Samorządy to przesądy
W organach samorządu studentów na Uniwersytecie Warszawskim spędziłem prawie trzy lata, w zarządzie uczelnianym zajmowałem się finansami. Parlament Studentów RP to instytucja, której poświęciłem kolejne lata życia. W szczególności wspierałem każdą próbę uczynienia z tej organizacji autentycznej reprezentacji studentów, a nie tylko federacji działaczy samorządów studenckich. Niestety z krzywego kawałka drewna nie zrobimy śmigłowca. Póki samorządy studentów i PSRP będą finansowo zależne – odpowiednio – od władz uczelni i MNiSW oraz od delegatów samorządów uczelnianych (zależnych z kolei od władz swoich uczelni), trudno będzie od nich oczekiwać prostudenckiego oderwania się od konsekwencji takich związków. Póki byli działacze studenccy będą po studiach „lądować” raczej na posadach w swoich uczelniach czy instytucjach sektora szkolnictwa wyższego, reprezentacja polskich studentów może być – bardziej niż z nimi – związana z instytucjami, których rola wobec studentów przez nich samych może nie być do końca rozpoznawana.
Tabloidyzacja
Parlament Studentów RP właśnie ukończył 20 lat. Cukierkowe obchody, przemówienia, bale, odznaki, zachwyty nie sprzyjały pogłębionym, tym bardziej krytycznym, analizom zjawiska, jakim dziś jawi się samorządność studencka. W „Forum Akademickim” 10/2013 sugerowałem, że jednym z przejawów, ale i jedną z przyczyn słabości systemowej samorządów studenckich polskich uczelni jest brak ciągłości wiedzy i doświadczenia, zwłaszcza prawnego. Dziś dodam, że jeszcze poważniej kuleje identyfikowanie autentycznych interesów graczy sektora. Wynika z tego konieczność i ryzyko nieustannego powracania do problemów znanych od lat, a wciąż niezałatwionych, dzięki temu „rozwiązywanych” w każdej kadencji „na nowo”. Wynika z tego postępujące skupianie się na prostych realizacyjnie, bo niekonfliktujących z innymi graczami sektora „projektach”, bez realnego znaczenia dla studenckich mas.
Przykładowo, co najmniej po raz czwarty PSRP w ostatnich 20 latach próbował „od nowa” wydawać swój „organ prasowy”. Zazwyczaj inauguracyjny numer gazety Parlamentu Studentów RP ukazywał się „na zjazd”, by samorządowcy widzieli przed wyborami nowych władz organizacji, jak prężnie działa centrala. Poprzednie (inicjowane od 1996, ten z 2003 i 2010) wydawnictwa nazywano „Parlament”, ostatni nazwano „PSRP magazyn studentów”. Pewnie leżał w biurach samorządów i w rektoratach, lśniąc kredowym papierem, pełen wywiadów z samorządowymi VIP-ami. Bo zwykli studenci raczej go nie przeczytają. W jednym z takich rektoratów, przed dwoma laty, w rzeczonym „magazynie” natrafiłem na artykuł „Pokolenie 2.0”.
„Przekonferowanie” budżetu
Dowiedziałem się z niego, że „XIX Krajowa Konferencja PSRP, która odbyła się w Kościelisku w dn. 22-24.03.2013 r., wykazała potrzebę wypracowania wspólnego stanowiska środowiska studenckiego wobec obecnej sytuacji ludzi młodych w Polsce (…) PSRP, czując się współodpowiedzialnym za los ludzi młodych, zaproponował organizacjom zajmującym się młodzieżą uczestnictwo w think-tanku Pokolenie 2.0”, którego ambicją „jest kompleksowa analiza sytuacji ludzi w wieku 16-30 lat... (…) Kluczowym aspektem całej pracy think-tanku jest szczegółowa analiza obecnej sytuacji, dzięki której będzie możliwe wypracowanie szczegółowych obszarów badawczych (…) Think-tank w ramach szerokich sfer badawczych zajmie się w pierwszej kolejności kilkoma obszarami, które zanalizuje, weryfikując następujące tezy (…): pomoc materialna (…) jest źle dystrybuowana, uczelnie (…) zwracają uwagę na ilość, nie na jakość (…), przedsiębiorczość młodych ludzi nie jest odpowiednio stymulowana (…), młodzi ludzie mają trudności z uzyskaniem własnego mieszkania”. Po lekturze najpierw się ucieszyłem: kolejne pokolenie już „załapało”, że „tu jest wszystko coś nie tak”, że jego przyszłość nie rysuje się różowo. Za chwilę posmutniałem: a jeśli faktycznie okaże się to tylko uzasadnieniem dla kosztów konferencyjnych opłaconych z pieniędzy podatnika czy studenta? Okazją do lansowania kilku liderów, „przechwytywanych” później przez niestudenckie instytucje sektora?
Wierzę, że nie. Choć zrozumieć nie mogę, po co analizować powyższe zagadnienia. Dla każdego, kto się nimi na poważnie interesuje, wszystko w tej sprawie już dawno zostało napisane, także w ramach finansowanych z różnych budżetów, w tym PSRP i MNiSW. Kiedyś takim dyżurnym tematem była w PSRP „Nowelizacja prawa o szkolnictwie wyższym, szanse i zagrożenia, wdrażanie, środowisko wobec…” Tak tytułowano kolejne konferencje tematyczne. A ponieważ zawsze jesteśmy w cieniu, w przededniu lub tuż po jakiejś nowelizacji branżowej ustawy, to temat ten świetnie „firmował” kilka dni (intensywnej pracy kolektywnej) w Zakopanem. Po dwóch latach o projekcie Pokolenie 2.0 cicho, ostatni wpis na www nosi datę sprzed blisko dwóch lat. Jego ówczesny lider dziś przewodniczy Parlamentowi Studentów RP. Ustawa regulująca szkolnictwo wyższe, jak była, tak nadal jest pisana z perspektywy kadr uczelni czy instytucji sektora, zaś autentyczne interesy studentów są w niej markowane jako „uwzględnione” różnymi listkami figowymi.
Przyczyny nieskuteczności
Młodzieży skupionej dziś wokół Parlamentu Studentów RP, a wierzącej w konieczność dalszej diagnozy wskazanych wyżej problemów polecam fragment z publicystyki Pawła Dobrowolskiego: „Młodzi dostają od starych w spadku nadmiernie zadłużony kraj i to oni są wypychani z rodzimego rynku pracy przez wysokie podatki, korporacje i związki zawodowe. W minionych latach politycy zrobili wiele, by zadbać o dobrobyt starszych” (Rolowanie młodych , „Wprost” 41/2009). Budżet państwa to piramida finansowa, która działa tylko dzięki grabieniu młodych Polaków przez starych (Raport Instytutu Sobieskiego Nr 21/2006 „Starsi Polacy żyją na koszt młodszych Polaków – zarys zjawiska”. Kto płaci za starzenie się społeczeństwa i marnotrawstwo PRL). Można się z Dobrowolskim nie zgadzać, ale trudno jego poglądu nie rozważyć. Być może problem w tym, że realne podjęcie walki o interesy młodego pokolenia oznacza konflikt, spór z pokoleniem, od którego tu i teraz zależą kariery potencjalnych młodych liderów, np. samorządowców studenckich. Stefan Blankertz ujął ten dylemat słowami: „Jeśli powstaniemy i zaczniemy walczyć o wolność postępowania zgodnie ze swym interesem, musimy działać wbrew swemu interesowi”.
Barierą identyfikacji autentycznych mechanizmów, skutkiem których długofalowe interesy młodego pokolenia, w tym przecież i działaczy samorządowych, będą lekceważone, może być także uprawiana w tym środowisku propaganda sukcesu, trudna do zweryfikowania przez młodych działaczy czy studentów. Na przykład, jako sztandarowe osiągniecie ostatnich lat PSRP wskazywane jest zachowanie bezpłatności drugiego kierunku studiów. „Dzięki zaangażowaniu w proces przed Trybunałem Konstytucyjnym udało nam się przywrócić bezpłatne studia na drugim kierunku” – czytamy w publikacjach liderów organizacji. Tymczasem pomija się zupełnie pogląd, że na tej „bezpłatności” (tj. finansowaniu pobytu studenta w uczelni przez podatników) zyskuje kadra akademicka, że owa „bezpłatność” odbije się większą dziurą zusowską całemu młodemu pokoleniu. Sam wpływ argumentów PSPR w zestawieniu z innymi graczami sektora na wyrok Trybunału należy oceniać rozważnie. By nie było, jak w dowcipie – idzie mucha i słoń przez most, a mucha do słonia: „Ale tupiemy!”. Nie wspomina się też porażki (jak dotąd) w uznanym za kluczowy przez liderów poprzedniej kadencji PSRP postulacie wpisania efektów kształcenia do umów student-uczelnia (art. 160a Prawa o szkolnictwie wyższym) czy utrzymywania iluzorycznych jedynie gwarancji dla studentów uczelni likwidowanych lub kierunków wygaszanych (art. 11.c.5 tej ustawy). Być może studencki projekt nowelizacji i obecność ex-szefa PSPR w gabinecie politycznym wicepremiera Gowina nada tym sprawom nowego dynamizmu.
Dla kogo samorządy?
Na działalność statutową samorządów studenckich podatnik przeznacza co najmniej kilkadziesiąt milionów zł rocznie, od milionowych budżetów samorządów największych uczelni, poprzez setki tysięcy w mniejszych, dziesiątki tysięcy na wydziałach i pół miliona dla PSRP. Analiza kosztów funkcjonowania samorządów pokazuje, że niewielka część tych pieniędzy zasila udzielanie realnej pomocy studentom w ich konkretnych sprawach, a znaczna służy konferowaniu, delegowaniu, promowaniu, naradzaniu itp. Efekty tego odzwierciedlone w autentycznie prostudenckich, bo prokonkurencyjnych rozwiązaniach są – w porównaniu do skali wydatków – mało imponujące. Dlatego warto rozważyć zmianę finansowania i umocowania organizacji studenckich. Ale nie w kierunku umacniania samorządowego monopolu, lecz wprowadzenia także tu konkurencyjności. Stała kwota minimalna postulowana przez PSRP nie osłabi apetytów na jej podnoszenie, wprowadzając logikę transakcyjną. Stała kwota bez możliwości wzrostu, nawet jeśli w zakresie finansowania uniezależni samorządy od władz uczelni, nie usuwa jednak pozostałych zależności ich działaczy od uczelni.
Chcąc autentycznie dynamizować prostudenckie działania, trzeba szukać rozwiązań konkurencyjnych i konkurencyjność promujących. Może jeden promil czesnego rocznie dla wybranej przez studenta organizacji studenckiej (z zakazem dalszego grantowania przez uczelnię czy podmioty trzecie) uruchomi realną konkurencję między ofertami, jakie kierują one do studenckiej braci? Być może studenci znajdą tam pomoc prawną także w sprawach, w których trudno jej oczekiwać od działaczy dotowanych decyzjami tych, od których może zależeć przyszłe miejsce pracy takiego działacza. Z tak konkurencyjnie wyłanianych organizacji i liderów mogliby z czasem wyrastać przedstawiciele do organów samorządu, albo sama ich konstrukcja mogłaby być całkiem inna. Być może wtedy odpadnie podnoszona przez niektórych kandydatów na rektorów „transakcyjność” środowiska młodych działaczy, np. wiążących jakoby swoje głosy np. z wielkością dotacji uczelnianej.
Dla kogo posady?
Już teraz warto też wprowadzić ustawowy zakaz zatrudniania w uczelniach, w jakimkolwiek trybie i formie, osób pełniących funkcje decyzyjne w samorządach studenckich (lub w PSRP) w tychże uczelniach (lub niestudenckich instytucjach sektora, np. MNiSW, PKA, organizacjach rektorów) przez pewien okres. Czas takiej karencji po kadencji pozwoliłby lepiej selekcjonować prostudenckich samorządowców. Warto także połączyć sukces lidera organizacji studenckiej konkurencyjnie finansowanej z jego osobistym interesem, pozwalając w tych organizacjach legalnie zarabiać. Jestem pełen podziwu dla zaangażowania wielu studenckich aktywistów. Ale powiązanie kariery działacza i przychodów jego organizacji ze skutecznością reprezentowania interesów studenta opłacającego na jej rzecz dobrowolne składki, a nie z jakością relacji działacza z władzami uczelni czy sektora szkolnictwa wyższego, wprowadziłoby korzystne zmiany w kierunku autentyczności reprezentacji studentów.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.
Spostrzeżenia cenne, szczególnie gdy je wypowiada doświadczony działacz. Jednak konkluzja płytka - autor chciałby tego samego, tylko więcej.
Tymczasem żadne fawory (szczególnie finansowe) nie uzdrowią samorządów, póki nie zostanie im powierzona odpowiedzialność za wybrany fragment uczelnianej aktywności. Oczywistym polem do popisu są sprawy socjalno-bytowe: od akademików i stołówek, do stypendiów - to znaczny i wydzielony budżet w każdej uczelni. Przejmując zań odpowiedzialność, samorząd studencki stanąłby w centrum zainteresowania studenckiej braci (dziś obojętnej), zyskiwałby zarówno poczucie długofalowej misji (zamiast dyskutować o niczym). jak i materialne podstawy swojej działalności, także poprzez możliwość zatrudniania młodych w obsłudze tego obszaru (są precedensy).
Chyba, że wcale nie chodzi o to,
żeby było lepiej i mądrzej -
lecz żeby mieć więcej i wygodniej?
Więc pewnie wszystko zostanie po staremu!