Niszcząca pogoń za studentem
Udział przychodów dydaktycznych w przychodach ogółem dla wszystkich uczelni wynosi średnio blisko 80%, ale dla większości szkół publicznych i niepublicznych przekracza 90%. Postępujący niż demograficzny powinien motywować do większej aktywności naukowej, współpracy z gospodarką oraz współpracy międzynarodowej. Zamiast tego dominuje pogoń za studentem. Angażowanie wszelkich możliwych zasobów na rzecz wzrostu liczby studentów jest procesem wyniszczającym. Nie tylko pogarsza on kondycję ekonomiczną uczelni, lecz także obniża morale i jakość świadczonych usług dydaktycznych.
W takiej sytuacji państwo powinno, m.in. poprzez sposób finansowania, stymulować pożądane zachowania uczelni. Tymczasem praktykowany od lat system finansowania kształcenia przypomina socjalistyczne „rozdawnictwo”. Zamiast odcinać szkoły niepubliczne od finansowania z budżetu państwa, i to wbrew konstytucji, należałoby dotację silnie uzależnić od jakości kształcenia. Wówczas mechanizm konkurencji służyłby jakości. Tymczasem obecny mnoży patologie w obu sektorach szkół wyższych. Brak ulg podatkowych zachęcających firmy do współpracy z uczelniami i bardzo nieefektywny sposób wspierania współpracy międzynarodowej dopełniają opis stanu rzeczy.
Poniżej postaram się uzasadnić tak sformułowaną diagnozę.
„Zwycięzcy” tracą podwójnie
Od 1990 r. liczba studentów dynamicznie wzrastała i w ciągu kilkunastu lat osiągnęła rekordowy poziom 1,9 mln. Później niż demograficzny odwrócił tendencję i 30 listopada 2013 r. we wszystkich uczelniach kształciło się 1,55 mln, czyli o 20,5% mniej niż w rekordowym roku akademickim 2005/2006 (1,95 mln), z czego w uczelniach publicznych kształciło się 1,15 mln, czyli o 11,5% mniej niż w roku akademickim 2005/2006 (1,3 mln), a w uczelniach niepublicznych – 398 tys., czyli o 35,8% mniej (620 tys.). Zmiany w kolejnym roku pokazują tempo spadku liczby studentów. I tak, według stanu na 30 listopada 2014 r., liczba studentów spadła o kolejne 80 tys. i wyniosła 1,47 mln (spadek o 24,7% w stosunku do roku akademickiego 2005/2006). Z czego w uczelniach publicznych kształciło się 1,11 mln (spadek o 14,6%), a w uczelniach niepublicznych 359 tys. (spadek o 42,2%). Z prognoz demograficznych wynika, że najgorsze jeszcze przed nami.
Wykres 1. pokazuje, że realna dotacja na studenta od wielu lat nie zmienia się i jest niewiele wyższa niż dotacja w szkołach podstawowych na jednego ucznia. Dopiero od 2013 r. istotnie rośnie ona wskutek przekazania środków budżetowych na podwyżki wynagrodzeń (od ok. 0,9 mld zł w 2013 r. do ok. 3 mld zł w 2015).
W nawiasach podano realne (tj. uwzględniające inflację) wzrosty dotacji w uczelniach w 2014 roku w stosunku do 2006 roku, a dla szkół w stosunku do 2010 roku
W okresie 2006-2014 średnia dotacja była stabilna, ale w przypadku poszczególnych uczelni zachodziły duże zmiany. Miał miejsce proces wyrównywania się dotacji na studenta. O ile w 2006 roku dotacja na studenta stacjonarnego w uczelniach technicznych była wyższa o 98% od dotacji w wyższych szkołach zawodowych, o tyle w 2014 roku w uczelniach technicznych była ona wyższa tylko o 14%, zaś w uniwersytetach o 6%. Z kolei w uczelniach ekonomicznych była nawet niższa o 13%, niż w szkołach zawodowych.
Największy realny wzrost dotacji miał miejsce w akademiach wojskowych o 118%, potem w PWSZ-etach o 91%, a w akademiach pedagogicznych o 44%. Największy spadek odnotowały AWF-y o 27%.
Wykres 2. wyjaśnia powyższy proces. Uczelnie, które wygrywały wyścig o studenta, szczególnie skutecznie obniżały sobie realną dotację.
Beneficjentem w tej kategorii były państwowe wyższe szkoły zawodowe, gdzie liczba studentów stacjonarnych spadła najbardziej. Zatem, wbrew obiegowej opinii, algorytm dotacyjny nie zachęca do pogoni za studentem, bowiem wysokość dotacji tylko w 12,25% zależy wprost od liczby studentów. Przynajmniej w tym zakresie działa on konstruktywnie.
Z powyższego wynika, że jeśli w szkole rośnie liczba studentów stacjonarnych, to wzrost kosztów kształcenia w 87,75% musi ona pokryć z innych źródeł lub też obniżyć koszty np. poprzez zwiększenie liczby studentów w grupie lub wzrost pensum.
W analizowanym okresie, w uczelniach publicznych, rosła liczba studentów stacjonarnych od 804 tys. w 2006 roku do 886 tys. w 2012 roku i później rozpoczął się powolny spadek do 851 tys. w 2014 roku. Towarzyszył temu jednak bardzo silny spadek liczby studentów niestacjonarnych od 497 tys. w 2006 roku do 259 tys. w 2014 (tj. o 48%), obniżając przychody z czesnego o ponad 1 mld zł. Zatem, oceniając kondycję finansową szkół publicznych, warto zestawić obydwa źródła przychodów dydaktycznych.
Na wykresie 3. pokazano relację między realną zmianą dotacji na studenta studiów stacjonarnych a zmianą liczby studentów studiów niestacjonarnych w okresie 2006-2012 i 2006-2014.
Realna zmiana dotacji na działalność dydaktyczną na studenta studiów stacjonarnych
(zmiany liczone w % 2012 do 2006) (zmiany liczone w % w 2014 do 2006)
Z wykresu 3. można m.in. wywnioskować, że:
– w 2012 roku w ćwiartce, która oznaczała podwójny spadek, mieści się zdecydowana większość uczelni publicznych. Tu są przede wszystkim uczelnie z kłopotami finansowymi;
– sytuację finansową czołowych uczelni poprawiły przychody z grantów naukowo-badawczych i dotacji na działalność statutową. W 2012 roku 10 szkół wyższych (7 uniwersytetów i 3 uczelnie techniczne) pozyskało z tych źródeł ponad 680 mln zł, czyli ponad 200 mln zł narzutów;
– względna poprawa sytuacji w 2014 roku, to efekt dodatkowych środków na podwyżki wynagrodzeń (w 2013 r. 0,9 mld zł i kolejne 0,95 mld w 2014). Jednakże dotacja na pozostałe koszty procesu dydaktycznego praktycznie nie wzrosła.
Warto jeszcze dodać, że im dynamiczniej rosła liczba studentów studiów stacjonarnych, tym mniej było chętnych na studia niestacjonarne. Zatem, „zwycięskie” uczelnie traciły podwójnie, tj. silnym spadkiem dotacji na studenta i spadkiem przychodów z tytułu czesnego od studentów niestacjonarnych.
Zanim przejdziemy do wniosków, warto jeszcze zwrócić uwagę na wykres 4., który porównuje wydatki na studenta w Polsce oraz w wybranych krajach OECD.
Finansowanie szkolnictwa wyższego w Polsce i wybranych krajach
Ucieczka do przodu
Jak więc widzimy, wydatki na studenta w Polsce są niższe tylko o 20% niż średnio w krajach OECD, wyższe o 10% niż w Czechach i aż o 50% wyższe niż na Węgrzech. Jednak sytuacja finansowa szkolnictwa wyższego jest trudna, co ogranicza jego żywotność i to w okresie, w którym powinno ono odegrać kluczową rolę w rozwoju innowacyjności polskiej gospodarki.
Swoistą ucieczką do przodu i szansą na lepszą przyszłość jest przeznaczenie znacznie większej części potencjału na działalność naukowo-badawczą, współpracę z gospodarką oraz współpracę międzynarodową. Tylko wówczas jest możliwa sytuacja, w której będą się nawzajem wspierać trzy kluczowe obszary aktywności szkół wyższych, tj. dydaktyka-nauka – współpraca z gospodarką. Tym bardziej, że istotny wzrost dofinansowania kształcenia w szkołach wyższych jest mało realny, bowiem:
– liczba studentów w dalszym ciągu będzie spadać,
– należy zwiększyć wymagania wobec studentów (czyli także obniżyć sprawność nauczania),
– roczne wydatki na studenta w Polsce wg parytetu siły nabywczej są tylko o 20% niższe niż średnio w krajach OECD.
Zatem, zamiast szkodliwej pogoni za studentem przychody polskich uczelni muszą zdecydowanie wzrosnąć, ale z tytułu działalności naukowej i komercyjnej.
Wzrost wydatków przedsiębiorstw na badania i rozwój z 0,33% PKB (obecnie) do 1% PKB (jak w Czechach) oznacza zwiększenie nakładów z 5,6 mld zł do 17 mld zł, tj. o 11,4 mld zł. W 2014 r. dotacja na kształcenie w uczelniach publicznych wyniosła właśnie 11,4 mld zł.
W latach 2014-2020 Polska może otrzymać z UE nawet 60 mld zł, głównie na innowacje. Ponadto, w ramach programu Horyzont 2020 będzie do dyspozycji blisko 80 mld euro.
W ostatnich latach polskie uczelnie otrzymały ponad 20 mld zł na infrastrukturę naukowo-dydaktyczną, co znakomicie zwiększyło możliwości współpracy z otoczeniem (choć dzisiaj powstałe obiekty są przede wszystkim źródłem kosztów).
Powyższe stanowi olbrzymią szansę na zbudowanie silnych relacji między uczelniami a gospodarką. Musi temu towarzyszyć stworzenie systemu m.in. zachęt podatkowych dla przedsiębiorstw. W rezultacie wzrosną także przychody komercyjne (dzisiaj marginalne).
Potencjał intelektualny uczelni należy także wykorzystać do prowadzenia dyskusji społecznych i opracowania rozwiązań kluczowych problemów kraju. Środowisko akademickie trzeba zaangażować na rzecz stworzenia inspirującej i mobilizującej społeczeństwo wizji rozwoju kraju. Na to pieniądze muszą się znaleźć, bo to jest inwestycja w lepszą Polskę.
Powyższe działania muszą być wsparte przez nowy system finansowania szkół wyższych, który będzie silnie zależny od jakości usług, zachęci do działalności naukowej, współpracy z gospodarką i współpracy międzynarodowej. Dofinansowaniem kształcenia w trybie stacjonarnym należy objąć także uczelnie niepubliczne, przy czym wysokość dotacji trzeba mocniej uzależnić od jakości procesu edukacji. Tylko wówczas mechanizm konkurencji wymusi wzrost poziomu kształcenia. Zmieniony sposób finansowania powinien także skutecznie zachęcać do gospodarności. Łatwo wykazać, że obniżając zatrudnienie w administracji uczelni o 30% (tj. z 65 tys. do 45,5 tys.), można zaoszczędzić ok. 1 mld zł, a i tak na jednego pracownika administracji przypadnie tylko 23 studentów przeliczeniowych (tj. tylu, co obecnie w uczelniach ekonomicznych). Musi jednak temu towarzyszyć konsekwentne odbiurokratyzowanie polskich uczelni.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.