Czytelnia czasopism

Aneta Zawadzka

Każde pokolenie ma ważny głos

Egzystujemy w  czasach charakteryzujących się jednoczesnym współistnieniem czterech pokoleń. Najstarsze z nich obejmuje ludzi, którzy przekroczyli 75. rok życia, kolejne zawiera tych po 50-tce, potem nadchodzą przekra
czający 25 lat i najmłodsi, liczący poniżej tego ostatniego progu wiekowego. Profesor dr hab. Leon Dyczewski w „Przeglądzie Uniwersyteckim”, czasopiśmie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II (nr 4-5/2015), podejmuje próbę zanalizowania cech charakterystycznych wymienionych generacji i ich wkładu w przekazywanie dziedzictwa kulturowego.

Pamięć najbardziej wiekowych, mieszcząca zarówno dramat II wojny światowej, jak i późniejsze zniewolenie przez obce mocarstwo, staje się bezcennym darem dla ich wnuków nieskażonych traumami konfliktów zbrojnych i powszechnej indoktrynacji, ale narażonych na niebezpieczeństwo światopoglądowego nihilizmu promującego wygodny egoizm. Doświadczenie rodziców, kształtowanych przez ideę ruchu obywatelskiego „Solidarność”, uwrażliwi na niesprawiedliwość wynikającą z nierównego podziału dóbr społecznych. Taki tygiel osobowości, uformowanych pod wpływem rozmaitych okoliczności, mógłby skutkować pozytywnymi zmianami w relacjach międzypokoleniowych, eliminując z  nich konflikty i  lekceważenie na rzecz współpracy i wdzięczności. Mocno propagowana obecnie idea wiecznej młodości nie ułatwia jednak tego zadania, dlatego tak ważne jest wspieranie potrzeby wysłuchania przekazu płynącego szczególnie od pokolenia najstarszego, z racji jego naturalnego zanikania. Dbać należy o  seniorów, aby nie istnieli w przestrzeni społecznej jedynie jako bohaterowie reklam popularnych tabletek, ale przejmowali funkcję apologetów ważnych wartości, chroniących świat przed coraz powszechniejszym trendem ageizmu, wykluczającym całe pokolenia z normalnego życia.

Jak uczelnia osiągnięcia sprzedawała

Sukcesem zakończyły się dwuletnie negocjacje Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku z firmą, która zakupiła licencję na powstałą tutaj technologię dotyczącą zastosowania nowego związku konserwującego w kosmetykach. Jak sprzedać to, co jest w  danej chwili wartością niematerialną, czyli wynalazek, opowiada Andrzej Małkowski na łamach „Medyka Białostockiego”, pisma Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku (nr 5/2015), przybliżając problematykę funkcjonowania na rynku komercyjnym generowanych przez uczelnie pomysłów.

Wiele trudności rodzi się już w chwili zgłoszenia patentowego określonego wynalazku, kiedy uczony ma bardzo mało czasu na zabezpieczenie swojego tworu, próbując przekonać potencjalnego kupca do przyszłościowych korzyści płynących z proponowanych ulepszeń i  równolegle dokonywać niezbędnych walidacji. Przedsiębiorcy boją się bowiem kupować w ciemno, dlatego od początku rokowań chcą otrzymać jak najwięcej danych wejściowych oraz cały szereg powtórzeń wykonanych w certyfikowanych laboratoriach i, co oczywiste, jak najkorzystniejszą dla siebie stawkę. Uczelnia z kolei musi zamówić obiektywne wyceny, aby nikt nie podał w wątpliwość uzyskanej z danej transakcji sumy. Co ważne, sprzedawać trzeba na wyłączność, nabywca potrzebuje bowiem gwarancji uzyskania innowacyjnego produktu zdolnego skutecznie konkurować na wymagającym rynku.

Osiągnięcie statusu wiarygodnego partnera w  interesach wymaga od uczelni ciągłego budowania marki własnej jako solidnego partnera, który zawsze na czas wykona umówioną pracę i będzie gotowy do szukania rozwiązań istotnych z punktu widzenia zaspokajania realnych potrzeb gospodarczych.

Ile nauki w sztuce?

Z czym kojarzy się przeciętnemu odbiorcy artysta? Zazwyczaj z nierobem śpiącym do południa i pijącym na umór oraz spędzającym większość czasu na poszukiwaniu natchnienia. Biografie największych znakomitości nie potwierdzają takiego obrazu, co podkreśla Tadeusz Boruta w „Wiadomościach ASP”, periodyku krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych (nr 70 lipiec 2015), ale, jak widać, stereotypy trzymają się mocno. W  swoim tekście poświęconym analizie zawartości nauki w sztuce autor zestawia ze sobą koncepcję sztuki jako dziedziny nauki obecnej w przestrzeni akademickiej z teorią traktującą ją jako wolny akt artysty będącego geniuszem, który ideę piękna niesie w swojej duszy, jak chciałby Michał Anioł Buonarotti, inspirator nowego pojęcia giudizio dell’occhio, opierającego się na założeniu, że artysta musi mieć sąd nie w ręku, ale w oku, opiniującym i wartościującym, a nie jedynie wykonującym zadane czynności. Ten nowy paradygmat powoduje rozdarcie artysty między błogosławieństwem suwerennego spojrzenia pomagającym w kreacji i przekleństwem niepozwalającym uznać własnego dzieła za wystarczająco doskonałe i w pełni scalone z tkwiącym w świadomości wzorcem harmonijnego piękna.

Może rozwiązaniem przynoszącym ulgę będzie przyjęcie określonych reguł dostępnych w czasie standardowego studiowania kształtującego twórczy charakter, a może talent powinien jednak rozkwitać w duchowej samotności? Recepta ukryta jest w umiejętnym połączenie obu tych wskazań, ale prawdziwą drogę twórczego geniuszu wytyczać powinno ciągłe podążanie za własnym „nie wiem”, otwierającym nieustannie wyobraźnię i niepozwalającym na osiągnięcie wieńczącego kres samozadowolenia.