Być kobietą

Marek Misiak

Jeszcze na studiach pisywałem dłuższe i krótsze opowiadania. Nie zrobiłem kariery jako pisarz, ale udało mi się przemyśleć kilka spraw, nad którymi nie każdy się zastanawia. Jedno z opowiadań postanowiłem napisać z punktu widzenia kobiety. Po kilku próbach zarzuciłem jednak ten pomysł. Obawiałem się, że zbyt mocno będzie widoczne, że to mężczyzna wyobraża sobie, jak myśli i postrzega świat kobieta. Z drugiej strony przychodziło mi do głowy, że być może różnice między płciami nie są aż tak fundamentalne i postrzeganie przez nie świata nie tak znowu diametralnie inne. Dla niejednego byłby to dowód, że mężczyźni nie są w stanie zrozumieć kobiet. W stu procentach na pewno nie – można jednak przecież chociaż spróbować zajrzeć za tę zasłonę niewiedzy. Ten tekst jest właśnie taką próbą. Spytałem dwie moje znajome – studentkę Olgę i doktorantkę Ewelinę – co drażni je jako kobiety, gdy na co dzień funkcjonują w społeczeństwie.

– Męczy mnie, że na każdym kroku wykorzystuje się kobiece ciało, często w sposób ordynarny – mówi Olga. – Mężczyźni to chłoną i potem mają nierealistyczne oczekiwania. Na szczęście mój chłopak jest człowiekiem świadomym i takie rzeczy sobie racjonalizuje, ale wiele razy spotkałam się na przykład z krzywymi spojrzeniami, kiedy zakładam jakąś krótszą spódnicę, tylko dlatego, że nie mam nóg jak modelka.

To po prostu niesprawiedliwe, że kobieta o fascynującej osobowości i wspaniałej urodzie zamartwia się tym, że nie ma figury modelki. A czy naprawdę musi? Dlaczego wmawia się kobietom, że ich poczucie własnej wartości ma być aż tak związane z wyglądem? Gdy pomyślę, że fascynujące kobiety, które podziwiam za osobowość i piękno, ktoś mógłby potraktować tylko przez pryzmat ciała, ogarnia mnie furia. One są naprawdę kimś, a nie wyłącznie ciałem. Atrakcyjny wygląd i erotyczna prowokacja to naprawdę nie to samo, choć wielu mężczyzn tego nie rozróżnia. Czym innym jest komplement „ładnie dziś wyglądasz”, a czym innym spoglądanie bez żenady w dekolt. Można oczywiście powiedzieć, że „tacy są mężczyźni i nic na to nie poradzimy”. Czyli mężczyźni nadal mogą być płytcy i nie wstydzić się tego, a kobiety sprowadzane do roli obiektów seksualnych mają się tym cieszyć.

Równi w inności

Moje rozmówczynie są też zmęczone tym, że treści przeznaczone specjalnie dla kobiet często prezentują kobietę w sposób, z którym kompletnie się nie identyfikują.

– W tzw. prasie kobiecej można wyróżnić dwa obrazy kobiety – wskazuje Olga. – Albo kobieta wyzwolona pod względem seksualnym, ubierająca się w drogich sklepach, świadoma swojej wartości, wypływającej (sic!) z zadbanego ciała i znajomości seksualnych trików, albo kobieta uziemiona w domu, którą interesują tylko przepisy kulinarne, porady domorosłych psychologów i ploteczki z życia gwiazd.

Nie oznacza to, że Olga nie jest zainteresowana dbaniem o siebie i starannym doborem stroju. Ale to tylko uboczny aspekt jej życia, a nie cel sam w sobie. Tymczasem wielu mężczyzn – nawet ze środowiska naukowego – postrzega kobiety jako byty przede wszystkim estetyczne, a nie równych sobie ludzi, mających coś ważnego do przekazania.

– Jeśli kobieta podejmuje polemikę z mężczyzną, zdarza się, że jest deprecjonowana ze względu na płeć – opowiada Ewelina. – Odbywa się to zresztą w różnych sytuacjach i na różnych poziomach: od obśmiewania przyznania stypendium dla młodych matek wracających do pracy po urodzeniu dziecka, poprzez komplementowanie urody po wystąpieniu konferencyjnym (jakby kondycja moich włosów/ilość piegów/ładna garsonka miały jakikolwiek wpływ na merytoryczną treść referatu), aż do przyznawania wprost, że dla kobiety pewne zagadnienia są za trudne do pojęcia.

Dla wielu znanych mi kobiet wyjątkowo zniechęcające są nie tyle same przejawy seksistowskiego podejścia, co reakcje na protesty, które takie podejście wywołuje. Jasne, że można się sprzeciwiać, walczyć. Gdyby to przynajmniej wywoływało – jak podczas debat o roli kobiety w czasach XIX-wiecznych sufrażystek – poważne polemiki ze strony mężczyzn. W Polsce kobieta protestująca przeciw przedmiotowemu traktowaniu jest wyśmiewana jako przewrażliwiona albo cała sprawa jest bagatelizowana.

– W pokoju opiekuna moich praktyk wisiał kalendarz z nagą kobietą – opowiada Ewelina. Mówię, że mi przeszkadza. Proszę o ściągnięcie. Co słyszę w odpowiedzi? Że jak mi się nie podoba, mogę robić praktyki gdzie indziej, a poza tym, co w tym złego?

Kobiety czują się traktowane w uwłaczający sposób, ale przecież co w tym złego? Oburzenie z powodu seksistowskiego żartu to przejaw braku poczucia humoru. Poza tym zawsze można nazwać taką kobietę feministką. A to stygmatyzacja. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że 99% Polaków – zarówno mężczyzn, jak i kobiet – nie ma zielonego pojęcia o feminizmie. Nawet osoby z profesorskimi tytułami bazują na wulgarnych wręcz skojarzeniach – feministki to niegolące nóg babochłopy, sfrustrowane brakiem powodzenia u płci przeciwnej. Przez ponad 200 lat swojej historii feminizm podzielił się na szereg nurtów, nierzadko zasadniczo się różniących, a nawet zwalczających nawzajem. Są tam nurty radykalne, traktujące męskość czy tradycyjną heteroseksualną rodzinę jako zło samo w sobie, ale nurty te nigdy nie były dominujące. Te różne szkoły feminizmu wniosły i wnoszą znaczący wkład w nowoczesną filozofię, socjologię, psychologię, wiedzę o kulturze i inne dziedziny wiedzy. Całe to bogactwo nasze elity intelektualne przyswoiły sobie w minimalnym stopniu. Wiele kobiet przed sformułowaniem stricte feministycznego sądu zastrzega się: „Nie jestem feministką, ale…”. Bo przecież mamy w naszym kraju długą tradycję szacunku do kobiet i żaden tam zachodni feminizm nie jest naszym kobietom potrzebny. A jeśli ktoś twierdzi inaczej, to jest przewrażliwiony i sfrustrowany.

– Nie lubię, kiedy ktoś zarzuca mi, że jestem feministką, traktując to jak obelgę – deklaruje Ewelina. Jasne, radykalne feministki pracują na taki odbiór. Ale kiedy słyszę od mojej mamy, że kobieta nie powinna malować ścian, bo to męskie zajęcie, to się we mnie gotuje. Dlaczego nie powinna, skoro akurat ma na to czas, ochotę, a umiejętności jej i męża w tym zakresie są na równym poziomie? Na tym polega mój feminizm – równi w inności – co oznacza zarówno to, że nie przeniosę pianina, bo jest dla mnie za ciężkie, jak i to, że pomaluję ścianę, skoro mogę to zrobić.

Feminizm jest nierzadko wykpiwany wypowiedziami w rodzaju „Czyli kobiety mają pracować w kopalniach”? Nie, nie mają – jeśli nie chcą, nie muszą. Równość w inności polega na tym, że tylko niektóre czynności czy zawody będą klasyfikowane jako męskie lub kobiece – i to na podstawie obiektywnych kryteriów, a nie arbitralnych w gruncie rzeczy sądów, że mężczyznom nie wypada zmywać, a kobietom malować ścian. Zmywam w domu naczynia i są czyste. Moja znajoma pomalowała swoje mieszkanie i wygląda ono ładnie. Czy stało się coś złego?

Partnerzy do rozmowy

We wspomnianej przez Ewelinę sytuacji uwidacznia się, jak wiele młodych kobiet czuje się współcześnie między młotem a kowadłem, stykając się ze sprzecznymi wymaganiami. Z jednej strony kultura popularna i lansowany przez nią obraz nowoczesnej kobiety, z drugiej – wciąż żywe, zwłaszcza w starszych pokoleniach, przekonanie, że kobiecie różne rzeczy nie przystoją, a inne są oczywiste. W rezultacie takie kobiety są dla swoich rodziców czy dziadków za bardzo „wyzwolone”, dla wielu rówieśników – zbyt konserwatywne.

Wielokrotnie widziałem kobiety w różnym wieku radzące sobie w trudnych sytuacjach lepiej niż związani z nimi mężczyźni. Nie dziwię się więc, że wykształcone i dobrze radzące sobie w życiu kobiety drażni to, że są traktowane jak słabe, nieporadne istoty, nieomalże duże dzieci.

– Nie mam nic przeciwko dobremu wychowaniu, przepuszczanie w drzwiach uważam za wyraz szacunku – mówi Ewelina. – Jeśli rzeczywiście potrzebuję pomocy, nawet gdy o nią nie poproszę od razu, przyjmę bez wahania. Ale nadopiekuńczość też szkodzi. Najgorsze są wizyty w typowo „męskich” miejscach lub załatwianie typowo „męskich” spraw. Mam na myśli wymianę żarówki w samochodzie, załatwianie reklamacji źle wstawionego przez robotników okna połaciowego lub kupno farby akrylowej. Za każdym razem w takich sytuacjach wiem, że albo muszę być przygotowana naprawdę wszechstronnie, albo pozostaje mi odegranie słodkiej idiotki. Partnerką do rozmów jestem żadną, najlepiej niech mąż przyjedzie, on się na tym będzie znał (tak samo jak ja w większości przypadków, ale jemu wolno bezkarnie pytać). W dyskusje też nie warto wchodzić, bo panowie i tak obnażą moją ignorancję – wcześniej czy później.

Sam jako mężczyzna nieraz doświadczałem surrealizmu takich sytuacji. Gdy wraz z jakąś kobietą rozmawiałem z mechanikiem samochodowym lub specjalistą od prac remontowych, ludzie ci zwracali się do mnie, choć ani nie mam prawa jazdy, ani nie znam się na remontowaniu mieszkań. Ponadto omawiane mieszkanie czy samochód należało do tych kobiet, a nie do mnie. Ale partnerem do rozmowy i tak byłem ja. Nieważne, że niekompetentny – ważne, że mężczyzna.

Podziwiam kobiety takimi, jakimi są, nie takimi, jakimi chciałbym je widzieć. Nie nawołuję do żadnej rewolucji myślowej, do przemiany świadomości itp. Ważne jest, by mężczyźni, zwłaszcza ci młodzi, byli po prostu świadomi, że bycie kobietą wcale nie jest łatwe. I to nie z powodu jawnej dyskryminacji, ale rozbieżności sposobu, w jaki one same chcą być kobietami, i oczekiwań otoczenia i całego społeczeństwa. Wielu mężczyzn tymczasem nie pociąga w ukochanej kobiecie to, że spełnia ona takie czy inne wymogi – że jest szczupła, ma delikatny sposób bycia, jest odpowiednio bezradna (lub odwrotnie – odpowiednio wyzwolona) czy zachowuje się „jak przystoi kobiecie”. Fascynuje ich właśnie jej sposób bycia kobietą – jedyny, niepowtarzalny i ciekawy sam w sobie, w swojej odmienności. Warto, by współczesne kobiety były tego świadome – i uwierzyły i w mężczyzn (naprawdę nie wszyscy jesteśmy jednakowi!), i same w siebie. 