Jan Długosz – kustosz narodowych pamiątek
Czytając najważniejszą pracę w dorobku uczonego kanonika krakowskiego, monumentalne Roczniki czyli kroniki słynnego Królestwa Polskiego , szybko można dostrzec, jaką uwagę zwracał Długosz na materialne ślady przeszłości. Część z nich (jak np. dokumenty, stare kroniki) była dla niego źródłem pozwalającym poznać wydarzenia z przeszłości. Inne zaś były niemymi świadkami ważnych wydarzeń historycznych, a swoim istnieniem poświadczały prawdziwość relacji dziejopisarskiej – były jej świadectwem i dowodem.
W liście dedykacyjnym (będącym rodzajem wstępu) do Roczników Długosz wyjaśnia przyczyny, dla których na kartach swego dzieła zamieszcza w całości dokumenty. Są one świadectwem prawdy treści podanych w jego dziele, mają też zaspokoić ciekawość czytelnika oraz dodatkowo urozmaicić narrację. Według kronikarza dokumenty przez swój urzędowy charakter były najbardziej wiarygodnym źródłem wiedzy o czasach minionych. Z dużym prawdopodobieństwem możemy przyjąć, że wiara w prawdziwość informacji pochodzących z akt była wynikiem jego formacji umysłowej, na którą składało się wykształcenie oraz praca w kancelarii biskupiej, a także praktyka notarialna. Na kartach swej kroniki Długosz wielokrotnie powołuje się na świadectwo dokumentów jako podstawę swej wiedzy o przedstawianych wydarzeniach oraz bezpośredni lub pośredni dowód swej prawdomówności.
W sumie do Roczników wpisano w całości lub we fragmentach blisko setkę dokumentów. Pisząc swoje opus magnum, kronikarz prowadził poszukiwania w wielu archiwach instytucji kościelnych i świeckich. Wspomina w tym kontekście przede wszystkim Archiwum Skarbca Koronnego na Zamku Krakowskim (czyli archiwum królewskie) oraz archiwum kapituły krakowskiej. Wspomina też pojedyncze dokumenty pochodzące z archiwów: kolegiaty sandomierskiej i katedry ryskiej. Z pewnością spenetrował ich o wiele więcej. Dzięki decyzji o umieszczeniu w kronice tekstów dokumentów do naszych czasów dotarło wiele aktów, których oryginały przepadły w otchłani przeszłości.
Długosz zdawał sobie sprawę, że dokumenty mogą być zniszczone przez czas i działania człowieka. Wiąże się z nim jedyny znany nam w średniowiecznej Polsce przykład działalności, którą można nazwać „konserwatorską” w odniesieniu do akt. Jest to dodanie kart ochronnych na początku i na końcu instrumentu notarialnego, zawierającego akta procesu polsko-krzyżackiego z 1339 r. Według notatki na karcie zwierzchniej rękopis zawdzięcza to dodatkowe zabezpieczenie Janowi Długoszowi, który w 1479 r. rękopis „naprawił i odnowił”, a następnie „złożył w archiwum królewskim w Krakowie”. Symptomatyczne, że jako okładziny użył dokumentu pergaminowego, wystawionego w 1478 r. dla klasztoru norbertanek w Czarnowąsie.
Pamiątki Grunwaldu
Sadząc z informacji zawartych na kartach Roczników , jak też i innych dzieł Długosza, krakowski uczony starał się lokalizować i dokumentować miejsce przechowywania pamiątek przeszłości. Szczególnym zainteresowaniem otaczał przedmioty związane z wielką wojną z zakonem krzyżackim (1409-1411), a przede wszystkim bitwą grunwaldzką. Zwycięstwo nad zakonem krzyżackim zajmuje w Długoszowych Rocznikach miejsce szczególne. Można bez przesady powiedzieć, że 15 lipca 1410 r. jest dla niego bardzo ważną, jeśli nie najważniejszą, cezurą w dziejach ojczystych. Bitwa była też ważnym wydarzeniem dla rodziny Długosza i dla niego samego. Brał w niej udział, walcząc pod chorągwią ziemi wieluńskiej, rycerz Jan Długosz z Niedzielska (zm. 1444), ojciec dziejopisarza. Trochę z innej perspektywy, bo z obozu polskiego, śledził wydarzenia stryj kronikarza, kapelan królewski Bartłomiej (zm. 1435 r.). Zapewne Długosz junior nie raz słuchał opowieści ojca i stryja o wielkiej bitwie. Być może tym wspomnieniom zawdzięczamy impuls, który pchnął Jana do zainteresowania dziejami ojczystymi.
Większość grunwaldzkich pamiątek wymienionych w Rocznikach to łupy wojenne. Zdobycze wojenne w średniowieczu były przede wszystkim świadectwem militarnego triumfu, pamiątką dawnych przewag oraz rekompensatą wojennych wydatków. Jak zanotował Długosz, obóz krzyżacki był „pełen wszelkich bogactw, a wozy oraz cały dobytek mistrza pruskiego i jego wojska uległy rozgrabieniu”, i dalej: „wozy wrogów w liczbie kilku tysięcy zostały w ciągu jednego kwadransa rozgrabione przez wojsko królewskie do tego stopnia, że nie pozostało z nich najmniejszego śladu”. Część łupów, głównie o charakterze sakralnym, Władysław Jagiełło wykupił i przesłał do najważniejszych kościołów Królestwa i Litwy. Podczas zdobycia brodnickiego zamku król „w kaplicy zamkowej znalazł bardzo pięknie zdobione w drewnie rzeźby i dał je wraz z wziętym później z Brodnicy srebrnym pozłacanym krzyżem kościołowi Najświętszej Marii Panny w Sandomierzu”. Natomiast „piękne obrazy w złotych i srebrnych ramach, ornaty, krzyże i ozdoby oraz wiele klejnotów monarcha przekazał katedrze krakowskiej, a znaczniejsze skarby i klejnoty przydzielił katedrze wileńskiej i kościołom na Litwie”.
Wyjątkowy charakter miały łupy zdobyte na samym wielkim mistrzu zakonu krzyżackiego Ulryku von Jungingenie. Według Długosza „Mszczuj ze Skrzynna doniósł królowi, że wielki mistrz pruski poległ i na dowód jego śmierci pokazał złoty pektorał ze świętymi relikwiami, który sługa wspomnianego Mszczuja imieniem Jurga zdarł z zabitego”. Wielkomistrzowski pektorał (czyli kosztowny relikwiarz w formie ozdobnej puszki zwieszany na łańcuchu i/lub mocowany na piersiach do zbroi) król Władysław Jagiełło wykupił i przekazał – na chwałę Bogu, cześć własną i wieczną pamiątkę grunwaldzkiego triumfu – archikatedrze gnieźnieńskiej. Pilnie śledzący losy grunwaldzkich pamiątek Jan Długosz zanotował, że do kościoła św.św. Piotra i Pawła w Kijach pod Pińczowem, w którym prawdopodobnie był chrzczony Mszczuj, trafił ornat wykonany z kosztownego materiału. Do jego uszycia wykorzystano wappenrock wielkiego mistrza (czyli luźną szatę zakładaną na zbroję – podobną chyba do tej, w której von Jungingena odmalował Jan Matejko na słynnym obrazie).
Starostwo za okup
Prawo rycerskie stanowiło, że rycerz ma prawo do okupu za rycerza, którego weźmie do niewoli oraz do zatrzymania całego jego majątku ruchomego. Podobnie rzecz się miała z przedmiotami należącymi do rycerza zabitego podczas boju. Król miał prawo do lwiej (czy, jak kto woli, królewskiej) części jeńców (szczególnie dostojników). Przekonał się o tym wspomniany Jan Długosz z Niedzielska. Jak zanotował jego syn: „Schwytany zaś został (…) wspomniany Markward [von Salzbach], komtur brandenburski w wielkiej bitwie przez Jana Długosza z Niedzielska, rycerza z domu Zubrzagłowa albo Perstina, czyli Wieniawa, ojca i rodzica mego rodzonego wraz z kilku rycerzami zakonnymi i chorągwią wspomnianą, wśród nich i rycerzem Schumborkiem”.
Jeniec, i to tak znaczny jak komtur, był łupem pierwszorzędnym. Długosz ojciec mógł liczyć na sowity okup wypłacony przez seniora komtura (czyli wielkiego mistrza) bądź rodzinę. Zapewne następnego dnia po bitwie, kiedy król obozował niedaleko pobojowiska, Długosz senior stanął przed królem i oddał należną władcy zdobyczną chorągiew. Z pewnością król zainteresował się jeńcem – von Salzbach wielokrotnie jako wysłannik wielkiego mistrza posłował do Korony i na Litwę. Dlatego też Władysław nakazał Janowi, by okazał jeńca wielkiemu księciu Witoldowi, który na widok dostojnika, „wielce się uradował”. Miał bowiem książę litewski niezałatwioną sprawę z Markwardem. Podczas jednego z poselstw nazwał on bowiem matkę Witolda „ladacznicą i nieczystą matroną”. Teraz, kiedy komtura nie chronił immunitet posła, Witold miał okazję w końcu wziąć pomstę za doznany despekt – chciał za obrazę ukarać Krzyżaka śmiercią. To rozwiązanie w oczywisty sposób godziło w interesy Jana Długosza – nikt okupu za trupa nie zapłaci. By zaspokoić jego roszczenia, Witold wystarał się dla Długosza u króla Władysława Jagiełły o bogate starostwo brzeźnickie (obecnie Stara Brzeźnica). Nadanie to nie tylko znacznie poprawiło finanse Długosza, lecz ponad to było bardzo prestiżowym dowodem królewskiej łaski i otworzyło drogę Długoszowi seniorowi i jego potomkom do dalszej kariery.
Banderia Prutenorum
Chorągiew, zdobytą przez ojca kronikarza wraz z pięćdziesięcioma innymi zdobytymi pod Grunwaldem, uroczyście wprowadzono do katedry krakowskiej i zwieszono na wieczystą pamiątkę zwycięstwa. Zapewne nieraz Jan Długosz patrzył na chorągiew zdobytą przez ojca i wspominał wydarzenia sprzed dziesięcioleci. Być może wtedy dostrzegł, że chorągwie grunwaldzkie niszczeją. Ta konstatacja zaowocowała nowatorskim na skalę europejską projektem. Blisko cztery dziesięciolecia po bitwie Długosz opracował inwentarz, który przetrwał do naszych czasów pod nazwą Banderia Prutenorum . Zamieszczono w nim szczegółowe, barwne ilustracje i opisy 56 chorągwi krzyżackich (51 zdobytych pod Grunwaldem i 5 innych zdobytych w późniejszych walkach z zakonem). Miniatury wykonał związany z Krakowem malarz królewski Stanisław Durink. Celem tego niezwykłego dzieła było nie tylko zachowanie dla potomnych wiedzy, jak wyglądały chorągwie, gdy ich oryginały ulegną zniszczeniu, lecz przede wszystkim chęć stworzenia wzornika, który pozwoli na podstawie ilustracji sporządzić kopie. Z charakterystyczną dla siebie akrybią Długosz zadbał nawet o podanie wymiarów chorągwi.
Jan Długosz interesował się nie tylko przeszłością rozumianą jako „to, co minęło”, lecz również jej materialnymi śladami. Rozumiał ich znaczenie dla budowania poczucia wspólnoty narodowej – historyczne pamiątki były namacalnymi dowodami dawnych przewag. Ta refleksja sprawiała, że poświęcał tyle wysiłku, by również przyszłe pokolenia mogły do nich sięgnąć. Za tą dalekowzroczność powinniśmy być Janowi Długoszowi szczególnie wdzięczni w poświęconym mu roku.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.