagraniczni studenci rekrutują się w Katowicach?
Tak, w tej chwili dopuszczamy też możliwość elektronicznej rekrutacji. Kandydaci mogą przesyłać nagrania albo linki do swoich nagrań.
Na podstawie tych nagrań są zapraszani i weryfikowani na miejscu?
Tak. Obcokrajowcom proponujemy dwie możliwości studiowania: w języku polskim, wtedy w ramach roku zerowego uczą się języka i mają zajęcia ze swojej podstawowej specjalności, albo w języku angielskim. Ta forma nauki dotyczy większości naszych specjalności i korzysta z niej wielu studentów. Jest bardzo pomocna, gdyż język polski, zwłaszcza dla studentów pochodzących spoza Europy, jest bardzo trudny.
Przejdźmy do trosk – one nie wynikają z tego, co konkretnie dzieje się w akademii, tylko z ogólnej sytuacji szkolnictwa artystycznego. Główną sprawą, którą obecnie próbuje nagłośnić środowisko rektorów uczelni artystycznych wspólnie z Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego, jest status takich przedmiotów jak plastyka i muzyka w szkolnictwie powszechnym. Chociaż w 2007 roku pojawiła się możliwość powrotu wycofanych uprzednio przedmiotów, to okazuje się jednak, że w większości przypadków nie prowadzą ich nauczyciele wykształceni w tym kierunku, tylko osoby dobierane na zasadzie „brakuje godzin w mojej specjalności, więc przy okazji poprowadzę muzykę”. Zdarza się, że przynosi to więcej szkody niż pożytku, zwłaszcza jeśli zamiast nauki umuzykalnienia albo śpiewania wykłada się suchą teorię. Martwimy się tym, bo może się okazać, że za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat staniemy się społeczeństwem nieotwartym na kulturę.
Czy środowiska akademickie podejmowały jakieś inicjatywy, aby temu przeciwdziałać?
Na ostatnim posiedzeniu Prezydium KRASP, które odbyło się w Politechnice Wrocławskiej, poparliśmy radę dziekanów wydziałów artystycznych na uczelniach nieartystycznych, m.in. w postulacie powrotu do poważnego traktowania przedmiotów plastyka i muzyka. KRUA stara się ciągle podkreślać ten problem, który jest znacznie szerszy i wykracza poza ramy szkolnictwa wyższego. Tak naprawdę nie tylko my będziemy beneficjentem pozytywnych zmian, lecz także całe społeczeństwo, choćby brzmiało to górnolotnie.
Drugi rodzaj troski, to brak systemu stypendialnego skierowanego do cudzoziemców. Takie specjalne systemy funkcjonują na przykład we Francji czy w Niemczech. Jeśli więc mamy bardzo zdolnego kandydata, to raczej możemy być pewni, że wybierze prawie bezpłatne studia w którymś z tych państw, niż u nas, gdzie będzie musiał zapłacić naprawdę duże pieniądze. Myślę, że środowisko artystyczne bardzo na tym traci.
Do tych trosk dodam jeszcze jedno hasło – POLON, czyli system sprawozdawczości, który próbuje objąć już coraz więcej obszarów naszego działania, natomiast sprawia mnóstwo kłopotów. Od strony informatycznej nie funkcjonuje doskonale, a jeszcze, biorąc pod uwagę uczelnie artystyczne, w części nie jest w stanie odzwierciedlić naszej odrębności – niektóre specjalności nie są rozpoznawane.
Trzeba poszukiwać zastępczych określeń, niezupełnie adekwatnych?
Tak, są pewne wyjścia awaryjne, ale zamiast ich szukać, można by pewne dziedziny w prosty sposób nazwać i zamieścić. Martwię się tym, że w związku z POLON-em mamy już w tej chwili obowiązek sprawozdawania naszej działalności jako naukowców i artystów, tymczasem liczba działań artystycznych na każdej z naszych uczelni jest ogromna. Z punktu widzenia jednego pedagoga to są dziesiątki, czasem setki wydarzeń, które potem trzeba ręcznie wpisywać do systemu, co staje się wręcz niewykonalne, a ciąży na nas obowiązek, który wynika z rozporządzenia. Uważam, że przydałby się kontakt pomiędzy służbami informatycznymi i środowiskiem uczelni artystycznych, aby ustalić logiczne rozwiązanie problemu, którym jest dostosowanie sprawozdawczości do specyfiki nauk ścisłych. Mogę domniemywać, że w podobnej sytuacji są humaniści, w każdym razie dla całego środowiska artystycznego jest to sprawa bardzo dotkliwa. W ostatnim czasie przy KRASP powstał zespół, który ma być rodzajem pośrednika czy doradcy do spraw POLO-nu.
Jest więc nadzieja…
Tak, będzie można wskazać specjalistom, gdzie leży konkretny problem, bo może oni nie znają tej specyfiki, nie rozumieją… Sam pomysł, aby wszystkie dane zgromadzić w jednym miejscu, zapewne jest dobry, natomiast proces dochodzenia do tego na razie jest trudny.
Ostatnio słychać o inicjatywie opracowania przez uczelnie artystyczne jednolitej ankiety, która ma ułatwić badanie losów absolwentów. Sytuacja zawodowa artystów jest przecież inna niż na przykład inżynierów.
Z inicjatywy Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie część uczelni robi to wspólnie, inne – jak nasza, katowicka – wypracowały już swoje własne systemy, które dobrze się sprawdzają. Ma pani jednak rację, że nie da się tego badania dobrze zrobić poprzez analizę danych ZUS-u, jak to sugerowało MNiSW, gdyż jej wyniki zupełnie nie odzwierciedlają swobodnej działalności artystycznej. Dlatego dbamy o to, abyśmy mogli wykazać, co naprawdę się dzieje z naszymi absolwentami i kierujemy takie dane do Ministerstwa Kultury. Przy okazji jest to dla nas duża nauka, która pomaga wyciągać wnioski na przyszłość.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.